Dorastałem w kraju, w którym luksusem byłaby możliwość pozostawania z daleka od polityki - mówi w rozmowie z PAP południowoafrykański trębacz Hugh Masekela. Jego zdaniem muzyka to pozytywna siła, która nie służy do protestów i negacji.
W 1960 r., po masakrze w Sharpeville, gdzie policja otworzyła ogień do demonstracji, Hugh Masekela musiał wyjechać z kraju. W Południowej Afryce ogłoszono zakaz zgromadzeń powyżej 10 osób, co dla młodego trębacza oznaczało brak możliwości koncertowania. Został bez pracy.
Wyemigrował do Stanów Zjednoczonych, gdzie poznał swoich muzycznych bohaterów, jak Dizzy Gillespie, i promował afrykańską odmianę jazzu. Dzięki popularności takich utworów jak "Grazing in the Grass" czy "Bring Him Back Home (Nelson Mandela)", Masekela stał się jednym z najważniejszych "ambasadorów" muzyki afrykańskiej na świecie.
Miał 9 lat gdy, w 1948 roku, rząd zaprowadził nowy porządek, apartheid - system segregacji rasowej. "Dorastałem, jak wszyscy, z gramofonem w domu. Śpiewałem i grałem na pianinie odkąd pamiętam, chyba od narodzenia. Gdy miałem 13 lat nadal grałem na klawiszach, ale zobaczyłem film +Młody człowiek z trąbką+ (scenariusz oparty został na powieści Dorothy Baker, opowiadającej historię kornecisty Bixa Beiderbecke'a - PAP), za sprawą którego zainteresowałem się nowym instrumentem. Gdy skończyłem 14 lat, grałem na trąbce" - wspominał muzyk w rozmowie z PAP. Pierwszą trąbkę otrzymał w prezencie od anty-apartheidowego duchownego, biskupa Trevora Huddlestona. Ten z kolei otrzymał ją od Louisa Armstronga, "króla" nowoorleańskiego jazzu.
"Żyłem dla muzyki, nie obchodziło mnie nic więcej. Słuchałem muzyki klasycznej, folku, czego się dało. Nigdy nie rozumiałem po co komu katalogowanie muzyki, nie wiem, kto tego potrzebuje. Wielu młodych ludzi nigdy nie doświadczyło muzyki ponieważ, jak tłumaczyli, słuchali tylko rocka, tylko jazzu albo tylko klasyki. Dla mnie muzyka to po prostu muzyka. Dorastałem na ulicach, nie mieliśmy telewizorów więc śpiewaliśmy, graliśmy" - mówił.
Karierę rozpoczął w Sophiatown, johannesburskiej "dzielnicy cyganerii". Zamieszkiwali ją czarnoskórzy artyści - malarze, muzycy, pisarze i politycy. Stałym gościem bywał również młody prawnik Nelson Mandela. "Nie było żadnych jazzowych klubów. Były imprezy w tancbudach, podczas których przygrywały zespoły, często jazzowe. Najwięksi muzycy jednak nie przyjeżdżali do nas. W kinie w Sophiatown raz do roku odbywał się festiwal jazzowy" - wspominał Masekela.
W 1956 r. młody trębacz przyłączył się do grupy African Jazz Revue, z którą przemierzał kraj podczas tras koncertowych. Pojechał również do Londynu, jako członek orkiestry, występującej w musicalu "King Kong". W obsadzie spektaklu znalazła się także wokalistka Miriam Makeba, przyszła żona Masekeli.
Pod koniec lat 50., trębacz założył - wraz z pianistą Abdullahem Ibrahimem - grupę The Jazz Epistels, występującą przed całkowicie wyprzedanymi salami. Aż do masakry w Sharpeville i jej następstw, w postaci zakazu zgromadzeń.
"Dorastałem w kraju, w którym luksusem byłaby możliwość pozostawania z daleka od polityki. Dorastaliśmy między demonstracjami, zamieszkami i bójkami. Komuś z Europy może się wydawać, że to jakaś szczególna sytuacja, ale dla nas to była norma" - mówił PAP Hugh Masekela.
Największy sukces komercyjny Masekela osiągnął dzięki kompozycji "Bring Him Back Home (Nelson Mandela)". Pieśń śpiewana była na każdej demonstracji, domagającej się wypuszczenia z więzienia Mandeli. Muzyk zaczął być postrzegany jako politycznie zaangażowany, choć prywatnie wyraża się o świecie polityki z niechęcią.
"Dorastałem w kraju, w którym luksusem byłaby możliwość pozostawania z daleka od polityki. Dorastaliśmy między demonstracjami, zamieszkami i bójkami. Komuś z Europy może się wydawać, że to jakaś szczególna sytuacja, ale dla nas to była norma" - tłumaczył trębacz. "Nie myślę o muzyce jako o czymś, co służy protestom, negacji. Rozumiem muzykę jako coś pozytywnego, nawet jeśli podejmuje polityczne tematy. Gram na instrumencie nie dlatego, żeby coś kontestować tylko afirmować. To pozytywna siła" - podkreślał.
Mandela wyszedł z więzienia w 1990 roku, a cztery lata później został prezydentem RPA i żywym symbolem walki z apartheidem. Masekela także wrócił. Zajął się produkowaniem płyt - własnych a także Makeby i młodych, lokalnych muzyków. Podkreśla jednak, że martwi się o afrykańską kulturę. "Boję się, że pewnego dnia nasze dzieci powiedzą, że podobno są Afrykańczykami" - mówi, nawiązując do zanikania tradycyjnego folkloru kontynentu, wypieranego przez zachodnią popkulturę.
"Nie wszyscy mają wolę, by się zmieniać. Wyglądamy bardzo elegancko w prasie ale, przysięgam, nie zmieniło się aż tak wiele. Politycy często kreowani są na wielkich bohaterów, ale zazwyczaj nimi nie są. Choć wiele się zmieniło - na dobre - wiele opresyjnych praw zostało zniesionych, nadal jest wiele do zrobienia. To nie film. To nie scenariusz. Nie da się z dnia na dzień naprawić tego wszystkiego, co wydarzyło się w ciągu tylu lat. Dla świata wyglądamy jak film z głównym bohaterem Mandelą. Ale to nie rzeczywistość. Problemy są wciąż te same - bieda, dyskryminacja, przemoc" - zaznacza.
Hugh Masekela wystąpi 24 września w Warszawie, podczas festiwalu "Skrzyżowanie Kultur". Muzyk zagra w namiocie festiwalowym, ustawionym przed Pałacem Kultury i Nauki. (PAP)
pj/ agz/