26.12.2010. Warszawa (PAP) - 27 grudnia 1939 r. w Wawrze pod Warszawą Niemcy rozstrzelali 106 mężczyzn, wyciągniętych z mieszkań w trakcie nocnej obławy. "Pamięć o zbrodni wawerskiej - pisał W. Bartoszewski - nie wygasła do końca wojny, mimo dziesiątków późniejszych egzekucji masowych i innych głośnych aktów terroru".
26 grudnia 1939 r. Marian Prasuła i Stanisław Dąbek, dwaj przestępcy zbiegli w czasie działań wojennych z więzienia świętokrzyskiego, dokonali w Otwocku napadu zbrojnego na policjanta, w wyniku którego został on ranny. Obaj bandyci uciekli w kierunku Wawra.
Tego samego dnia wieczorem w wawerskiej restauracji Prasuła i Dąbek strzelali do dwóch niemieckich podoficerów, biorących udział wspólnie z polskim policjantem w ich poszukiwaniach. Jeden z nich zginął na miejscu, drugi zmarł w drodze do szpitala.
Jak podaje Jan Bijata, autor książki "Wawer", kilkanaście minut po strzelaninie na miejsce zdarzenia przybyli niemieccy żołnierze ze stacjonującego w Wawrze 538 batalionu budowlanego, z którego pochodzili obaj zabici. W czasie okrążania lokalu Niemcy prowadzili ostrzał, powodując śmierć przypadkowych przechodniów. Oberleutnant Stephan, dowódca wspomnianego batalionu, po przesłuchaniu świadków, przede wszystkim polskiego policjanta, ustalił kto i w jakich okolicznościach zastrzelił obu żołnierzy. W związku z tym polecił zwolnić zatrzymanego właściciela restauracji Antoniego Bartoszka oraz kilku innych mężczyzn.
Około 21.30 meldunek o zastrzeleniu niemieckich podoficerów dotarł do 31 pułku policji porządkowej stacjonującego w Warszawie (Polizei-Regiment Warschau). Zawierał on dokładne informacje na temat przebiegu zdarzeń i dane sprawców zabójstwa.
Na rozkaz ppłk. Maxa Daume - zastępcy dowódcy 31 pułku - do Wawra i sąsiedniego Anina wysłano natychmiast 2 i 3 kompanię VI batalionu policyjnego pod dowództwem majora Friedricha Wilhelma Wenzla z zadaniem przeprowadzenia specjalnej akcji pacyfikacyjnej.
Jej początek tak opisuje Jan Bijata: "Obydwie kompanie policyjne liczące około 300 ludzi dotarły do Wawra przed godziną 22.30. Samochody zatrzymały się przy stacji kolejki wąskotorowej. Stąd kompanie udały się marszem do komendy placu w Aninie przy ulicy Drugiej Poprzecznej nr 3. Tutaj dowódca batalionu wysłuchał meldunku Oberleutnanta Stephana, po czym wydał rozkaz dowódcom kompanii: +Aresztować wszystkich mężczyzn i sprowadzić do komendy placu+".
Około godz. 23.00 Niemcy rozpoczęli akcję. Jeden z ocalałych, mjr Bronisław Janikowski, składając w 1945 r. zeznania przed sędzią śledczym, wspominał: "Około północy obudziło mnie walenie w drzwi. Usłyszałem krzyk po niemiecku, więc wstałem i otworzyłem drzwi. Wpadło kilku żołnierzy, splądrowali dom i zabrali mnie do komendy placu. Na ulicy przed komendą stało już kilkadziesiąt osób w trzech szeregach. Noc była jasna. Pełnia księżyca. Mróz koło 20 st. Co pewien czas brano po kilka osób do domu na przesłuchanie. Szło to bardzo szybko. Po obydwu stronach schodków prowadzących do domu stali żołnierze. Każdy wychodzący z przesłuchania był kopniakiem wyrzucany na schodki, a stojący obok żołnierze bili go kolbami, kopali. Na podwórzu, z boku, a nie razem z nami, stał jakiś człowiek bez czapki i bez butów. Ktoś powiedział mi, że to właściciel kawiarni". (J. Bijata "Wawer")
W sumie w czasie obławy przeprowadzonej na terenie Wawra i Anina Niemcy wyprowadzili z domów około 120 mężczyzn w wieku od 16 do 70 lat. Byli wśród nich, poza stałymi mieszkańcami obu miejscowości, także goście spędzający u rodziny czy przyjaciół święta Bożego Narodzenia.
Około godz. 5 rano "sąd" doraźny działający pod przewodnictwem mjr. Wenzla i w obecności ppłk. Daume zakończył "proces", skazując na śmierć 114 mężczyzn. Żaden z nich nie miał prawa do obrony. Ograniczono się jedynie do spisania ich danych personalnych.
Stanisław Piegat, cudem ocalały z egzekucji, tak opisywał moment ogłoszenia wyroku: "Wyszedł major i podoficer. Major po niemiecku, a podoficer po polsku powiedzieli, że za zabicie dwóch żołnierzy niemieckich jesteśmy wszyscy skazani na śmierć". (J. Bijata "Wawer")
Jeszcze przed ogłoszeniem wyroku Niemcy powiesili na drzwiach restauracji jej właściciela - Antoniego Bartoszka. Egzekucja skazanych rozpoczęła się około godz. 6 rano w Wawrze pomiędzy ulicami Błękitną a Spiżową.
Stanisław Piegat wspominał: "Wprowadzili nas na nie zabudowany plac, na którym obecnie jest krzyż. Tam ustawiono nas w szeregu, kazano zdjąć kapelusze i uklęknąć. (...) Na dworze było jeszcze ciemno. Oświetlono nas reflektorami samochodowymi. Gdy w pewnym momencie posłyszałem strzały z karabinu maszynowego i zobaczyłem, że mój sąsiad, Wieszczyk, pada naprzód, upadłem i ja twarzą na ziemię. Posłyszałem z obu stron rzężenie. Po chwili zorientowałem się wciągając powietrze głębiej, że nic mnie nie boli. Nie ruszyłem się jednak i leżałem dalej spokojnie. Po chwili usłyszałem, że ktoś idzie, i usłyszałem pojedyncze strzały. Zorientowałem się, że ktoś idzie i dobija strzałami rannych. (...) Nadmieniam, że w tym momencie, kiedy nas wprowadzono na ten plac, to już była sprowadzona następna dziesiątka i ona także uklękła niedaleko od nas. Słyszałem, że następnie strzelano z karabinu maszynowego do nich. I my, i oni - klęczeliśmy twarzą zwróceni w kierunku Zastowa. Co kilka minut słyszałem serie z karabinu maszynowego, pomiędzy zaś seriami pojedyncze strzały. Tak trwało chyba ze dwie godziny". (J. Bijata "Wawer")
Oprócz Stanisława Piegata egzekucję przeżyło w nadzwyczajny sposób jeszcze sześciu innych mężczyzn, którzy zostali ranni, ale których Niemcy nie dobili. Jednemu ze skazanych udało się uciec w drodze na miejsce egzekucji.
Janina Przedlacka, która w wyniku zbrodni dokonanej przez Niemców w Wawrze straciła męża i syna, tak opisywała to, co zobaczyła po przybyciu na miejsce masakry: "Leżeli obok siebie. Twarz męża była zmasakrowana nie do poznania. Oko wybite, nos spłaszczony. Kołnierz futrzany od palta podarty w strzępy. Leżał skurczony, jak w okropnym bólu. Był już zimny. Wiedziałam, że nie żyje. Za to syn leżał wyprostowany, z czapką na głowie, oczy otwarte, jakby za chwilę miał wstać. Zdawało mi się, że żyje. Rozpięłam mu koszulę, ciało było jeszcze ciepłe i spocone. Zaczęłam je wycierać i rozcierać. Chciałam za wszelką cenę przywrócić go życiu. Czekałam na cud Zaczęli schodzić się ludzie. Niewypowiedziana rozpacz ogarnęła wszystkich. Ludzie biegali, jak obłąkani. Płakali, wyli z bólu i bezradności, przysięgali odwet Chcieli zabierać zabitych do domu. Stawiali ich na nogi, zaklinali, by ożyli, by się odezwali. Twarda konieczność jednak kazała opanować się. Ktoś powiedział, że na razie nie można zabierać zwłok, trzeba pochować na miejscu. Składaliśmy więc do dołu mężów, synów, ojców, jednego obok drugiego. Przykrywaliśmy im twarze - czym kto mógł - kapeluszami, szalikami, chustkami, aby im się do oczu piasku nie nasypało Zostałam sama. Zbolała i zrozpaczona, skrzywdzona w sposób, którego żadna mowa ludzka nie jest w stanie wyrazić". (H. Pawłowicz "Wawer, 27 grudnia 1939 r.")
To, że władze niemieckie miały całkowitą świadomość tego, iż w Wawrze rozstrzelano niewinnych ludzi, potwierdza m.in. sprawozdanie naczelnego dowódcy wojsk niemieckich na Wschodzie gen. Johannesa Blaskowitza z lutego 1940 r. Stwierdzał on w nim m.in.: "VI batalion policji, wysłany przez administrację na wiadomość o morderstwie, kazał powiesić właściciela szynku przed jego lokalem, gdzie miało miejsce morderstwo oraz rozstrzelać 114 Polaków z willowej kolonii Anin, którzy ze zbrodnią nie mieli nic wspólnego. (...) To rozstrzelanie wzburzyło bardzo Polaków, ponieważ morderstwo nie miało żadnego związku z ludnością, była to zbrodnia dokonana z motywów wyłącznie kryminalnych. Poza tym ludność wskazała sama tych zbrodniarzy batalionowi budowlanemu 538, usiłowała więc pomóc przy ich ujęciu". (J. Bijata "Wawer")
Jak podaje Władysław Bartoszewski w książce "Warszawski pierścień śmierci 1939-1944" ciała zamordowanych początkowo pochowano na prowizorycznym cmentarzu w ogólnych grobach. Po ekshumacji przeprowadzonej w czerwcu 1940 r. 76 zwłok pochowano na nowym cmentarzu na Glinkach w Wawrze, część przewieziono do Warszawy do grobów rodzinnych, a zwłoki 11 Żydów do Warszawy zabrało Towarzystwo "Wieczność".
"Pamięć o zbrodni wawerskiej - pisał W. Bartoszewski - nie wygasła do końca wojny, mimo dziesiątków późniejszych egzekucji masowych i innych głośnych aktów terroru". Jednym z dowodów na to było nadanie nazwy "Wawer" powstałej w grudniu 1940 r. Organizacji Małego Sabotażu, której komendantem głównym został Aleksander Kamiński. Najważniejsi sprawcy zbrodni dokonanej w Wawrze stanęli po wojnie przed sądem. Obaj zostali skazani na karę śmierci: Max Daume przez Najwyższy Trybunał Narodowy w Warszawie w 1947 r., a Friedrich Wilhelm Wenzl przez Sąd Wojewódzki dla m.st. Warszawy w 1951 r.
Mariusz Jarosiński (PAP)
mjs/ ls/