Barak mieszkalny, krematorium i komorę gazową na terenie b. niemieckiego nazistowskiego obozu koncentracyjnego Stutthof m.in. obejrzy angielska para książęca podczas wizyty w Polsce. Kate i William spotkają się też z pięcioma b. więźniami obozu, w tym dwoma Anglikami.
„Z informacji, jakie przekazała nam brytyjska ambasada wynika, że książęca para nigdy wcześniej nie odwiedziła żadnego nazistowskiego obozu koncentracyjnego. Nasze Muzeum będzie dla nich pierwszym takim miejscem” – powiedział PAP Piotr Tarnowski dyrektor Muzeum Stutthof w Sztutowie działającego w części byłego obozu.
Angielska para wejdzie na teren Stutthofu przez tzw. Bramę Śmierci – prostą i niepozorną, drewnianą konstrukcję, z wieńczącą ją charakterystyczną strażniczą wieżyczką. „To najważniejszy symbol tego obozu. Tą bramą wchodził na teren obozu każdy jego więzień. W sumie przeszło nią 110 tysięcy ludzi” – powiedział PAP Waldemar Szymański – jeden z przewodników pracujących w Muzeum Stutthof.
Jak wyjaśnił, w początkowej fazie istnienia obozu, gdy jednorazowo – w jednym transporcie, trafiało do niego maksymalnie kilkaset osób, więźniów przywożono ciężarówkami. „Z biegiem czasu transporty robiły się coraz bardziej liczne. Największy z nich dotyczył nawet 5 tysięcy ludzi. Wówczas więźniów przewożono do Stutthofu kolejką wąskotorową, która dojeżdżała do przystanku znajdującego się nieopodal wjazdu do obozu. Ludzi ustawiono w kolumny po 5 osób i pędzono do Bramy Śmierci” – opowiedział Szymański.
Dane wszystkich nowoprzybyłych były spisywane przez pisarzy obozowych pod nadzorem SS-manów. Więźniom nadawano kolejne obozowe numery, a potem kierowano do łaźni, po czym poddawano selekcji. Po niej więźniowie trafiali na kwarantannę, która służyła m.in. wyłonieniu chorych mogących zarazić jakąś zakaźną chorobą ulokowanych już w obozie więźniów.
„Kwarantanna trwała, w zależności od decyzji władz obozu, maksymalnie 4 tygodnie. W jej trakcie wdrożono też więźniów w rygory obozu: uczono ich musztry obozowej, zdejmowania i zakładania czapek na komendę. Słowem - tego wszystkiego, czego od więźniów będzie się wymagać” – wyjaśnił Szymański.
Pomieszczenia, w których odbywała się kwarantanna, nie zachowały się do dziś. Tuż przy Bramie Śmierci stoi jednak niewielki oryginalny barak po obozowej kantynie, w której więźniowie mogli za posiadane i zaewidencjonowane pieniądze kupić, jak wyjaśnił Szymański, formularz na list, znaczek, wodę mineralną, brukiew i ewentualnie papierosy. Kantyna to miejsce, które z całą pewnością odwiedzi książęca para. Wyeksponowano tu bowiem zbiór stanowiący kolejny – po Bramie Śmierci – symbol KL Stutthof - wysoką na ponad metr stertę fragmentów obuwia – głównie podeszew. To niewielka część obuwia, jakie znaleziono na terenie obozu tuż po zakończeniu wojny.
„Wówczas stosy butów sięgały kilku metrów wysokości. Ustalono, że było ich prawie pół miliona par. Dokładnie 494 tysiące, co absolutnie nie zgadzało się z liczbą więźniów. Zachowały się jednak dokumenty, z których wynika, że buty przywożono do Stutthofu z innych obozów, najwięcej z Auschwitz i tutaj - w zakładach szewskich, buty były naprawiane. Produkowano także nowe obuwie i wysyłano je na front dla niemieckich żołnierzy albo przekazywano niemieckiej ludności cywilnej” – wyjaśnił Szymański.
Po wizycie w kantynie Kate i William mają zwiedzić jeden z trzech zachowanych (spośród ponad 50, jakie istniały na terenie obozu) oryginalnych obozowych baraków mieszkalnych. W jednym z wnętrz odtworzono tu tzw. Izbę nocną – salę z podłogą wyłożoną barłogami - słomą i rzuconymi na nią derkami. „Obóz przez cały czas swojego istnienia był przeludniony. W sztubie mieszkalnej, na 50 metrach musiało spędzać noc od 150 do 200 więźniów. Spali oni na podłodze pokotem, a i tak było to możliwe tylko w jeden sposób: spano na zmianę. Część osób układała się na podłodze w strasznym ścisku, pozostali stali i w środku nocy dokonywano zmiany” – wyjaśnił Szymański.
Angielska para wejdzie na teren Stutthofu przez tzw. Bramę Śmierci – prostą i niepozorną, drewnianą konstrukcję, z wieńczącą ją charakterystyczną strażniczą wieżyczką. „To najważniejszy symbol tego obozu. Tą bramą wchodził na teren obozu każdy jego więzień. W sumie przeszło nią 110 tysięcy ludzi” – powiedział PAP Waldemar Szymański – jeden z przewodników pracujących w Muzeum Stutthof.
Dodał, że w 1942 rok rozpoczęto w Stutthofie produkcję trzypiętrowych drewnianych prycz. Zdecydowano się na to po tym, jak w obozie wybuchła epidemia tyfusu spowodowana warunkami panującymi w nocnych izbach. „Gdy powstały piętrowe prycze, na każdej z ich poziomów spało po dwóch więźniów. Od 1944 roku, kiedy w obozie było największe przeludnienie, tę samą przestrzeń zajmowało pięć osób. Z relacji ocalałych wiemy, że spali na siedząco” – wyjaśnił Szymański.
W baraku, który ma odwiedzić książęca para, obok drewnianych prycz, wyeksponowane są także m.in. obozowe pasiaki oznaczone na piersiach kawałkami materiału z numerem ewidencyjnym danego więźnia oraz literą oznaczającą narodowość. „Takie pasiaki więźniowie otrzymywali od momentu, kiedy Stutthof stał się państwowym obozem koncentracyjnym Trzeciej Rzeszy, czyli od 7 stycznia 1942 roku” – wyjaśnił Szymański.
Dodał, że przed wprowadzeniem pasiaków więźniowie nosili albo swoje ubrania, albo dostawali np. mundury z demobilu, czasem nawet takie z czasów I wojny światowej. „Były jeszcze ubrania cywilne, które odbierano przywożonym tutaj ludziom i najczęściej brali je, jeżeli uzyskali zgodę, więźniowie - nadzorcy. Na takie ubranie trzeba było naszyć oznaczenia, a na plecach wymalować duży znak X czerwoną olejną farbą, by odróżnić więźnia od każdego innego cywila” – opowiedział PAP Szymański dodając, że z dotychczasowych ustaleń wynika, iż jedynej udanej ucieczki z KL Stutthof dokonał Włodzimierz Steyer, któremu udało się zdobyć cywilne ubranie bez znaku X na plecach.
W baraku zainscenizowano także jadalnię ze zbitymi z desek stołami zastawionymi metalowymi miskami. „Tylko czasem pozwalano więźniom jeść pod dachem. Zwykle jedzenie odbywało się na dworze” – zaznaczył Szymański dodając, że Żydzi zawsze jedli na zewnątrz. „Przywożono kotły z zupą i miski, a więźniów ustawiano w szeregu. Ponieważ misek zawsze było mniej niż więźniów, pierwszy człowiek z szeregu biegał na komendę, brał miskę, nalewano mu zupę i wracając do szeregu miał obowiązek ją zjeść, wypić czy wylać, bo miskę musiał oddać następnemu więźniowi. Jeśli nie zdążył, to funkcyjni czekali już z pałkami i tłukli go” – podkreślił Szymański.
Wyjaśnił, że więzienne jedzenie dawało między 600 a 1300 kilokalorii dziennie. „Z uwagi na obowiązek morderczej pracy, można powiedzieć, że była to eksterminacja przez pracę, bo bardzo wielu ludzi umierało w czasie jej wykonywania” – zaznaczył Szymański dodając, że przez pierwsze lata istnienia obozu ciała zmarłych wywożono samochodami na teren gdańskiej Zaspy (w czasie II wojny funkcjonowało tam lotnisko) i tam chowano w masowych grobach.
We wrześniu 1942 roku na terenie Stutthofu zdecydowano się stworzyć krematorium. Początkowo była to drewniana szopa z małym metalowym piecem opalanym ropą. „Mógł on spalić sześć ciał na godzinę. Pod koniec 1942 roku piec uległ awarii z powodu przeciążenia, a szopa spłonęła i podjęto decyzję o budowie murowanego krematorium z dwoma murowanymi piecami. Opalano je węglem albo koksem i każdy z nich mógł spalić do 11 zwłok na godzinę” – wyjaśnił Szymański, dodając, że opuszczając obóz Niemcy wysadzili krematorium, ale piece ocalały i – gdy powstało muzeum, odbudowano krematoryjny obiekt.
W całości ocalała natomiast sąsiadująca z krematorium komora gazowa. Powstała ona w połowie 1943 roku i początkowo służyła do dezynfekcji odzieży. „W czerwcu 1944 roku zaczęto w niej zabijać ludzi. Wpychano ich do środka, zatrzaskiwano drzwi i przez otwór w dachu esesman wsypywał granulat ziemi okrzemkowej nasączonej cyjanowodorem - czyli cyklon B. Odczekiwano około 30 minut, po czym opróżniano komorę” – wyjaśnił Szymański, dodając, że przez pewien czas funkcję komór gazowych pełniły też dwa specjalnie uszczelnione wagony kolejki wąskotorowej. „Nie wiadomo ilu ludzi zginęło od cyklonu B, wszystkie dokumenty zostały zniszczone” – wyjaśnił Szymański.
Krematorium i ulokowana tuż obok komora gazowa będą kolejnymi miejscami, które odwiedzi para książęca w czasie wizyty w byłym obozie. Po drodze do tego miejsca Kate i William zobaczą postawiony w 1968 roku pomnik upamiętniający ofiary obozu. Obelisk mający formę położonego poziomo graniastosłupa skrywa w swoim wnętrzu prochy zmarłych w obozie więźniów, w tym prochy z krematorium ale też stosów całopalnych, na których w końcu wojny palono ciała.
„Kiedy w październiku 1944 roku wybuchła największa w obozie epidemia tyfusu plamistego, krematorium nie nadążało ze spalaniem zwłok. Podjęto decyzję o budowie stosu całopalnego. Kilkaset metrów za terenem obozu układano ciała zmarłych na przemian z warstwami drewna, najczęściej podkładów kolejowych, a całość polewano łatwopalnymi płynami. Na stosie znajdowało się jednorazowo tysiąc zwłok ułożonych do wysokości 10 metrów. Taki stos podpalano. Właściwie do końca 1944 roku stos płonął w nocy i w dzień. Później tylko w dzień, bo Niemcy obawiali że ogień w nocy może ściągnąć nalot samolotów radzieckich” – opowiedział PAP Szymański.
Wśród 110 tysięcy więźniów Stutthofu były osoby pochodzące z 28 krajów. Liczbę ofiar obozu szacuje się na około 65 tysięcy, spośród których ok. 28 tysięcy stanowiły osoby pochodzenia żydowskiego.
18 lipca, w czasie swojej wizyty w Muzeum Stutthof para książęca ma spotkać się z pięciorgiem ocalałych: trzema Polakami i dwoma Anglikami (według dotychczasowych ustaleń muzealników do obozu trafiło trzech Brytyjczyków).
Kate i William mają też obejrzeć artefakty znalezione w czasie trwających nieprzerwanie od 2015 r. prac archeologicznych prowadzonych na terenach sąsiadujących z Muzeum, niegdyś należących do obozu. To pierwsze prowadzone na taką skalę badania. Wśród znalezisk, które już poczyniono, jest wiele przedmiotów wykonanych przez więźniów KL Stutthof bądź należących do nich. Są to m.in. aluminiowy krzyżyk, porcelanowe i szklane malutkie zabawki, obozowa biżuteria wykonana z drutu czy plakietka z wizerunkiem Piłsudskiego.
Obóz koncentracyjny Stutthof powstał 2 września 1939 r. nieopodal miejscowości, która dziś nosi nazwę Sztutowo, a która przed II wojną światową wchodziła w skład Wolnego Miasta Gdańska. Początkowo obóz był przeznaczony dla Polaków z Pomorza. Od 1942 r. do obozu zaczęli trafiać Polacy z innych regionów (w tym, w 1944 r. - uczestnicy powstania warszawskiego) a także Żydzi i grupy osób innych narodowości, m.in. Rosjanie, Norwedzy i Węgrzy. Z czasem z niewielkiego obozu KL Stutthof rozrósł się do ponad 120 ha, miał też liczne podobozy.
W styczniu 1945 r. Niemcy rozpoczęli pieszą ewakuację około połowy z 24 tysięcy przebywających wówczas w KL Stutthof więźniów. Wiele tysięcy z nich, z powodu mrozu, głodu i wycieńczenia, zmarło w drodze. Marsz ten nazwany został Marszem Śmierci.
Muzeum Stutthof utworzono - staraniem byłych więźniów - 12 marca 1962 r. Placówka działa na niewielkim fragmencie dawnego obozu liczącym ok. 20 ha. Poza czteroma barakami, komorą gazową i piecami krematoryjnymi, zachowała się tu także oryginalna obozowa komendantura z garażami oraz przestrzeń ogrodów warzywnych i szklarni, które po niedawnym remoncie służą jako miejsce wystaw czasowych.
W zbiorach muzeum znajdują się liczące około 300 tys. dokumentów archiwa poobozowe oraz prawie 1,2 tys. przedmiotów związanych z działalnością obozu. Co roku zbiory placówki powiększają się o kilkadziesiąt nowych nabytków: listów, dokumentów, przedmiotów codziennego użytku, pasiaków itp. przekazywanych najczęściej przez rodziny b. więźniów. Każdego roku muzeum odwiedza ok. 100 tys. osób.
Anna Kisicka (PAP)
aks/ mni/