Wyniki wyborów z 4 czerwca 1989 r. Solidarność przyjęła z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony panowała radość, ale pojawiły się obawy, że władza może zakwestionować ten wynik. Solidarność nie była również przygotowana do przejęcia władzy – powiedział PAP prof. Wojciech Roszkowski z Instytutu Studiów Politycznych PAN.
28 lat temu, 4 czerwca 1989 r., przeprowadzono pierwszą turę wyborów do Sejmu i Senatu, na zasadach ustalonych podczas obrad Okrągłego Stołu; zakończyła się ona zwycięstwem Solidarności, którego konsekwencją był upadek komunizmu i przemiany polityczne nie tylko w Polsce, ale w całej Europie Środkowo-Wschodniej.
PAP: Kiedy ustalono, że wybory odbędą się 4 czerwca 1989 r.?
Prof. Wojciech Roszkowski: Data wyborów została ustalona w trakcie rozmów Okrągłego Stołu. Strona społeczna nie przystępowała do tych rozmów z założeniem, że mają się odbyć właśnie wówczas. Wydaje się, że na rękę władz było przeprowadzenie wyborów raczej wcześniej niż później, czas nie pracował na ich korzyść.
PAP: Czy Solidarność była zaskoczona wynikami wyborów?
Prof. Wojciech Roszkowski: Strona społeczna była zaskoczona wynikiem wyborów. Mimo że przewidywała wygraną, to na pewno nie skalę triumfu. Można powiedzieć, że było to zwycięstwo w skali 99:1, bo taki wynik miały w pełni wolne wybory do Senatu. Norma, którą ustalono przy Okrągłym Stole, czyli 65 procent mandatów dla obozu władzy była z góry przesądzona i dlatego wybory do Senatu stały się rodzajem referendum ogólnonarodowego. Ten plebiscyt skończył się klęską obozu władzy w rozmiarze 99:1. Jeden mandat zdobył Henryk Stokłosa, który był biznesmenem, a nie przedstawicielem władz.
Dzień po wyborach w obozie strony społecznej zapanowała pewna niejasność, co znaczy tak wielka klęska obozu władzy, zwłaszcza listy krajowej, w której władze ulokowały swoich najważniejszych przedstawicieli. Wbrew oczekiwaniom zaledwie dwóch kandydatów PZPR zdobyło wówczas mandaty. Takie wyniki Solidarność przyjęła z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony panowała radość, ale pojawiły się obawy, że władza może zakwestionować ten wynik.
Solidarność nie była również przygotowana do przejęcia władzy. Wynik wyborczy oznaczał w praktyce, że należy dążyć do zmiany rządu. W Zgromadzeniu Narodowym panował w zasadzie remis i nie było pewne czy kandydat PZPR na prezydenta zdoła przekroczyć próg większości. Nawet część obozu władzy nie była zbyt gorliwa w podtrzymywaniu dotychczasowego układu. Pierwszy dzień po wyborach był więc momentem wahania, niepewności i zaskoczenia. Władze ustami rzecznika KC PZPR uznały jednak dość szybko wynik wyborów. Ucichły obawy, że może stać się coś niedobrego. Strona rządowa przystąpiła jednak do renegocjacji zasad wyborów. Ta zmiana zasad szczególnie dotyczyła kwestii listy krajowej. Rozpoczęły się gorączkowe negocjacje zakończone zmianą ordynacji wyborczej w trakcie wyborów, czyli ponownym głosowaniem na listę krajową.
PAP: Dlaczego frekwencja w tak historycznych wyborach była bardzo niska? W innych historycznych wyborach, przeprowadzonych w styczniu 1919 r. do Sejmu Ustawodawczego w nieporównanie trudniejszych warunkach frekwencja sięgała ponad 80 procent uprawnionych do głosowania.
Prof. Wojciech Roszkowski: Frekwencja w tych wyborach sięgnęła zaledwie 62 procent, co było ogromnym zaskoczeniem dla wszystkich osób, które uważały je za przełomowe. Jeżeli zestawimy tę frekwencję z pierwszymi po odzyskaniu niepodległości wyborach do Sejmu Ustawodawczego z 1919 r. mamy ogromny problem ze zrozumieniem tej różnicy. Ta frekwencja mówi bardzo wiele o stanie społeczeństwa, które w 1919 r. było w dużej mierze przekonane, że te wybory są bardzo ważne i ukształtują ustrój państwa. Świadomych tego obywateli było w 1919 r. znacznie więcej niż w dniu wyborów z 4 czerwca. To pokazuje niepokojący i bardzo zły stan nastrojów społecznych.
Z dużym smutkiem należy powiedzieć, że ten poziom nastrojów, wyobraźni i kultury politycznej już wkrótce, w wyborach prezydenckich okazał się fatalny. Kandydata znikąd czyli Stana Tymińskiego poparło więcej wyborców niż pierwszego premiera niekomunistycznego rządu. Na Tadeusza Mazowieckiego w 1990 r. głosowało mniej osób niż na Stana Tymińskiego. To pokazuje jak skomplikowana była sytuacja w głowach Polaków.
Rozmawiał Michał Szukała (PAP)
szuk/ mjs/ ls/