Głównym źródłem wiedzy o Julii Brystygierowej był dotąd Józef Światło. A dokładnie książka Zbigniewa Błażyńskiego „Mówi Józef Światło. Za kulisami bezpieki i partii 1940-1955”, gdzie Luna jest pokazana jako demoniczna seksbomba z najwyższych sfer partyjnych.
Słynny uciekinier, wysoki oficer komunistycznej bezpieki Józef Światło, który w Berlinie Zachodnim przeszedł na stronę Amerykanów, a którego relacje nadawane przez Radio Wolna Europa odegrały pozytywną rolę w destalinizacji Polski, tak mówił o swojej koleżance z resortu: „Nazywa się ją piątym wiceministrem bezpieczeństwa. Przyczyna jest bardzo prosta: w swej bogatej karierze Brystygierowa była w Rosji przez dłuższy czas równocześnie kochanką Bermana, Minca i Szyra. Dwaj pierwsi zwłaszcza mają w związku z tym wobec niej poważne zobowiązania. I dzięki temu, jak Brystygierowa chce coś przeprowadzić, nawet przeciw Radkiewiczowi czy Romkowskiemu w bezpiece, to wszystko może zrobić. Ileż to razy Radkiewicz nie zdążył jeszcze zreferować jakiejś sprawy Bierutowi, a już Bierut czy Berman dzwonili do niego z zapytaniem: +słuchaj no, jest u ciebie taka a taka sprawa, dlaczego nam o tym nic nie mówisz?+. Radkiewicz nie zdążył im jeszcze zreferować, a oni już wiedzieli, bo oczywiście Brystygierowa referuje im wszystko nocami”.
Niewiarygodne opowieści o torturach
Ci autorzy, którzy rozpisują się o sadyzmie Luny, o tym, że osobiście torturowała więźniów najczęściej korzystają ze wspomnień Anny Rószkiewicz-Litwinowiczowej, w czasie wojny żołnierza Armii Krajowej, łączniczki w kontrwywiadzie AK, uczestniczki Powstania Warszawskiego, a w latach 1951-1954 więźniarki politycznej. Rószkiewicz-Litwinowiczowa podaje – przy czym podkreślmy: to wyłącznie zasłyszane relacje – o „sadystycznych torturach zadawanych młodym więźniom” przez Brystygierową.
Kolejne relacje, sugerujące osobisty i krwawy udział Luny w torturowaniu więźniów stalinizmu pojawiły się też w 1957 roku podczas procesu Fejgina, Romkowskiego i Różańskiego, oskarżonych m.in. o wymuszanie zeznań biciem i innymi torturami. Bieda w tym, że możemy je przyjąć na wiarę albo odrzucić, bo nie ma żadnych dowodów. Dlatego sądzę, że biografka Luny Patrycja Bukalska słusznie stawia tu duży znak zapytania.
Podobnie jest zresztą z radiowymi wystąpieniami Światły. Przecież uciekinier zza „żelaznej kurtyny” najpierw przekazał swoją wiedzę służbom amerykańskim, które maglowały go przez rok. A potem wpuszczono go do radiowego studia i pozwolono ogłosić „wersję dla prasy”, nie tylko w przypadku Luny dosyć tabloidową. Ale tak samo nie wiadomo czy prawdziwą.
Ale skoro stawiamy znaki zapytania wobec niepotwierdzonych wobec niej zarzutów to nie znaczy, że galicyjska Żydówka Julia Brystygier z domu Prajs (1902-1975) była postacią świetlaną. Bo przez wiele lat gorliwie służyła komunizmowi i to w jego najgorszej, stalinowskiej postaci. Piastowała wysokie stanowiska w aparacie bezpieczeństwa, inicjowała działania operacyjne wobec Kościoła i jego ludzi czy działaczy mikołajczykowskiego PSL. Dr Brystygierowa, kobieta dobrze wykształcona, dojrzała i last not least sprawdzona komunistka była dla partyjnej góry ważnym człowiekiem do zadań specjalnych.
Z komunizmem związała się na przełomie lat 20. i 30. Jeszcze w czasach II RP „zaliczyła” trzy odsiadki, w tym w roku 1937 – dwuletnią. W czasie wojny była w ZSRR, gdzie zaczęła odgrywać ważną rolę w środowisku polskich komunistów. Była tam kimś w rodzaju kadrowej, gdyż opracowywała charakterystyki będących pod ręką komunistów, którymi to opisami partyjna wierchuszka kierowała się następnie w swoich decyzjach personalnych.
W 1944 roku pojawiła się w Lublinie, gdzie do pracy w aparacie bezpieczeństwa mieli ją namówić Bierut i Gomułka. Jakub Berman – jedna z kluczowych postaci stalinowskiej Polski i partyjny nadzorca bezpieki – po latach bardzo ją chwalił w rozmowie z Teresą Torańską; „Luna stała się naprawdę wybitnym pracownikiem Bezpieczeństwa i na tle innych dyrektorów czy naczelników nie odznaczających się wielkimi talentami i stosującymi dosyć toporne często metody zdecydowanie się wyróżniała. (…) Powierzano jej sprawy, wymagające bardzo delikatnych tonów, dużej wiedzy i kwalifikacji wyższego rzędu. Miała robić rozpoznania nastrojów panujących w środowiskach artystycznych i określać kto z tych ludzi jest uczciwy, a kto nie. Trzeba przyznać, że dzięki wrodzonej kulturze dobrze te rozeznania robiła. Powstała legenda, że przede wszystkim demoralizowała środowisko literackie. Niewiele wiem na ten temat (…) Mnie przedstawiała sprawy wyjątkowe, budzące jej wątpliwości, dotyczące rozmaitych związków społecznych oraz kleru. (…) w wielu przypadkach starała się zachować pewną samodzielność, opierając się takim czy innym sugestiom doradców radzieckich, co nie było proste…”.
Rzeczywiście można było na niej polegać. Gdy 2 maja 1946 roku UB spalił Wąwolnicę na Lubelszczyźnie, to była zemsta wobec wsi za jej kontakty z podziemiem poakowskim, to Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego skierowało właśnie ją na obrady Komisji Administracji i Bezpieczeństwa Krajowej Rady Narodowej. (KRN była sterowanym przez komunistów quasiparlamentem, utworzonym na drodze kooptacji.) „Nie było żadnego najazdu na osadę Wąwolnica ze strony organów bezpieczeństwa – wywodziła wbrew oczywistym faktom Luna – kiedy przez Wąwolnicę przejeżdżała brygada robotnicza ściągająca świadczenia rzeczowe z restauracji na rynku wybiegło pięciu ludzi i zaczęło uciekać…”. Wedle jej wersji, najpierw wywiązała się przypadkowa strzelanina, potem jedna stodoła zapłonęła, gdyż wybuchła przechowywana w niej amunicja, a ubecy przyjechali do Wąwolnicy dopiero po wybuchu pożaru…
Z pełnym przekonaniem walczyła z Kościołem, który uznawała za głównego przeciwnika ideologicznego partii komunistycznej. Znany jest jej referat „Ofensywa kleru a nasze zadania”, wygłoszony w październiku 1947 roku na resortowej odprawie. Uznała, że skoro kler wysunął się na pierwsze miejsce w walce przeciw Polsce Ludowej, to i niwelowanie wpływów Kościoła musi być odpowiednio potraktowane przez organa Bezpieczeństwa Publicznego. Brystygierowa radziła zwrócić szczególną uwagę na kler zakonny, „który stanowi bardziej elitarny i aktywny element i ma ze względu na warunki życiowe (kolektyw, pomieszczenia zakonne) większe możliwości uprawiania pracy konspiracyjnej”. Radziła nie przejmować się przestarzałym poglądem, że „zakonu nie da się rozpracować”, a kandydatów do werbunku najpierw szukać wśród żebraków i dostawców klasztornych.
Nawiasem mówiąc jej odczucia wobec Kościoła musiały być w jakiś sposób ambiwalentne skoro znane są jej kontakty z Marią Okońską, założycielką apostolskiej grupy dziewcząt, tzw. ósemek, i to także podczas pobytu Okońskiej w więzieniu. Biografka kard. Wyszyńskiego Ewa K. Czaczkowska podaje, że kilka miesięcy później, gdy Okońską zwolniono prymas przesłał za jej pośrednictwem dyrektor Brystygierowej Nowy Testament, a następnie – w Wielki Piątek 1949 roku przyjął Lunę; ich rozmowa miała trwać dwie godziny. Wedle Marii Okońskiej, prymas potem powiedział: „Marysiu, ona ma wiele istnień ludzkich na sumieniu. Módlcie się za nią”, zaś Luna miała powiedzieć kard. Wyszyńskiemu; „Księże prymasie, wy jesteście naszymi przeciwnikami ideologicznymi, trzymacie za plecami nóż w ręku i tylko czekacie kiedy my się obrócimy, żeby nam go wbić”. Sam kardynał wspominał rozmowę z Luną tak: „To ona ukuła tezę, że ja chcę być męczennikiem, ale państwo ludowe nie da mi tego zaszczytu”.
W MBP Luna była urzędnikiem do ważnych zleceń; w 1954 roku powierzono jej delikatną misję „odkręcenia” sprawy aresztu, a faktycznie uwolnienia Hermanna Fielda, amerykańskiego sympatyka komunizmu, porwanego przez UB w 1949 roku i trzymanego w tajnym więzieniu bezpieki w Miedzeszynie. Jak to opisał Robert Spałek, ważna dyrektor z MBP przedstawiła się Fieldowi jako delegatka polskiego rządu a nie resortu, krytykowała organy bezpieczeństwa, dała mu w końcu czek na uzgodnioną kwotę 50 tysięcy dolarów. Słowem odgrywała rolę „dobrej pani” na tyle udatnie, że więzień przez dłuższą chwilę zachwiał się w swoim zamiarze natychmiastowego powrotu do amerykańskiej żony…
Mit o nawróceniu Luny
Sprawa niezwykłego trzeba przyznać spotkania Brystygierowej z kard. Wyszyńskim wróciła po latach bumerangiem i to w sposób równie niezwykły. Zwolniona po Październiku’56 z bezpieki Luna za sprawą domysłów, wymysłów i plotek otrzymała nowy życiorys: miała przeżyć konwersję i przyjąć chrzest. (Trudno podać jedno źródło tych domysłów i plotek). W każdym razie jej nawrócenie miało nastąpić za sprawą franciszkanek z podwarszawskich Lasek.
Brystygierowa poznała je przez s. Bonifację Goldman, z pochodzenia Żydówkę, z którą zaprzyjaźniła się podczas pobytu w szpitalu. Od tego czasu Julia Brystygier bywała w Laskach i podobno przekazywała pieniądze na tamtejszy ośrodek dla niewidomych dzieci. Pod koniec życia miała podobno codziennie przystępować do komunii świętej. Jednak – jak twierdzą znawcy zagadnienia – problem w tym, że nie ma ani dokumentów, ani wspomnień o chrzcie Luny i o jej pomocy dla młodych pensjonariuszy Lasek. Przede wszystkim nie ma jej metryki chrztu, co oznacza, że chrztu nie było. Dodajmy, że również i jej syn Michał Brystygier dementował wiadomości o konwersji matki.
Kilka lat po zwolnieniu z resortu Brystygierowa sama stała się figurantką SB. Ciekawie ułożyło się jej drugie życie zawodowe – zatrudniła się jako redaktorka w PIW-ie i została pisarką. Wydała łącznie trzy książki, z czego jedna – powieść „Krzywe litery” (Czytelnik, 1960) opublikowana pod panieńskim nazwiskiem Julii Prajs z pewnością zasługuje na coś więcej niż tylko wzmiankę w Wikipedii. To znakomita panorama wschodniogalicyjskiego miasteczka z lat 1914-1920, w jakiejś mierze wspomnieniowa fabuła jest dobrze poprowadzona, bohaterowie ciekawi, z rzadka tylko mówiący politycznym żargonem, stosownym do ich przynależności klasowej czy zapatrywań politycznych. Wygląda na to, że Lunie nowy zawód spodobał się na tyle, że w 1965 roku zgłosiła formalny akces do Związku Literatów Polskich. Uniemożliwił jej to Lesław Bartelski, pisarz o przeszłości akowskiej i powstaniec warszawski, bezpartyjny acz w latach 60. ważny i współpracujący z władzą funkcyjny w ZLP.
W każdym razie po lekturze „Krzywych liter” doszedłem do przekonania, że gdyby młoda Julia Brystygier nie zaangażowała się w służbę komunizmowi, to być może – z pożytkiem dla wszystkich –zostałaby wziętą pisarką…
Michał Kurkiewicz, IPN