W sobotę, 11 lutego, minie 45 lat od zdobycia w Sapporo przez skoczka narciarskiego Wojciecha Fortunę pierwszego dla Polski złotego medalu zimowych igrzysk olimpijskich. "Na 50. rocznicę zrobimy jakąś fajną imprezę" - zapowiedział.
Fortuna nie zamierza jakoś specjalnie świętować kolejnej rocznicy swojego sukcesu. "W tym roku skupimy się na tradycyjnie organizowanych zawodach. Oczywiście pamiętają o mnie przyjaciele, znajomi, a także miłośnicy skoków, dzwoniąc od kilku dni i składając życzenia. To miłe, więc na 50. rocznicę na pewno zrobimy jakąś fajną imprezę" - zapewnił.
Zdobywca setnego medalu olimpijskiego liczy, że polskim reprezentantom, którzy wystąpią w sobotnim konkursie Pucharu Świata na Okurayamie, uda się sprawić mu jubileuszowy prezent: "Są w formie, ładnie skaczą, a poza tym ten obiekt nam sprzyja, bo przecież Adam Małysz wygrał na nim trzy razy, a Kamil Stoch dwukrotnie był drugi. Myślę, że nie tylko Kamil, ale i pozostali sprawią mi tam wiele radości".
Zapytany o losy muzeum polskiego narciarstwa, które stworzył w 2009 roku w Wojewódzkim Ośrodku Sportu i Rekreacji w Szelmencie, Fortuna powiedział, że funkcjonuje i cieszy się dużym zainteresowaniem.
"Od dłuższego czasu już nie tylko narciarstwa, bo można tu też zobaczyć m.in. kilka pamiątek przekazanych przez Justynę Kowalczyk czy Tomka Sikorę. Jest też kombinezon Natalii Czerwonki, w którym panczenistka na IO w Soczi wywalczyła srebrny medal w drużynie" - przypomniał i dodał, że ostatnio wystawę wzbogaciły kolejne eksponaty.
"Piotr, syn Stanisława Marusarza, podarował nam film, a także narty swojego taty, na których skakał on w latach 30. ubiegłego wieku. To naprawdę duża rzecz, ponieważ spotykam się tu niemal codziennie z grupami młodzieży, więc im ciekawsza kolekcja, tym większe budzi zainteresowanie. A kto wie - może nawet będzie inspiracją do sięgania po kolejne medale dla Polski" - wyraził nadzieję.
Fortuna urodził się 6 sierpnia 1952 roku w Zakopanem. W wieku 10 lat rozpoczął treningi w klubie Wisła-Gwardia. Cztery lata później oddał swój pierwszy skok na Wielkiej Krokwi.
Jak przyznał, skoki narciarskie kochał od zawsze. "Ojciec zabierał mnie na każde zawody i tak to się zaczęło. Najpierw były usypane miniskocznie na Ciągłówce, gdzie wtedy mieszkaliśmy. To jednak szybko mi się znudziło i tuż po mistrzostwach świata FIS w Zakopanem w 1962 roku postanowiłem zapisać się do klubu" - wspominał Fortuna w rozmowie z PAP początki sportowej kariery.
Robił szybkie postępy i już w 1970 roku trafił do kadry Polski.
"Miałem niezłe wyniki, ale powiem szczerze, że nie liczyłem na wyjazd na igrzyska do Japonii. Jednak trenerzy - klubowy Jan Gąsiorowski i reprezentacji Janusz Fortecki, a także zakopiańscy dziennikarze sportowi Wojciech Jarzębowski oraz Marian Matzenauer, walczyli o mnie i dołączyłem do ekipy jako rezerwowy" - powiedział.
Wtedy wszystko potoczyło się bardzo szybko. "W czwartek bodajże były ostatnie eliminacje, a już w poniedziałek jechałem do Sapporo. Na miejscu okazało się, że forma rośnie. Czułem to już od pierwszego treningowego skoku. Na średniej skoczni wygrał faworyt gospodarzy Yukio Kasaya, a ja byłem szósty. Czułem pewien niedosyt, ponieważ wylądowałem na obu nogach i sędziowie obniżyli mi noty. Gdyby nie to, pewnie byłoby podium" - zaznaczył Fortuna.
Przed konkursem 11 lutego 1972 roku na dużej skoczni japońscy kibice liczyli na drugi złoty medal Kasai.
"Atmosfera była gorąca. W pierwszej serii skaczący z numerem 28. Akitsugu Konno osiągnął 92 m i objął prowadzenie. Po nim na belce zasiadłem ja. Ruszyłem i już na progu czułem, że będzie dobrze. I było - 111 metrów, czyli tylko dwa mniej niż ówczesny rekord Okurayamy. Oceny sędziowskie też były wysokie. Prowadziłem. Kasaya wylądował na 106. metrze i był drugi" - relacjonował Fortuna.
Przypomniał, że wtedy konkurs na krótko przerwano w obawie o bezpieczeństwo skoczków. "Zarządzono głosowanie wśród arbitrów i stosunkiem głosów 3:2 zdecydowano jednak kontynuować zawody, ale skrócono rozbieg, bo pogorszyły się warunki, wiał paskudny wiatr" - przypomniał.
W drugiej serii Polak skoczył tylko 87,5 m. "Tymczasem Kasaya nie dość, że uzyskał jeszcze mniej, to ledwo wybronił się przed upadkiem. No i stało się - wygrałem. Zdobyłem złoto i jednocześnie zostałem mistrzem świata. Wtedy bowiem automatycznie przyznawano ten tytuł mistrzom olimpijskim" - dodał.
Na podium była wielka radość. "Słuchałem Mazurka Dąbrowskiego i myślałem, że oto spełniają się moje sportowe marzenia. Nic dodać, nic ująć. To była jedna z najpiękniejszych chwil w moim życiu" - podkreślił.
Zakopane powitało mistrza entuzjastycznie. "Były spotkania z kibicami, a na jedno z nich - pod Wielką Krokwią - przyszło chyba 50 tysięcy ludzi, morze głów było na pewno. Z kolejnego przy urzędzie miasta pamiętam głównie, że stałem na dachu tego budynku, a tysiące ludzi głośno wyrażało radość. Dostałem też kilka pamiątkowych medali" - przypomniał Fortuna.
Zapytany o kolejne lata powiedział, że... bywało różnie.
"I w sporcie, i w życiu. Startowałem, póki czułem, że ma to sens. Zakończyłem karierę, popracowałem chwilę w swoim macierzystym klubie, potem wyjechałem na Śląsk, następnie do USA. Tam założyłem firmę malarską, ale cały czas myślałem o sporcie. Napisałem dwie książki, byłem na kilku igrzyskach olimpijskich. W 1994 roku w Lillehammer komentowałem dla telewizji konkursy skoków. W 2003 roku wróciłem do Polski i wraz z żoną Marylą osiadłem w Gorczycy koło Augustowa" - podsumował.
Jak dodał, sport nadal jest dla niego niezwykle ważny. "Na Suwalszczyźnie pomagam w organizowaniu wielu imprez narciarskich. Niestety nie ma tu skoczni, ale i tak cieszy mnie to, co robię" - zaznaczył.
Później na najwyższym stopniu olimpijskiego podium zimowych igrzysk stanęli jeszcze tylko biegaczka Justyna Kowalczyk i skoczek Kamil Stoch, który w 2014 roku w Soczi dwukrotnie wysłuchał Mazurka Dąbrowskiego. (PAP)
jch/ pp/ giel/ af/ cegl/