O planowanej rekonstrukcji poinformowała w środę "Gazeta Wyborcza". W redakcyjnym komentarzu Seweryn Blumsztajn ocenił, że rekonstrukcje morderstw, masakr i pogromów - zwłaszcza z udziałem dzieci - są niewłaściwe, bowiem odtwarzanie drastycznych scen wywołuje niezdrowe emocje.
O odwołanie widowiska zaapelował prof. Jan Hartman z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Jego zdaniem, każda taka młodzieżowa inscenizacja "staje się pewnego rodzaju rozrywką - zarówno dla uczestników, jak i dla widzów".
Organizator rekonstrukcji - Adam Szydłowski - nie zgadza się z zarzutami o niestosowności widowiska. Zapewnia, że drastycznych scen w widowisku nie będzie i że pełni ono pozytywną, edukacyjną rolę.
Jak poinformował, program sobotniego przedsięwzięcia przewiduje wyświetlenie 12-minutowego archiwalnego filmu niemieckiego obrazującego życie w będzińskim getcie. Rekonstrukcję rozpocznie scena z udziałem dziewczynki grającej na skrzypcach piosenkę "Mein Jidysze Mame", kolejna scena to rozmowa mieszkańców getta o spodziewanym rychłym "ostatecznym rozwiązaniu".
Ważne miejsce w rekonstrukcji ma zająć scena bohaterskiej obrony bunkra przez żydowskich działaczy ruchu oporu, w tym emisariuszki z Warszawy Frumki Płotnickiej. "To będzie rzeczywiście scena wojenna, natomiast warto chyba przypomnieć, że Żydzi w getcie nie poddali się bez walki" - podkreślił Adam Szydłowski. Scena wyjścia mieszkańców z getta ma się odbyć bez strzałów i szarpaniny. Na koniec zaśpiewa chór. Scenariusz oparto na opowieściach żyjących świadków tych wydarzeń.
Szydłowski uważa się za filosemitę i zamieszanie wokół planów rekonstrukcji odbiera jako krzywdzące. "Jest mi przykro, bo wiele już udało się zrobić dla zmiany mentalności mieszkańców, te działania edukacyjne już przynoszą efekty" - podkreślił.
Przewodniczący gminy wyznaniowej żydowskiej w Katowicach Włodzimierz Kac powiedział w środę PAP, że nie zna scenariusza rekonstrukcji, ale nie wątpi, że intencje Adama Szydłowskiego są dobre. Jego zdaniem zarówno Szydłowski, jak i władze Będzina zrobiły w ostatnich latach wiele dobrego dla pamięci o żydowskich mieszkańcach "Jerozolimy Zagłębia", mimo nie zawsze pozytywnej atmosfery dla takich działań.
"Zamieszanie wokół tego przedsięwzięcia jest niesprawiedliwe, to dorabianie mu gęby. (...) Będę rozmawiał z panem Szydłowskim, ale sam nie wiem, co w tej sytuacji powinni zrobić organizatorzy" - zaznaczył Kac. Przyznał, że nie był przeciwny planom będzińskiego przedsięwzięcia. "Pomyślałem, że (...) może tak dziś trzeba, młodzież dziś mniej czyta, bardziej patrzy. Łatwo jednak przekroczyć pewne granice" - zastrzegł.
Naczelnik Wydziału Edukacji Historycznej Biura Edukacji Publicznej IPN Andrzej Zawistowski wyjaśnił, że chociaż w przypadku tej inscenizacji mamy do czynienia z dużym realizmem, to nie jest to jednak nic nowego. "Już w średniowieczu odbywały się misteria pasyjne, odgrywane w bardzo realistyczny sposób z myślą o przybliżeniu niepiśmiennym historii. Także dzisiaj celem takich imprez jest przedstawienie minionych wydarzeń tym, którzy w inny sposób ich nie poznają, nie przeczytają książki, nie pójdą na film historyczny" - powiedział PAP Zawistowski.
Zaznaczył, że w przypadku inscenizacji w Będzinie ma pewne obawy związane z samym tematem. "Mam wrażenie, że pewnych wydarzeń nie powinno się odtwarzać. Może warto poszukać innej, bardziej godnej formy przypominania o nich - mógłby to być marsz pamięci czy wystawa plenerowa. Obawiam się tu także o samych uczestników inscenizacji, zwłaszcza o dzieci, które mają w niej zagrać. Istnieje ryzyko, że najmłodsi odbiorą ją jako zabawę i zechcą potem odgrywać wspólnie z rówieśnikami, co niosłoby wiele zagrożeń" - ocenił Zawistowski.
"Generalnie jestem zwolennikiem takich inicjatyw historycznych, ale jednak nie dotyczących takich wydarzeń" - podkreślił.
Spośród ponad 30 tys. Żydów, mieszkających przed 1939 r. w Będzinie, po wojnie do rodzinnego miasta powróciło niespełna 900 osób. Wiele z nich wyjechało później z Będzina na stałe.(PAP)
lun/ hes/ gma/