Codzienność w korczakowskim Domu Sierot na Krochmalnej, metody wychowawcze Starego Doktora przedstawia Olga Medvedeva-Nathoo w niedawno wydanej książce "Oby im życie łatwiejsze było" . Właśnie obchodzony jest Rok Korczaka w 100-lecie założenia przez niego Domu Sierot.
Autorka książki - rosyjska polonistka Olga Medvedeva-Nathoo - zebrała wspomnienia jednego z ostatnich żyjących wychowanków Janusza Korczaka. Leon Gluzman, późniejszy kanadyjski biznesmen, przebywał w Domu Sierot na ul. Krochmalnej w latach 1923-1930. W rozmowie z pisarką kilka razy powtarza "Dom Sierot mnie ukształtował i zadecydował o moim losie".
Gluzman urodził się w rodzinie niezamożnych żydowskich sklepikarzy. Po śmierci ojca, Gluzmanowie znaleźli się w bardzo trudnym położeniu i Leon trafił do Domu Sierot na Krochmalnej. "Ten Dom nie był podobny do strasznych przytułków, które zwykle przedstawia się w powieściach lub pokazuje w filmach. To był Dom w najprawdziwszym tego słowa znaczeniu. Opiekowano się nami tak, jak pod rodzinnym dachem. (...) Zapamiętałem doktora Goldszmita w białym kitlu lekarza. Był średniego wzrostu, chociaż wówczas wydawał mi się wysoki, łysy, o rudawej bródce i przenikliwych niebieskich oczach. Zawsze w okularach, zawsze z papierosem w ustach. Żył jak odludek. Pamiętam jego poddasze wypełnione książkami, które odziedziczył po swoim ojcu i żelazne łóżko" - wspomina Gluzman.
Autorka książki - rosyjska polonistka Olga Medvedeva-Nathoo - zebrała wspomnienia jednego z ostatnich żyjących wychowanków Janusza Korczaka. Leon Gluzman, późniejszy kanadyjski biznesmen, przebywał w Domu Sierot na ul. Krochmalnej w latach 1923-1930. W rozmowie z pisarką kilka razy powtarza "Dom Sierot mnie ukształtował i zadecydował o moim losie".
W książce można znaleźć wiele informacji o stosowanych na co dzień metodach wychowawczych Korczaka. Stary Doktor kupował od dzieci mleczaki zęby, po ustalonej stawce - 50 groszy od zęba. Dzieci interesowały się, po co je zbiera. Korczak odpowiadał różnie - raz, że na proszek, którym wzmacnia cegły, innym razem, że buduje sobie z nich zamek. "Daleko na drodze do kolonii Różyczka widać sylwetkę Doktora i już ze wszystkich czterech domków wysypuje się dzieciarnia trzymająca w rekach pudełka od zapałek, a w nich zęby. Obskakują Pana Doktora, a on poważnie przegląda towar, często gani, że zepsuty, fałszywy, więc mniej wart, że nie jest bezsprzeczną własnością szczerbatego ofiarodawcy, nie dowierzał, sam sprawdzał ubytek w dziąsłach itp. Teraz myślę, ze chciał po prostu, aby dzieci miały trochę pieniędzy. Nie chciał dawać za darmo, więc kupował jedyną ich własność - ząb" - wspominała Ida Merżan od 1927 najpierw wychowanka a potem wychowawczyni w Domu Sierot.
W Domu Sierot był zwyczaj, że do specjalnej skrzynki dzieci wrzucały swoje listy zawierające różne prośby. "Twierdzę, że skrzynka nie utrudnia, a ułatwia ustne porozumiewanie się z dziećmi. Wybieram dzieci, z którymi dłuższa rozmowa - poufała, serdeczna czy poważna potrzebną jest, wybieram chwilę dogodną dla siebie i dziecka..." - pisał Korczak. Gluzman wspomina, "w ciągu wszystkich lat mojego życia w Domu Sierot Korczak pomagał mi rozwiązywać moje problemy: słuchał, nie przerywał, rozumiał, jak gdyby przeżywał ze mną wszystkie moje trudności, pozwalał mi się wygadać, opowiedzieć o wszystkim, co mnie dręczyło. Nigdy nie zdarzyło się, żeby mnie nie pocieszył" - tak Gluzman zapamiętał spotkania ze Starym Doktorem. Zapytany, jak najkrócej mógłby scharakteryzować Korczaka Leon powiedział "Korczak lubił żartować". Gluzman wspomina Korczaka i Stefanię Wilczyńską, jego najbliższa współpracownicę w Domu Sierot, dwie osobowości, dwa bieguny - żartobliwość doktora przeciwstawiała się powadze Pani Stefy.
Każde dziecko z Domu Sierot miało swój numer porządkowy dla oznaczenia rzeczy osobistych, używany również przy przekazywaniu wiadomości. Korczak, jako równoprawny członek społeczności, także miał swój numer, który zachował się na przykład w dedykacji "Króla Maciusia I" dla Wilczyńskiej - "Pannie Stefie - chłopiec nr. 52”. Dzieci na równi z dorosłymi brały udział w zarządzaniu Domem Sierot. Miały własny sejm, sąd i gazetę. W 1921 roku Korczak pisał: "Sąd może się stać zawiązkiem równouprawnienia dziecka, prowadzi do konstytucji, zmusza do ogłoszenia deklaracji praw dziecka. Dziecko ma prawo do poważnego traktowania jego spraw, do sprawiedliwego ich rozważenia. Do tej pory wszystko zależne było od dobrej woli i dobrego czy złego humoru wychowawcy. Dziecko nie miało prawa protestu. Despotyzmowi trzeba kres położyć".
Gluzman wspomina, "w ciągu wszystkich lat mojego życia w Domu Sierot Korczak pomagał mi rozwiązywać moje problemy: słuchał, nie przerywał, rozumiał, jak gdyby przeżywał ze mną wszystkie moje trudności, pozwalał mi się wygadać, opowiedzieć o wszystkim, co mnie dręczyło. Nigdy nie zdarzyło się, żeby mnie nie pocieszył" - tak Gluzman zapamiętał spotkania ze Starym Doktorem.
Do sądu skargę mógł wnieść każdy mieszkaniec Domu Sierot, sądzeni mogli być zarówno dorośli jak i dzieci. Skład sędziowski ustalany był z pośród tych mieszkańców, którzy akurat w danym tygodniu nie mieli sprawy. Wydawano wyroki na podstawie paragrafów od 1 do 1000, jednak zwykle były to decyzje stwierdzające, że „sąd wybacza”. Najpoważniejsze sprawy kierowane były do tak zwanej rady sądowej składającej się z pięciu najlepszych wychowanków. Groźne były paragrafy od, 700 do 800, które pociągały za sobą takie kary jak pozbawienie praw na tydzień lub nawet miesiąc. Najgorszy był paragraf nr 1000, który to nakazywał opuszczenie Domu Sierot, jednak przypadki jego zastosowania miały miejsce niezwykle rzadko.
Dzieci miały też nie tylko prawa, ale też i obowiązki. Zadania dzielono pomiędzy wszystkich wychowanków, którzy na zasadzie dyżurów dbali o czystość, pracowali w kuchni i przy posiłkach, pomagali młodszym w odrabianiu lekcji, pozbawienie wychowanka dyżuru traktowano jako karę. Dzieci same wybierały swój odcinek pracy. Ten system sprawdził się doskonale - w 1920 roku na 100 dzieci przebywających w Domu Sierot pracowała jedna gospodyni, jedna wychowawczyni, stróż i kucharka. Dzieci były niemal samowystarczalne.
W Domu Sierot stosowano oryginale techniki wychowawcze. Jedną z nich było wręczanie dzieciom pamiątkowych pocztówek, które przyznawał dziecięcy sejm. Przewidziano pocztówki "napominające" (z tygrysem) za bójki i inne przewinienia, ale żadna z nich nie zachowała się. Gluzman przez całe życie przechował największy ze znanych zbiór pocztówek-nagród, przypominających o osiągnięciach dziecka, przyznawanych za wczesne wstawanie, pracę, sprawowanie opieki nad młodszym kolegą. Leon Gluzman jest w posiadaniu 28 pocztówek w tym dwunastu "za wczesne wstawanie", dziesięciu - "na pamiątkę pracy w Domu Sierot". To największy istniejący zbór tego rodzaju pamiątek po korczakowskim Domu Sierot. Wszystkie one zostały opublikowane w książce "Oby im życie łatwiejszym było" wydanej przez Wydawnictwo Naukowe Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu.
Agata Szwedowicz (PAP)
aszw/ abe/