Ze wszystkich procesów modernizacyjnych, jakie zachodziły w XIX wieku najważniejsza była demokratyzacja kultury – mówi prof. Grażyna Szelągowska z Uniwersytetu Warszawskiego, współautorka wystawy MHP „Ziemia obiecana. Miasto i nowoczesność”.
PAP: Kultura popularna rodzi się w XIX wieku...
Prof. Grażyna Szelągowska: Stop! Kultura popularna nie narodziła się w tym czasie. Ona jest przecież dużo starsza, znano ją już przecież w starożytnym Rzymie. Natomiast w XIX stuleciu powstała jej nowoczesna forma. Było to uzależnione od wielu wzajemnie powiązanych ze sobą czynników...
PAP: … a jednym z nich było pojawienie się czasu wolnego.
Prof. Grażyna Szelągowska: Tak, to prawda. Nie byłoby nowoczesnej kultury popularnej, gdyby nie regulacja czasu pracy. Oczywiście, na przełomie XIX i XX wieku to nie rządy państw go regulowały, ale fabrykanci. Niemniej państwo mogło narzucić im pewne zasady, jak na przykład niemiecka Rzesza, która w 1897 roku ograniczyła maksymalny dzienny czas pracy do 11 godzin. Ale jak to miało zostać zrealizowane w praktyce, o to musiał się już martwić sam przedsiębiorca.
PAP: A inne czynniki powstania nowoczesnej kultury popularnej?
Prof. Grażyna Szelągowska: Drugi element to wpływ tego, co nazywamy kulturą masową. Nie należy jej – moim zdaniem – utożsamiać z kulturą popularną, bo ta pierwsza jest zjawiskiem zdecydowanie szerszym. Wiąże się ona, przede wszystkim, z pojawieniem się pewnych technicznych rozwiązań, które umożliwiały np. masowy druk gazet, książek, reklam, czy plakatów. Ale nie tylko. Kultura masowa to też pojawienie się ulotek i afiszy politycznych – oczywiście tam, gdzie partie polityczne mogły legalnie działać.
Kolejnym szalenie istotnym czynnikiem był stopniowy wzrost alfabetyzacji, choć należy pamiętać, że wzrastał on inaczej – wolniej lub szybciej - w różnych częściach Europy. Na przykład Dania wprowadziła obowiązek szkolny – czyli oświatę publiczną – w 1814 roku, ale inne kraje zrobiły to nieco później.
Niemniej istotne było to, że edukacja rozbudzała potrzeby kulturalne, dzięki czemu ludzie mogli stać się odbiorcami kultury popularnej. W ten sposób również kultura masowa – a za nią kultura popularna – stworzyła płaszczyznę integrowania się różnych grup i klas społecznych, ponieważ korzystały one z podobnej oferty. Jeśli spojrzymy np. na ryciny przedstawiające pokazy cyrkowe, to na widowni widzimy ludzi z różnych grup społecznych.
Grażyna Szelągowska: Kultura masowa – a za nią kultura popularna – stworzyła płaszczyznę integrowania się różnych grup i klas społecznych, ponieważ korzystały one z podobnej oferty. Jeśli spojrzymy np. na ryciny przedstawiające pokazy cyrkowe, to na widowni widzimy ludzi z różnych grup społecznych.
PAP: Czy to znaczny, że kultura popularna rozsadzała tradycyjne podziały społeczne?
Prof. Grażyna Szelągowska: To za mocne sformułowanie, ale z pewnością powoli je podmywała, np. poprzez oswajanie przestrzeni publicznej. To ważne, bo miasto XIX-wieczne było ze swej natury tworem zdezintegrowanym. Istniały lepsze i gorsze dzielnice, pomiędzy którymi nie było teoretycznie żadnych granic, ale – de facto – nie istniała przestrzeń wspólna. Ci z podlejszych części miasta nie bywali w tych bardziej okazałych i na odwrót. I to właśnie zmieniła kultura popularna, gdy – na przykład – ludzie z niższych klas społecznych zaczęli uczęszczać do parków, w których bywały też społeczne elity.
PAP: Czyli kultura zaczęła ulegać stopniowej demokratyzacji...
Prof. Grażyna Szelągowska: Tak, to prawda. Zmarły niedawno prof. Eric Hobsbawm w jednej ze swoich książek napisał, że ze wszystkich procesów modernizacyjnych, jakie zachodziły w XIX wieku najważniejsza była demokratyzacja kultury. Dzięki różnym formom masowej produkcji – np. masowemu drukowi książek i gazet – zwiększał się dostęp do różnych dóbr kultury.
PAP: Czy w takim razie demokratyzacja kultury sprzyjała ujednolicaniu gustów i potrzeb kulturowych ludzi pochodzących z różnych klas społecznych?
Prof. Grażyna Szelągowska: W efekcie rzeczywiście tak było. To jeszcze nie było aż tak widoczne w XIX wieku, ponieważ to był dłuższy proces. Dlatego z tym ujednoliceniem mamy do czynienia w pełni w zasadzie dopiero po II wojnie światowej. Ale prawdą jest, że w XIX stuleciu ten proces ma swój początek. Właśnie dzięki temu, że inteligencja, arystokracja, mieszczaństwo, ale też niższe klasy – takie jak drobnomieszczaństwo, czy robotnicy – mogły korzystać praktycznie na równi z różnych form kultury popularnej. Nie należy jednak zapominać, że i tu istniało pewne zróżnicowanie. Inne kawiarnie były przeznaczone dla elity społecznej a inne dla robotników. Ale jednak forma spędzania wolnego czasu pozostawała taka sama.
PAP: Styczność z kulturą, nawet z tą popularną, musiała w ludziach z klas niższych wywoływać zmiany świadomości. Czy te procesy demokratyzacji, które odbywały się na polu kultury, ekstrapolowały również na inne obszary, np. na politykę?
Prof. Grażyna Szelągowska: Oczywiście. Pierwszy przykład z brzegu to rewolucyjne wydarzenia 1905 roku. Metaforycznie powiem, że kultura popularna otworzyła robotnikom wejście do śródmieścia, a więc do tych obszarów miasta, w które się wcześniej nie zapuszczali, uważając je za nieswoje i elitarne. I właśnie rok 1905 całkowicie przełamał ten nieufny stosunek do symbolicznego śródmieścia. W ten sposób rzeczywiście doszło do poszerzenia przestrzeni publicznej.
PAP: Jaka rolę w tych wszystkich procesach odgrywała prasa?
Prof. Grażyna Szelągowska: Och, ogromną! Prasa towarzyszyła wszystkim zjawiskom kulturowym drugiej połowy XIX wieku. To w niej po raz pierwszy drukowano powieści w odcinkach i publikowano reklamy. W XIX wieku gazety były niewątpliwie najważniejszym medium i środkiem komunikacji społecznej. Ale w tym czasie pojawiło się jeszcze inne istotne narzędzie kontaktu.
PAP: Jakie?
Prof. Grażyna Szelągowska: Pocztówka. Była tania, powszechnie dostępna i służyła korespondencji również mniej zasobnym materialnie grupom społecznym. Już nie trzeba było kupować drogiej papeterii. Wystarczył kartonik z nadrukiem z jednej strony i miejscem do zapisania z drugiej. Zresztą, prawda jest taka, że wszyscy zakochali się w pocztówce. Była ona również jednym z wyrazów rodzącej się w XIX wieku turystyki.
PAP: To właśnie wtedy rodzi się idea spędzania czasu wolnego na łonie przyrody. Z czego to wynikało?
Prof. Grażyna Szelągowska: Z ogromnego zanieczyszczenia miast. Przecież wtedy po raz pierwszy pojawił się smog, o którym negatywnie rozpisywano się już w XIX stuleciu. Turystyka była jednym z pierwszych narzędzi walki z negatywnymi skutkami industrializacji i urbanizacji. W ogóle wtedy zaczął się rodzić nurt – powiedziałabym – zdrowotny i higieniczny. Wyrażał się on nie tylko we wspomnianej turystyce, ale również w innych formach – budowaniu wodociągów i kanalizacji, zakładaniu parków publicznych, akcjach propagandowych na rzecz zdrowego życia. Starano się również walczyć z chorobami, które nękały najuboższych mieszkańców miast, czyli gruźlicą i przypadłościami wenerycznymi. No i lansowano sport.
PAP: Wtedy rodziła się jego popularność?
Prof. Grażyna Szelągowska: Tak, w dwóch formach – biernej i czynnej. Jeśli chodzi o tą pierwszą, to ludzie chętnie chodzili oglądać wyścigi cyklistów czy walki zapaśnicze. Bardzo te widowiska przeżywali, a wspólne przeżywanie emocji jest też elementem kultury popularnej.
Rosła również popularność niektórych form uprawiania sportu. W szczególności miasta zakochały się w rowerze. Dlaczego? Bo to było bardzo wygodne urządzenie, które nie tylko pozwalało na przemieszczanie się z punktu A do punktu B, ale również na poruszanie się bez żadnych granic w dowolnym kierunku po całym mieście. A to skutkowało oswajaniem przestrzeni publicznej. Ale nie tylko. W tym przypadku – a konkretnie w odniesieniu do kobiet – sport miał istotny walor emancypacyjny. Widać to dobrze w zmianie kobiecej mody, która stopniowo dostosowywała się do wymogów jazdy na rowerze. Długą spódnicę, która przecież w tym przeszkadzała, zastąpiły szerokie szarawary.
Grażyna Szelągowska: W odniesieniu do kobiet – sport miał istotny walor emancypacyjny. Widać to dobrze w zmianie kobiecej mody, która stopniowo dostosowywała się do wymogów jazdy na rowerze. Długą spódnicę, która przecież w tym przeszkadzała, zastąpiły szerokie szarawary.
PAP: Ale nie wszyscy adorowali współczesne miasto i zmiany, które ono przyniosło...
Prof. Grażyna Szelągowska: To prawda, że nowoczesne XIX-wieczne miasto miało bardzo złą opinię. Można nawet mówić o pewnym nurcie antymiejskości w kulturze tamtych czasów. Właściwie to trudno znaleźć jakiś utwór literacki, w którym nowoczesne miasto zostałoby przedstawione jako coś pozytywnego. Widać to w powieściach Gustawa Flauberta czy Karola Dickensa. Ale wystarczy też przypomnieć „Ziemię obiecaną” Władysława Reymonta, w której Łódź – potężne miasto przemysłowe - jest przedstawiona jako potwór, który demoralizuje ludzi i doprowadza ich do upadku. Właściwie im bliżej końca XIX wieku, tym powszechniejsza staje się opinia, że zbliżamy się do końca świata.
PAP: A czy nie jest tak, że ta antymiejskość cechowała głównie elity intelektualne?
Prof. Grażyna Szelągowska: W tym sensie, że to one o tym pisały. Ale jednak werbalizowały niechęć, która była powszechniejsza i nie ograniczała się tylko do elit. Niemniej skłonna byłabym ten problem nieco zróżnicować, bo o ile przynajmniej część elit wyrażała niechęć do miasta, to średnie warstwy społeczne pochodziły do procesów modernizacyjnych z fascynacją pomieszaną z entuzjazmem.
Ludzi jednak zachwycały wynalazki, które pojawiały się niemal z dnia na dzień, takie jak dagerotyp, telefon czy telegraf. W tym aspekcie XIX-wieczne miasto z początku stulecia nie było tym samym miastem z końca wieku. To drugie było gwarne, zaludnione, z kanalizacją i wodociągami. Miało też brukowane ulice, które po zmroku oświetlały latarnie – początkowo gazowe, potem elektryczne. Na widok tych wszystkich zmian ludzie odczuwali entuzjazm, bo w takim mieście żyło im się coraz lepiej.
PAP: Kiedy tak Pani słucham, to mam wrażenie, że zmiany modernizacyjne – dotyczące również kultury - które obserwujemy dzisiaj, w gruncie rzeczy są jedynie kontynuacją tych z XIX wieku...
Prof. Grażyna Szelągowska: Absolutnie się zgadzam.
PAP: Czy w takim razie są jakieś różnice między dzisiejszą kulturą popularną, a tą XIX-wieczną?
Prof. Grażyna Szelągowska: Na pewno zmieniły się jej nośniki. Już pod koniec XIX stulecia pojawiają się jej nowe formy, znane zresztą dziś, np. kino, które błyskawicznie wygenerowało kult gwiazd ekranu.
Również wtedy na masową skalę zaczął być wykorzystywany erotyzm. Po pierwsze w reklamach, bo – jak mawiają Amerykanie - „sex sells”, ale nie tylko. Pojawił się również w popularnych teatrzykach i filmach. Zresztą kinematografia zaczęła błyskawicznie wykorzystywać elementy erotyzmu. Wtedy właśnie pojawiły się filmy, które dziś byśmy uznali za pornograficzne. Zresztą przełom XIX i XX wieku uwielbiał pornografię, choć była ona nielegalna i obwarowana wieloma zakazami nie tylko prawnymi, ale – tak jak i dziś - również obyczajowymi.
Jeśli więc chodzi o kulturę popularną, to jesteśmy dziedzicami XIX wieku.
Rozmawiał Robert Jurszo (PAP)
jur/ ls/