Praca w Monachium była, jak to nazywałem, „naszą codzienną schizofrenią” - mówi w wywiadzie dla PAP wieloletni pracownik Rozgłośni Polskiej Radia Wolnej Europy red. Wiesław Wawrzyniak. PAP: W jaki sposób stał się Pan dziennikarzem RWE?
Wiesław Wawrzyniak: W latach siedemdziesiątych korzystając z możliwości wakacyjnych paszportów dla studentów zostałem za granicą, najpierw w Berlinie Zachodnim, gdzie poprosiłem o azyl polityczny, a następnie w Kanadzie – gdzie dostałem stypendium na uniwersytecie Carleton w Ottawie. Tam właśnie profesor Teresa Rakowska – Harmstone, której byłem asystentem, zaproponowała mi pracę w RWE w Monachium, o której słyszała poprzez swoje amerykańskie, waszyngtońskie kontakty. I tak w 1978 roku wróciłem do Europy z którą się już w zasadzie w myślach pożegnałem.
PAP: Jak wyglądała praca dziennikarska w Monachium, oddalonym o kilkaset kilometrów od Polski, do której nie mogliście przecież pojechać?
Wiesław Wawrzyniak: To był rzeczywiście ewenement. Bo podczas gdy za granicą łatwiej pisać na tematy międzynarodowe - to jednak najważniejsze były tematy krajowe. Gdy rozpoczynałem pracę w RWE byłem już sześć lat poza Polską. Natomiast część znakomitych kolegów nigdy Polski powojennej, komunistycznej nie znała, tacy jak pisarz Tadeusz Nowakowski, Zygmunt Jabłoński, Aleksandra Stypułkowska czy Leszek Meyer. Mieli oni jednak ogromne dziennikarskie doświadczenie, znali po kilka języków i praca z nimi była wielką przyjemnością pozwalającą uczyć się od najlepszych.
Utrzymywanie kontaktu z krajem ułatwiał nasłuch Polskiego Radia – mieliśmy do tego cały dział tzw. monitoringu - i prenumerata polskiej prasy. Każdy dziennikarz otrzymywał codziennie na biurko kilkudziesięciostronicowy nasłuch najważniejszych audycji radiowych Polskiego Radia z dnia poprzedniego, kilkudziesięciostronicowy przegląd polskiej prasy – z ostatnich dni i ponad sto stron tzw. budgetu – pliku doniesień najważniejszych światowych agencji informacyjnych i wyciągów ze światowej prasy – po angielsku, niemiecku i francusku. To był materiał do naszej pracy. Do tego dochodziły analizy przygotowywane przez doskonały angielskojęzyczny dział researchu – czyli badań i analiz oraz wsparcie ze strony polskiego archiwum, gdzie można było sięgnąć do starszych materiałów prasowych i do danych osobowych. Należy pamiętać, że o komputerach i internecie nikt wtedy jeszcze nie słyszał. Choć trzeba przyznać, że zostaliśmy stosunkowo szybko skomputeryzowani i już w latach osiemdziesiątych przesyłaliśmy teksty i emaile w ramach wewnętrznej radiowej sieci.
"Praca w Monachium była „naszą codzienną schizofrenią”. Z jednej strony żyło się w zachodnim społeczeństwie, z jego codziennymi problemami, tam się płaciło podatki, robiło zakupy, wysyłało dzieci do szkoły i jeździło na wakacje - a z drugiej strony żeby pisać wartościowe komentarze trzeba było codziennie wczuwać się w sytuację społeczną i psychologiczną Polaków walczących z wszystkimi trudnościami i przeszkodami, z szarą codziennością komunistycznej dyktatury".
Tym niemniej jednak praca w Monachium była, jak to nazywałem, „naszą codzienną schizofrenią”. Z jednej strony żyło się w zachodnim społeczeństwie, z jego codziennymi problemami, tam się płaciło podatki, robiło zakupy, wysyłało dzieci do szkoły i jeździło na wakacje - a z drugiej strony żeby pisać wartościowe komentarze trzeba było codziennie wczuwać się w sytuację społeczną i psychologiczną Polaków walczących z wszystkimi trudnościami i przeszkodami, z szarą codziennością komunistycznej dyktatury. Ponadto dokuczał nam brak kontaktu ze słuchaczem. Oczywiście zdarzały się i były kontakty indywidualne z wyjeżdżającymi na Zachód kolegami czy z rodziną. Ale generalnie była to sytuacja, w której komentarze i audycje po nagraniu wrzucało się na antenę - czyli „w czarną dziurę”, z której nie dochodził zazwyczaj żaden dźwięk.
PAP: Kto wybierał tematy audycji i komentarzy, czy były one narzucane przez Amerykanów?
Wiesław Wawrzyniak: Tematy były ustalane na codziennej konferencji redakcyjnej – około dziewiątej czy dziesiątej rano. Wcześniej propozycje przygotowywało kierownictwo redakcji, czyli dyrektor stacji, jego zastępca i asystenci. Oni też proponowali kto jakim tematem ma się zająć. Jednakże podczas ogólnej konferencji padały też indywidualne propozycje, czyniono zamiany, zarówno co do tematów jak i autorów. Była też tak zwana „lista zaleceń” – przygotowywana przez amerykańską dyrekcję Radio Free Europe – ale ograniczała się ona do tematów oczywistych i zazwyczaj międzynarodowych. Jak na przykład teraz wybory prezydenckie we Francji. Nie była to też lista obowiązkowa - i na tyle oczywista, że znaczną część proponowanych tematów i tak by omówiono.
PAP: Czy w Wolnej Europie była cenzura?
Wiesław Wawrzyniak: Wszystkie idące na antenę programy, audycje i komentarze musiały mieć tzw. „OK” - czyli akceptację i podpis osoby do tego upoważnionej. Był to dyrektor RWE, zastępca, asystenci i niekiedy starsi, doświadczeni koledzy, specjaliści np. od literatury czy spraw zagranicznych. Mieli oni też prawo czynienia poprawek, skreśleń bądź też odrzucenia komentarza. Jednakże w zasadzie ograniczało się to do tzw. „drugiego czytania” przez starszego kolegę i poprawiania oczywistych błędów. Zawsze można też było na temat poprawek dyskutować. Gdy dochodziło do poważniejszych sporów, bądź gdy ingerencje w tekst były uznane za zbyt daleko idące - co było bardzo rzadkie, ale się zdarzało – to autor zawsze mógł odmówić czytania i odbierał nazwisko. Wtedy spiker odczytywał komentarz jako tzw. redakcyjny.
PAP: Ingerencji ze strony Amerykanów nie było?
Wiesław Wawrzyniak: Istniał oczywiście dział tłumaczy którzy codziennie streszczali na angielski najważniejsze audycje polityczne z dnia poprzedniego. Była to więc swego rodzaju kontrola po fakcie. Ale też zrozumiale jest, że Amerykanie chcieli wiedzieć, co nadajemy. Był też tzw. „Political Guidelines”- czyli polityczny przewodnik, ale był on bardzo ogólnikowy. Jedyna rzecz na którą zwracano tam szczególną uwagę to konieczność delikatnego traktowania problematyki radzieckiej.
W ciągu kilkunastu lat pracy tylko dwukrotnie byłem świadkiem poważnych sporów z amerykańską dyrekcją. Pierwszy to grudzień osiemdziesiątego pierwszego roku i masakra w kopalni „Wujek”. Gdy przyszły na ten temat pierwsze informacje z zachodnich agencji prasowych – Amerykanie wstrzymali ich nadawanie. Czekali na potwierdzenie z innych źródeł - a może obawiali się, że natychmiastowe przekazanie tej informacji do kraju spowoduje rozszerzenie się starć. Następnego dnia z grupą kilkunastu kolegów – w formie protestu i nacisku – udaliśmy się do korytarza gdzie była amerykańska dyrekcja i zażądaliśmy rozmowy z jej przedstawicielem. Z jednodniowym opóźnieniem informacja o „Wujku” pojawiła się na antenie.
Drugi to afera wokół niedoszłej wizyty rzecznika rządu PRL Jerzego Urbana w Monachium w czasie stanu wojennego. W całej swej hucpie Urban zaproponował - że może przyjechać do RWE i wystąpić na naszej antenie tłumacząc nam nasze błędy i prostując rzekomą propagandę. Z niewiadomych powodów dyrekcja amerykańska, a może rada nadzorcza w Waszyngtonie uznały, że to doskonały pomysł i chciały Urbana przyjąć. Poinformowano nas o tym na konferencji redakcyjnej. Wywołało to ostrą dyskusję i poważny sprzeciw zwłaszcza tych kolegów którzy przybyli do RWE po pobycie w obozach dla internowanych. Szczególnie dla nich Urban nie był osobą z którą można zasiąść przy jednym stole. Powstała sytuacja patowa, bo redakcja odmówiła udania się do pracy i zastosowała swego rodzaju strajk siedzący. Przybyły członek amerykańskiej dyrekcji próbował raz jeszcze narzucić nam swoje zdanie, ale w obliczu zdecydowanego oporu spytał się wreszcie - co trzeba w takim razie zrobić. Zaproponowaliśmy wtedy - że jeśli już tak bardzo chce – to Urban może przybyć i wziąć udział w dyskusji okrągłego stołu – ale to my pozostajemy gospodarzami i prowadzimy rozmowę. Ponadto warunkiem zaproszenia go musi być wydanie paszportów Michnikowi i Kuroniowi - którzy też będą zaproszeni do dyskusji. Skończyło się na zaproszeniu Urbana do Waszyngtonu z którego, o ile pamiętam, nie skorzystał.
PAP: Jakie były wasze osobiste najważniejsze wspomnienia z pracy w RWE?
Wiesław Wawrzyniak: Dla mnie było to ogłoszenie stanu wojennego i nasza reakcja. Komunistyczne władze ogłosiły wtedy blokadę informacyjną, zamknęły granice i przecięły wszelkie linie komunikacji – głównie telefoniczne. Setki tysięcy Polaków przebywających na Zachodzie zostało nagle odciętych od bliskich w kraju. Postawieni przed życiowymi decyzjami ludzie nie mogli skonsultować swych rodzin. Dwa dni po tym fakcie zaproponowałem przełamanie blokady informacyjnej przez nasze radio. Pomysł został natychmiast podchwycony przez kierownictwo i amerykańską dyrekcję. Powstała audycja „Telefon – Pomost do Kraju”. Podaliśmy na naszej antenie adres redakcji i numery telefonów przy których dyżurowały sekretarki. Odcięci od kraju słuchacze mogli do nas dzwonić i pisać przekazując krótkie informacje. My odczytywaliśmy je na antenie - najpierw raz, potem dwa razy dziennie - przez co najmniej pół roku.
Audycja okazała się wielkim sukcesem a ja miałem wreszcie poczucie udzielania słuchaczom konkretnej pomocy – a nie tylko wymądrzania się przed mikrofonem. Audycja ta została też zauważona przez zagraniczne media. Nie tylko niemieckie i europejskie, ale też i amerykańskie, które zaczęły przysyłać do nas korespondentów. Dyrekcja RWE uznała to za sukces który „przyczynił się do podniesienia prestiżu RWE na arenie międzynarodowej” – gdzie w odróżnieniu od kraju nie przez wszystkich byliśmy mile widziani.
x x x
Wiesław Wawrzyniak w latach 1978 - 1994 w RWE w Monachium. Redaktor i komentator flagowej audycji “Fakty, Wydarzenia, Opinie”, korespondent wojenny w byłej Jugosławii, pierwszy dziennikarz RWE wysłany w sierpniu 1989 roku do PRL z tzw. „wizą roboczą” zezwalającą na pracę korespondenta.
Rozmawiał Lesław Sajdak (PAP)
ls/