Roman Totenberg, polsko-żydowskiego pochodzenia skrzypek-wirtuoz i nauczyciel kilku pokoleń muzyków, zmarł w wieku 101 lat w Ameryce - poinformował w czwartek PAP amerykański muzykolog, krytyk muzyczny i historyk Gary Fitelberg. Był człowiekiem wybitnym o wyjątkowej osobowości - podkreśla pochodzący z zaprzyjaźnionej z Totenbergami rodziny Gary Fitelberg, spokrewniony z rodziną Grzegorza Fitelberga, polskiego dyrygenta, kompozytora i skrzypka, w latach 1921-34 głównego dyrygenta Filharmonii Narodowej w Warszawie.
Totenberg, który występować zaczął w wieku siedmiu lat, w wieku 11 zadebiutował w koncercie prowadzonym przez Grzegorza Fitelberga. Był też solistą premierowego wykonania jego koncertu na skrzypce i orkiestrę.
W swojej karierze występował dla królów i prezydentów. Koncertował z największymi orkiestrami świata. Odbywał tournee z Karolem Szymanowskim i Arturem Rubinsteinem.
Roman Totenberg urodził się 1 stycznia 1911 r. w Łodzi. Jego ojciec pochodził z żydowskiej rodziny kupieckiej, w rodzinie matki byli Żydzi i chrześcijanie.
Naukę rozpoczął w warszawskim konserwatorium, potem studiował w Berlinie i w Paryżu. Jako dojrzały skrzypek debiutował w 1922 r. z Orkiestrą Filharmonii Warszawskiej, wkrótce potem zadebiutował za granicą z Berliner Philharmoniker.
W 1927 poznał Karola Szymanowskiego, który był wówczas dyrektorem konserwatorium. W 1933 w Paryżu nawiązał znajomość z Dariusem Milhaud podczas jego kompozytorskiego debiutu.
Tuż przed wybuchem II wojny światowej wyemigrował do Stanów Zjednoczonych. W 1940 został dyrektorem działu muzyki kameralnej w rozgłośni radiowej WQXR. Pracował też jako pedagog na wielu uczelniach amerykańskich, m.in. w latach 1961-1978 był profesorem i kierownikiem wydziału smyczkowego w Boston University.
Dla tych, którzy mieli szczęście go znać, charyzmatyczny i czarujący Totenberg był szczodry, gościnny i cierpliwy, ale to tylko mała próbka - pisze Gary Fitelberg. - Był geniuszem. Jego uśmiech, poczucie humoru i wrażliwość ogarniały wszystkich zaraźliwym ciepłem. Dodaje, że jego przybrany brat i przyjaciel, polski wiolinista Hubert Pralitz, wspomina Totenberga z wielką atencją. Kiedy był młodym jeszcze skrzypkiem, spotkał Totenberga w Gdańsku i mistrz pozwolił mu zagrać na swoim stradivariusie - "ten pierwszy i jedyny raz na tak wspaniałym instrumencie".
W 1988 roku został uhonorowany Odznaką „Zasłużony dla Kultury Polskiej”, a w 2000 Krzyżem Komandorskim Orderu Zasługi Rzeczypospolitej Polskiej. Był także jurorem międzynarodowych konkursów muzycznych.
W wieku 101 lat zachował poczucie humoru i jasność umysłową i nadal uczył. "Uczył, przebywając nawet w szpitalu, do samej śmierci" - powiedziała jego córka Nina Totenberg.
Pedagogiczna kariera Totenberga trwała niemal równie długo jak koncertowa. "Zacząłem uczyć, kiedy miałem 11 lat, a mój uczeń miał 10 - wspominał w dokumentalnym nagraniu wideo nakręconym z okazji setnych urodzin.
Totenberg i jego nieżyjąca żona prowadzili dom otwarty dla uczniów ze wszystkich zakątków świata. Przywozili ich ze Szwecji, Japonii, Polski, Korei Południowej i Chin i dbali jak o własne dzieci - mówi Jill, ich córka, która w Nowym Jorku prowadzi firmę public relations.
Totenberg "miał swoich uczniów niemal w każdej większej orkiestrze w USA i kilku w Europie - powiedziała. - Wywarł wpływ na życie tak wielu ludzi i nie zostanie zapomniany".
Urodzona w Chinach skrzypaczka Mira Wang, której Totenberg sponsorował studia na uniwersytecie w Bostonie, nazywa go osobą "najhojniejszą, najwrażliwszą i najcieplejszą" pod słońcem.
"Życie dali mi rodzice, a on nauczył mnie jak je przeżywać" - powiedziała Wang, która jeszcze w niedzielę odwiedziła Totenberga i grała mu przez kilka godzin.
Totenberg zmarł na niewydolność nerek nad ranem we wtorek w otoczeniu rodziny w domu w Newton na przedmieściach Bostonu. (PAP)
klm/ abe/