Aktor Krzysztof Pieczyński, który ponad 10 lat spędził w USA w rozmowie z PAP uznał, że aby ułożyć sobie życie za granicą trzeba „wyjść z getta” polskiego środowiska i otworzyć na nowy świat. Zdaniem artysty to prawdziwe wyzwanie, „skok na głęboką wodę”.
Jak tłumaczył Pieczyński - dorosły człowiek w takiej sytuacji uczy się wszystkiego od początku, bardzo często również języka. „Codziennie poznaje obcy kraj, jego kulturę czy mentalność ludzi na takich samych zasadach, jak dziecko. Codziennie przyswaja sobie tysiące rzeczy, których nie rozumie i z którymi styka się po raz pierwszy. To jest niezwykłe i bardzo trudne doświadczenie" - mówił aktor.
W jego opinii dla niemal każdego jest to jednocześnie wstrząs, ale i „piękne doświadczenie". „Kiedy pierwsze kroki zaczynają wychodzić, kiedy w jakimś nowo poznanym słowie udaje się na przykład prawidłowo położyć akcent, wtedy przychodzi wielka satysfakcja i zaczyna się składać w całość ów nowy świat" - wyjaśniał.
Pieczyński podkreślił też, że dzięki zdobytym przy tym doświadczeniom człowiek staje się bogatszy - choćby dlatego, że przełamuje siebie. „Ludzie poznają się dzięki temu ze strony, której nie odkryliby zapewne, gdyby nie te nowe, trudne sytuacje" - przekonywał.
„Przeciętny Polak wyjeżdża zresztą z tych samych powodów, co utalentowany - by odmienić swoje życie. Jedzie do swego rodzaju miejsca wymarzonego, ziemi obiecanej" - mówi Pieczyński. Dodając: „Jeśli za granicą nie zostanie w getcie, to już wygrał. Jeśli w nim zostanie, to prawdopodobnie będzie mu towarzyszyć uczucie goryczy. Wyjechał w końcu z Polski po to, by zmienić coś w swoim życiu, a trafił na obczyźnie do miniatury polskiej rzeczywistości i kopiuje tam swoje życie z kraju".
Zdaniem aktora za granicę wyjeżdża bardzo wielu utalentowanych Polaków, bo ich talent nie jest w Polsce doceniany. „Przeciętny Polak wyjeżdża zresztą z tych samych powodów, co utalentowany - by odmienić swoje życie. Jedzie do swego rodzaju miejsca wymarzonego, ziemi obiecanej" - mówił. I dodał: „Jeśli za granicą nie zostanie w getcie, to już wygrał. Jeśli w nim zostanie, to prawdopodobnie będzie mu towarzyszyć uczucie goryczy. Wyjechał w końcu z Polski po to, by zmienić coś w swoim życiu, a trafił na obczyźnie do miniatury polskiej rzeczywistości i kopiuje tam swoje życie z kraju".
Aktor przekonywał, że według niego oznacza to przegraną - nawet jeśli uznać, że każde doświadczenie jest cenne i każde nas do czegoś prowadzi. „Życie w getcie jest miniaturą życia pozostawionego w ojczyźnie - nawet jeśli w danym środowisku jest 100 tysięcy czy milion Polaków. Zminimalizowane jest tam wszystko, co polskie. Gazety, radio, książki, malarstwo czy teatr są drugorzędne. W tym sensie jest to życie przegrane" - uznał odtwórca roli Zbigniewa Brzezińskiego w filmie „Jack Strong".
W opinii aktora zatem - by życia na obczyźnie nie przegrać - trzeba się otworzyć na nowy kraj i spróbować wtopić w nowe środowisko. On sam w USA był w latach 1986-1998. Grał w tamtejszych teatrach i hollywoodzkich produkcjach, np. z Keanu Reevsem i Morganem Freemanem w filmie „Reakcja łańcuchowa". „Żyjąc w Chicago siłą rzeczy znałem bardzo wielu Polaków. Znałem jednak sporo takich, którzy +zmieszali się+ z Ameryką. To z nimi utrzymywałem najbliższe stosunki, bo również zmieszałem się z tym krajem. Zrobiłem pierwsze kroki w teatrze, potem w filmie, wchodziłem w to coraz głębiej" - wspominał swój pobyt za oceanem.
Pieczyński opowiadał też, że jednym z jego pierwszych amerykańskich przyjaciół był nauczyciel angielskiego, który później brał swoich kolejnych uczniów do teatru, w którym pracował aktor. „Mówił im: zobaczcie, on wcale nie mówi jeszcze dobrze po angielsku, a już gra w teatrze. Wy też nie bójcie się podejmować wyzwań, próbujcie" - wspominał.
Zaznaczył, że ci, którzy teraz wyjeżdżają w różne strony świata z Polski w porównaniu z osobami, które emigrowały np. 20-30 lat temu „to niemal dyplomaci". „Myśmy te 25 lat temu nie wiedzieli o obcych krajach nic. Wpadaliśmy w zupełnie obcy świat. Mieliśmy jeden kanał w telewizji, nie znaliśmy zachodu. 20 ostatnich lat dało kosmiczną różnicę. Ja na przykład nie wiedziałem wtedy, jak użyć telefonu. Wszystko było inne, a ilość rzeczy do przeskoczenia - ogromna" - wspominał. I dodał: „Chyba nawet dobrze, że zaczynałem w Chicago na +Jackowie+, bo gdybym wylądował gdzieś w innym miejscu, to nie wiem czy w ogóle wyszedłbym z domu".
Zaznaczył, że gdy wyjeżdżał wtedy z Polski nie miał planu, jak jego życie może potoczyć się za oceanem. „W sytuacji, kiedy trafia się w 200 procent nieznanego nie można niczego planować. Trzeba raczej powiedzieć sobie, czego się chce i dążyć do tego. Okazuje się, że można to osiągnąć" - dodał.
Opowiadał też, że mniej więcej po pięciu latach pobytu w Stanach zaczął myśleć o USA jako o swoim kraju. „O powrocie do Polski zadecydował mój pobyt w Los Angeles, gdzie dostałem mocno w kość. Zacząłem grać w filmach, więc wsadziłem nogę w przysłowiowe drzwi, ale doświadczyłem tam naprawdę kosmicznej samotności" - opowiadał aktor. „To było miasto tak niezgodne z moją wewnętrzną strukturą, wrażliwością, energią, że czułem się tam bardzo źle i postanowiłem wrócić". (PAP)
kat/ bk/