Dla Władysława Frasyniuka, przewodniczącego dolnośląskiej "Solidarności" w latach 1981-90, Sierpień 1980 to niebywały fenomen, który nie przypadkowo nazywa się karnawałem „Solidarności”. Tamten czas był czasem otwartości, tolerancji i przyzwoitości ludzi, ale też niebywałej życzliwości wobec siebie. To była niebywała tolerancja – powiedział w wywiadzie dla PAP były opozycjonista.
PAP: Obchodzimy 30-lecie Solidarności, która powstała po serii strajków w całym kraju. Jak z pańskiej perspektywy wyglądały strajki we Wrocławiu i powstanie „Solidarności” w regionie?
Władysław Frasyniuk: Strajki w sierpniu 1980 r. na Dolnym Śląsku są niedoceniane przez media i historyków. To był drugi co do wielkości strajk. Gdybyśmy wtedy zażądali negocjacji – a sama strona rządowa proponowała nam takie negocjacje, wojewoda parokrotnie namawiała nas do tego, aby stworzyć własne listy postulatów – i doszło do porozumienia, bylibyśmy dziś na sztandarach. Uznaliśmy jednak, że postulaty gdańskie są dla nas postulatami ważniejszymi. Wykraczały poza żądania socjalne, miały charakter społeczny i polityczny, były krokiem cywilizacyjnym.
Władysław Frasyniuk: W sierpniu 1980 r. ludzie strajkowali tak naprawdę nie dlatego, żeby obalić komunę, tylko aby stać się współgospodarzem zakładów pracy. (...) Chcieliśmy lepszego kierownictwa w zakładach. Stąd postulaty gdańskie tak bardzo nam odpowiadały, bo była w nich mowa m.in. o profesjonalizmie w doborze kadry kierowniczej.
We Wrocławiu strajk był bardzo specyficzny. Po pierwsze dlatego, że były to tereny odzyskane. Tu w sierpniu 1980 r. pierwszy raz odtworzył się naturalny region historyczny - Dolny Śląsk. Po drugie, co mnie bardzo zaskoczyło, a przy tym było rzeczą niedocenianą w skali kraju, tu tak naprawdę w sierpniu 1980 r. nie było podziałów klasowych. Wrocław był chyba jedynym miastem, w którym doszło do tak niebywałej integracji środowisk robotniczych ze środowiskami intelektualnymi. Może w sierpniu 1980 r. nie było tak ważne, ale już 13 grudnia 1981 r. okazało się, że na Dolnym Śląsku jest najsilniejsza struktura „Solidarności”. Wrocław staje się w stanie wojenny stolicą „Solidarności”, właśnie z tego powodu, że po pierwsze ludzie się zintegrowali, po drugie postawili na decentralizację, a po trzecie na samoedukację w związku.
Dolnośląskie struktury narzucały pewne zachowania „Solidarności” ogólnopolskiej. Nie byliśmy ubogim krewnym kolegów z Gdańska, lecz mieliśmy swój znaczący udział w tworzeniu dokumentów programowych. Pierwsza Wszechnica Związkowa powstała we Wrocławiu, później została skopiowana do innych regionów. Wreszcie przygotowanie się „Solidarności” na wypadek stanu wojennego. Tu również okazało się, że to jest jedyny region, który w sposób bardzo profesjonalny przygotował się na taką ewentualność.
PAP: Po ogłoszeniu stanu wojennego „Solidarność” schodzi do podziemia. Były pan jednym z twórców struktur konspiracyjnych na Dolnym Śląsku. To dla młodego człowieka musiało być wielkie wyzwanie. Jak Pan do tego podchodził, czy jak do realizacja misji, której ostatecznym celem jest obalenie systemu komunistycznego, czy raczej jak do niebezpiecznej przygody?
Władysław Frasyniuk: W sierpniu 1980 r. ludzie strajkowali tak naprawdę nie dlatego, żeby obalić komunę, tylko aby stać się współgospodarzem zakładów pracy. Ja wówczas zarabiałem prawie cztery razy więcej niż nauczyciel. Nie strajkowałem z powodu 2 tys. zł. Przeciwnie uważaliśmy, że jeżeli byłaby lepsza organizacja pracy, to żaden rząd nie jest nam potrzebny, by te 2 tys. zł zarobić. Chcieliśmy lepszego kierownictwa w zakładach. Stąd postulaty gdańskie tak bardzo nam odpowiadały, bo była w nich mowa m.in. o profesjonalizmie w doborze kadry kierowniczej.
Okres 16 miesięcy – od sierpnia 80 r. do stanu wojennego – to był czas samoedukacji. Wówczas Aleksander Labuda powiedział mi, abym pamiętał, że to co się wydarzyło jest fenomenem na skalę świata. Mówił, że jesteśmy pokoleniem, które po raz pierwszy od dłuższego czasu ma demokratyczne mandaty. Zwrócił mi również wtedy uwagę na ciężar jaki spoczywa na przywódcy związkowym.
We Wrocławiu już na wiosnę 1981 r. przygotowywaliśmy się do czynnej obrony. Zrobiliśmy siedzibę w dwóch połączonych zakładach Dolmel i Pafawag i zastanawialiśmy się co może nam służyć do obrony przed wjeżdżającymi czołgami. Później uświadomiliśmy sobie, że siłą „Solidarności” jest determinacja i umiejętność zawierania kompromisów, że każdy kompromis przesuwa nas dalej, daje nam większą przestrzeń, ale także oswaja władzę totalitarną i przyzwyczaja ją do dialogu.
Nie ukrywam przy tym, że jak człowiek ma się 26 lat, to myśli, że wszystko jest przed nim. Wtedy traktuje rzeczywistość jak przygodę . Po 30 latach mogę powiedzieć, że to była najwspanialsza przygoda w moim życiu.
W dzisiejszym świecie pieniądz jest wartością, za którą można wszystko kupić, wtedy taką wartością była przyjaźń przez duże P, bo pieniądz nie odgrywał żadnej roli. Liczyła się przyjaźń, liczyła się sympatia, liczył się charakter. To powodowało, że ludzie z takim oddaniem i gotowością nieśli nam pomoc, a pragnę przypomnieć, że za ukrywanie opozycjonistów groziło 5 lat więzienia.
PAP: Wydarzeniem, które dziś urosło do rangi legendy miejskiej, jest spektakularne ukrycie 80 mln związkowych pieniędzy u kardynała Henryka Gulbinowicza. We wrześniu Waldemar Krzystek zaczyna kręcić film o tym wydarzeniu. Był pan jednym z głównych bohaterów tych wydarzeń, a pana postać pojawi się w filmie. Czytał pan scenariusz i brał udział w konsultacjach towarzyszących powstaniu filmu. Ile w tym obrazie będzie prawdy o wydarzeniach sprzed 30 lat?
Władysław Frasyniuk: Prawdziwe będzie to, że pieniądze z banku zniknęły. Prawdziwe będzie również to, że posłużyły one później „Solidarności”. Prawdziwym bohaterem tych wydarzeń jest jednak Józef Pinor. Myśmy w niewielkim gronie podjęli decyzję o wycofaniu tych pieniędzy i w tym gronie nie było Józefa Pinora. Powiedzieliśmy mu jedynie, że ma wyciągnąć pieniądze i jak ma to zrobić. Powiedziałem mu o tym, że przyjeżdża z jedną ekipą, która bierze pieniądze z banku, a z drugą ekipą zawozi je do kardynała Gulbinowicza. Na pytanie Józka jaką kwotę ma wyciągnąć odpowiedziałem, że to on jest skarbnikiem i podejmuje takie decyzje. Nie wiem czy w filmie będzie to w tak zabawny sposób ujęte, ale mnie najbardziej rozbawiła sytuacja, w której zapytałem po akcji Piniora, ile tych pieniędzy wyciągnął. Gdy odpowiedział, że 80 mln złapałem się za głowę, taka olbrzymia suma. Jak to się stało, że dyrektor banku nie powiadomił służby bezpieczeństwa o tym? Pinior tłumaczył, że być może sympatyzował z „Solidarnością”. Dziś wiemy, że raporty w tej sprawie trafił na biurko służby bezpieczeństwa, ale po trzech dniach, a wtedy było już po akcji.
PAP: Jak powinno się mówić o wydarzeniach sprzed 30 lat. Czy językiem, zbliżonym do tego, który proponuje Krzystek – a więc ukazanie historycznych wydarzeń w kategoriach komedii kryminalnej – bardziej strawnych dla młodego pokolenia, czy raczej językiem patetycznych uroczystości organizowanych przez dzisiejszą „Solidarność”?
Władysław Frasyniuk: Uważam, że pewnym dramatem ludzi Solidarności, ale i dramatem polskiego społeczeństwa jest brak takich filmów, które z przymrużeniem oka, przybliżałyby legendę „Solidarności”. Gdyby na przykład w Stanach Zjednoczonych był tak wspaniały produkt jak nasza Solidarność powstałoby wiele wybitnych filmów na ten temat, w tym również filmów akcji. W Polsce się tego nie robi, bo artyści jakby boją się opinii publicznej, która nie ma dystansu do tego co się wydarzyło. Być może bierze się to z tego, że Polacy głownie przegrywali powstania i czcili martwych bohaterów. „Solidarność” jest jednym z pierwszych powstań narodowych, które odniosło sukces, a jej bohaterowie żyją i są pełni wad, tak jak normalni ludzie. Uważam, że film Krzystka musie się obronić i musi być komedią kryminalną.
Z kolei uroczystości organizowane przez dzisiejszą Solidarność są pełne kompleksów i przez to potwornie ponure. Otóż sierpień jest miesiącem niebywałej radości. Uważam, że rocznica powstania związku powinna być serią radosnych festynów pełnych muzyki i zabawy. To powinno być radosne święto, gdzie opowiada się trochę poważnie, a trochę z przymrużeniem oka o wydarzeniach sprzed 30 lat.
Chciałbym, aby obchody sierpnia gromadziły ludzi, którzy byli zaangażowanie w działalność związkową w tamtym okresie, a którzy dziś są anonimowi. Chciałbym, aby organizowano dla nich spotkania przy kawie, nie jakieś wielkie panel historyczne. Widzę, że też tym ludziom brakuje szacunku, który się im należy. Nic by się nie stało, gdyby prezydenci dużych miast, przed koncertem zaprosili ich na spotkanie przy kawie, gdzie mogliby jeszcze raz zobaczyć się, pożartować i cieszyć się, że za chwilę będzie koncert dla młodszego pokolenia, dla którego Solidarności powinna być ważnym elementem budowania tożsamości.
Chciałbym, aby obchody sierpnia gromadziły ludzi, którzy byli zaangażowanie w działalność związkową w tamtym okresie, a którzy dziś są anonimowi. Chciałbym, aby organizowano dla nich spotkania przy kawie, nie jakieś wielkie panel historyczne. Widzę, że też tym ludziom brakuje szacunku, który się im należy.
PAP: Czy ideały Solidarności sprzed 30 lat mogą być atrakcyjne dla młodego pokolenia? Pytam ponieważ, taka atrakcyjność, może sprawić, że pamięć o wydarzeniach z początku lat 80. będzie kultywowana przez młodych ludzi.
Władysław Frasyniuk: Tak, ponieważ w życiu człowieka najwyższą wartością jest wolność. Sierpień 80 r. to dla mnie niebywały fenomen, który nie przypadkowo nazywa się karnawałem Solidarności. Karnawałem, czyli czymś niebywale radosnym. Tamten czas był czasem otwartości, tolerancji i przyzwoitości ludzi, ale też niebywałej życzliwości wobec siebie. To była niebywała tolerancja. Proszę pamiętać, że wtedy do Solidarności przychodzili milicjanci, funkcjonariusze SB, wojskowi, sekretarze partii. Myśmy nie mieli do nich pretensji, to znaczy nikt nie stawiał pytań co ty robiłeś w PZPR. Nikt nie myślał o jakiejś komisji lustracyjnej dla tych ludzi. Dla każdego, kto chciał zrobić coś pozytywnego, przestrzeń Solidarności była otwarta.
Dla młodego pokolenia ta otwartość, wolność dialogu i szacunek dla własnej wolności i wolności drugiego człowieka, to coś atrakcyjnego. Ale mądrości tamtych czasów nie da się odbudować przy pomocy podręczników. Możne to uczynić we współczesnym świecie jedynie kultura masowa. Być może pierwszym elementem będzie tu film Krzystka.
PAP: Jaka jest dzisiejsza Solidarność? Jakie powinny być jej ideały, ponieważ te sprzed 30-lat w nowej rzeczywistości społeczno-politycznej się zdezaktualizowały. Czy jej działalność powinna ograniczyć się do aktywności związkowej czy powinna zajmować się szerszą działalnością polityczną?
Władysław Frasyniuk: Jestem chyba jedynym z nielicznych przewodniczących „Solidarności”, który gdy zdecydował zająć się polityką, sam zrezygnował z mandatu. Uważałem, że po 89 r. budujemy normalność, a w normalnym kraju związki nie mogą odgrywać roli profesjonalnych partii politycznych. Ludzie z obecnej Solidarności niewiele wiedzą o wartościach, tradycjach i historii Solidarności z okresu karnawału i działalności podziemnej. Natomiast mają głębokie przekonanie, że byliby lepsi i w sierpniu roku 80. i w stanie wojennym, tylko z jakiegoś dziwnego powodu nie zaangażowali się wówczas w działalność.
Z roku na roku zwiększał się dystans między Solidarnością sprzed 30 lat, a współczesną. W końcu stara Solidarność stała się wyrzutem sumienia dzisiejszej, dla której głównym problemem jest obrabiany na wszystkie sposoby Lech Wałęsa. A powiedzieć sobie trzeba uczciwie, że wszyscy razem, Krzaklewski, Śniadek i kolejni po nich nie będą stanowili takiej siły jaką był Lech Wałęsa.
Dziś jeślibym miał coś zarzucić współczesnej Solidarności to, to że przestała być awangardą, nowoczesnym związkiem, który myśli w kategoriach budowania nowoczesnego miejsca pracy. My w latach 80. walczyliśmy o to, aby nasze miejsca pracy takie były, a zakład był zarządzany przez kompetentnych ludzi. Wydaje mi się, że marzeniem ludzi Solidarności było, aby związek był zainteresowany właśnie budowaniem nowoczesnego miejsca pracy, a przez to nowoczesnego produktu, bo tylko to daje gwarancje utrzymania się na rynku i stabilnej pracy. Dzisiejsza Solidarność kompletnie nie zajmuje się tymi rzeczami. Nie ma odwagi, aby szukać inwestorów, którzy poszerzą rynek zbytu, zainwestują w nowe narzędzia. Przez takie działania związek dbałby o swoich pracowników.
Dziś Solidarność przestała być organizacją przez duże „S”. W moich czasach nie do pomyślenia było, aby strajkowali nauczyciele, którzy uczą nasze dzieci, czy pielęgniarki i lekarze, którzy muszą leczyć chorych. Dlatego nazywała się Solidarność , ponieważ silniejsze grupy potrafiły wywalczyć przywileje, które należą się słabszym grupom. Dziś wyrywa się wszystko i szczerze powiedziawszy na przykład górnicy są gotowi utopić wszystkie pozostałe branże, byle ich było na górze.
Władysław Frasyniuk: Z roku na roku zwiększał się dystans między Solidarnością sprzed 30 lat, a współczesną. W końcu stara Solidarność stała się wyrzutem sumienia dzisiejszej, dla której głównym problemem jest obrabiany na wszystkie sposoby Lech Wałęsa. A powiedzieć sobie trzeba uczciwie, że wszyscy razem, Krzaklewski, Śniadek i kolejni po nich nie będą stanowili takiej siły jaką był Lech Wałęsa.
PAP: Czy dzisiejsza Solidarność powinna popierać jednej z opcji politycznych? Tak było na przykład w tegorocznych wyborach prezydenckich, kiedy związek poparł Jarosława Kaczyńskiego.
Władysław Frasyniuk: Mądrość związków zawodowych powinna polegać na tym, że wspierają poszczególnych ludzi na rożnych listach wyborczych, ludzi których znają, którym ufają. Ale jednocześnie związek powinien trzymać równy dystans do wszystkich partii politycznych. Związkowcy mogą powiedzieć życzliwe słowo o radym czy parlamentarzyście, ale jak idą załatwiać swoje sprawy pracownicze muszą zbudować szersze porozumienie, niż tylko porozumienie z jedną partią, na którą głosują.
Mam wrażenie, że dzisiejszy populizm i poparcie dla PiS to kompleks współczesnej Solidarność i tęsknota za tym, że nie da się rozliczyć Jaruzelskiego i innych przedstawicieli tamtego systemu. Więc być może wyjściem jest bycie w szpicy tak radykalnej partii. To błąd.
PAP: Tegorocznym obchodom towarzyszą kontrowersje. Wałęsa zapowiedział, że nie weźmie udziału w uroczystościach z okazji 30-lecia Porozumień Sierpniowych w Gdyni. Do Jastrzębia Zdroju nie zostali zaproszeni prezydent i szef rządu. Jak pan to skomentuje?
Władysław Frasyniuk: Tym czy Wałęsa się pojawi czy nie specjalnie bym się nie przejmował. Ja też nie chodzę na tego rodzaju uroczystości, bo meczą mnie często patetyczne, a nie prawdziwe obchody. Niepokojące może być natomiast nie zapraszanie na uroczystości prezydenta państwa, choć tą sprawę rozdmuchują media, które uwielbiają konflikty personalne i nadają im wielką rangę.
Kulturalni ludzie zaprosiliby wszystkich. Każdy zaś sam ma prawo wybrać, na których uroczystościach się pojawi, a które ominie. Ważne, żeby te uroczystości nie wzmacniały przeświadczenia, że jest ponuro i że znowu nas ktoś oszukał. Nie chciałbym, żeby była to kolejna relacja ze mszy za ojczyznę.
PAP: Czy zamierza pan w przyszłości wrócić do aktywnej działalności politycznej?
Władysław Frasyniuk: Ja cały czas jestem obecny w polityce, ale nie dam się już namówić na powrót do parlamentu. A to z tego powodu, że dzisiejsza polityka przestała być tą polityką, która mnie interesuje. Po pierwsze jest ona bezideowa. Dziś nawet trudno wrócić do aktywnej polityki, bo nie mam partnerów do jej uprawiania, nie ma ludzi odważnych, brakuje determinacji, kolorytu, sporów, które się dawniej toczył. Dziś zdolni ludzie, których jest mnóstwo w Polsce, nie chcą mieć nic wspólnego z obecnym pojmowaniem polityki. To doprowadzi do zmiany na polskiej scenie politycznej, musi się pojawić następne pokolenie, problem polega na tym jak je przygotować i wyedukować. Dlatego uważam, że ludzie tacy jak Wałęsa, Bujak powinni zostać w życiu publicznym, choćby po to, aby być świadkami tych wartości i pokazać, że można być ideowym i odnieść sukces.
Bycie w polityce oznacza dla mnie zabieranie politycznego głosu, reagowanie na chamstwo, na głupotę, która się pojawia w taksówce, w sklepie. To również aktywny udział w życiu politycznym, chodzenia na wybory, interesowanie się biografiami posłów i radnych.
PAP: Jak będzie Pan obchodził 30-lecie Solidarności?
Władysław Frasyniuk: Wezmę udział we wrocławskich obchodach. Bardzo podoba mi się pomysł z koncertem w Zajezdni MPK, na którym wystąpi m.in. Lech Janerka, wrocławski bard, którego piosenki w latach 80. były bardzo opozycyjne. Interesująco zapowiada się również wystawa na pl. Społecznym, na której nie będzie pomników z brązu wystawionych działaczom z tamtych lat.
(PAP)
pdo/