Żywiołem Tadeusza Konwickiego była rozmowa. Ciągnął do tego, żeby rozmawiać z ludźmi. Pod koniec życia, gdy jego przyjaciele odeszli, czuł się bardzo samotny; i jako człowiek, i jako pisarz - wspomina aktorka Joanna Szczepkowska.
"W jego wypowiedziach było bardzo wiele dowcipu, był pogodny. I zawsze był ciekaw czyjejś opinii, więc te rozmowy były prawdziwe" - powiedziała PAP Szczepkowska, która współpracowała z Konwickim przy takich filmach jak "Dolina Issy" czy "Kronika wypadków miłosnych".
"Tadeusz Konwicki był - i w życiu, i w pracy - uosobieniem spokoju. Nigdy nie widziałam, żeby się zdenerwował. Był cichy i sam z siebie, ponieważ miał w sobie bardzo dużo ładunku poezji i artyzmu, stwarzał znakomity klimat do pracy, nie potrzebując wielu słów. Jako reżyser był na drugim planie, a to rzadkość" - wspominała.
Jak mówiła, książki Konwickiego, takie jak "Wniebowstąpienie", "Mała apokalipsa" czy "Sennik współczesny", były to dzieła, które ona i jej przyjaciele "dosłownie wyrywali sobie z rąk."
"Wtedy o książkach mówiło się wszędzie. Konwicki mocno przeżywał tę zmianę cywilizacyjną i bardzo przeżywał odejście swoich przyjaciół, bo częścią jego życia były spotkania codzienne z kręgiem znajomych, z których on został sam. Odchodził w poczuciu osamotnienia i jako pisarz, w związku z tym, że książka nie ma takiego znaczenia, i jako człowiek" - dodała.
"Konwicki bywał codziennie w kawiarni u Bliklego, zawsze przy tym samym stoliku, samotnie... Kilkakrotnie zdarzyło mi się tam po prostu przyjść i porozmawiać. Staraliśmy się go odwiedzać jak najczęściej, tylko że on - jako pisarz z innym poczuciem czasu - przychodził tam koło jedenastej rano, kiedy wszyscy są zajęci. Może jego śmierć sprawi, że jeszcze raz sięgniemy po naprawdę wielką literaturę, jaką on stworzył" - mówiła. (PAP)
mww/ jbr/ malk/