Bolszewicy nie mogli uwierzyć w poniesioną klęskę w 1920 r. Szok był tak wielki, że przez całe dwudziestolecie międzywojenne na Kremlu postrzegano Polskę jako potęgę militarną i „główną siłę uderzeniową światowego imperializmu” - mówi PAP prof. Nikołaj Iwanow z Uniwersytetu Opolskiego.
13 sierpnia 1920 r. na przedpolach Warszawy rozpoczęła się decydująca bitwa wojny polsko-bolszewickiej, określana mianem "cudu nad Wisłą", która zadecydowała o zachowaniu przez Polskę niepodległości i uratowaniu Europy przed bolszewizmem.
PAP: W polskiej historiografii zderzają się dwa punkty widzenia. Według części historyków bolszewicy w 1920 r. dążyli do podboju całej Europy. Zdaniem innych była to wyłącznie propaganda i bolszewicy zatrzymaliby się na zachodnich granicach dawnej Rosji i porozumieli z Niemcami. Który z tych poglądów jest Panu bliższy?
Prof. Nikołaj Iwanow: Moim zdaniem nie ulega wątpliwości, że żołnierze, którzy parli w 1920 r. na Warszawę nie traktowali tego miasta jako głównego celu, ale wyłącznie jako punkt na drodze do Berlina i Paryża. Michaił Tuchaczewski wyraźnie mówił w swoich rozkazach, że przed jego armią jest lud pracujący krajów zachodniej Europy, który czeka na wyzwolenie. Ci, który stali na czele tej armii, marzyli o rewolucji wszechświatowej, której rozpalenie nakazał im Lenin. Nie zakładali porozumienia z kimkolwiek.
Prof. Nikołaj Iwanow: Gdyby nie niesamowity zryw patriotyczny narodu polskiego, geniusz wojskowy Piłsudskiego i kolejne natarcie armii gen. Wrangla na południu komunizm w Polsce istniałby nie cztery dekady, ale ponad 70 lat i bylibyśmy zupełnie innymi ludźmi. Wydarzenia z 15 sierpnia, były więc w mojej opinii autentycznym cudem. Rosja bolszewicka była w stanie walczyć na wszystkich frontach: z admirałem Kołczakiem na Zachodzie, gen. Denikinem na południu, gen. Judeniczem na północy i powstającą armią odrodzonej RP na Zachodzie. Zostali pokonani dopiero pod Warszawą.
Jednocześnie w swoim mniemaniu bolszewicy pragnęli Polski niepodległej, to znaczy Polskiej Republiki Sowieckiej. Była to ich własna koncepcja polskiej niepodległości pod rządami polskich bolszewików, takich jak Feliks Dzierżyński, Julian Marchlewski i Feliks Kohn. Gdyby nie niesamowity zryw patriotyczny narodu polskiego, geniusz wojskowy Piłsudskiego i kolejne natarcie armii gen. Wrangla na południu komunizm w Polsce istniałby nie cztery dekady, ale ponad 70 lat i bylibyśmy zupełnie innymi ludźmi.
Wydarzenia z 15 sierpnia, były więc w mojej opinii autentycznym cudem. Rosja bolszewicka była w stanie walczyć na wszystkich frontach: z admirałem Kołczakiem na Zachodzie, gen. Denikinem na południu, gen. Judeniczem na północy i powstającą armią odrodzonej RP na Zachodzie. Zostali pokonani dopiero pod Warszawą. „Polacy nauczyli się walczyć” – pisał kronikarz tej wojny Izaak Babel, podkreślając jednocześnie, że wcześniej bolszewicy nie traktowali Polaków, jako prawdziwych przeciwników, lecz zgraję przypadkowych ochotników.
PAP: Część historyków uważa, że w 1920 r. Piłsudski powinien porozumieć się z białymi generałami i całkowicie zniszczyć komunizm w Rosji. Czy było jakiekolwiek pole do zawarcia takiego układu?
Prof. Nikołaj Iwanow: Ten problem rozważał m.in. Adolf Juzwenko, który w 1973 r. napisał książkę „Polska a biała Rosja”. Wyraźnie podkreślał tam, że nie było ani jednego białego generała, który zgodziłby się na niepodległość Polski. Piłsudski nie miał z kim zawrzeć takiego porozumienia. Poza drobnymi dowódcami, żaden z wielkich generałów białej Rosji nie uważał Polski za zdolną do samodzielnego istnienia.
Piotr Zychowicz, autor „Paktu Piłsudski-Lenin” zauważa jednak, że w 1919 r. bolszewicy w sytuacji skrajnie trudnej, gdy Denikin parł na Moskwę, Judenicz niemal zajął Piotrogród, a Kołczak mógł połączyć się z siłami Denikina, proponowali Piłsudskiemu granicę na Berezynie. Jestem przekonany, że Piłsudski, w zgodzie ze swoimi koncepcjami federacyjnymi chciał takiej granicy, lecz nie mógł się na nią zgodzić, ponieważ był „zakładnikiem” narodowców takich jak Dmowski, którzy uważali, że Polska nie jest w stanie kontrolować terytorium sprzed drugiego rozbioru. Pamiętajmy, że w tym czasie Mińsk był równie polskim miastem co Wilno. W 1919 r. wkraczające wojska polskie witane były jako wyzwoliciele. Niemal wszyscy członkowie władz miejskich byli przed 1914 r. Polakami. Tymczasem Dmowski uważał to miasto za „wrzód”.
Jednocześnie pamiętajmy jednak, że Polacy nie mieli wystarczającego wsparcia ze strony Ukraińców. W 1920 r. większość wywodzących się z Galicji żołnierzy ukraińskich, tzw. strzelców siczowych, przeszła na stronę bolszewików, ponieważ uważała, że Polacy są większym od nich zagrożeniem. Stali się zalążkiem Czerwonej Ukraińskiej Galicyjskiej Armii, złożonej głównie ze strzelców siczowych, służących wcześniej w armii austro-węgierskiej.
Paradoksalnie to Ukraińcy ze wschodniej Ukrainy, tzw. petlurowcy, pod dowództwem swego wodza Semiona Petlury bronili Warszawy i całej Polski przed bolszewikami. W przeciwieństwie do Ukraińców pochodzących z Galicji nie uważali Polski za państwo wrogie, lecz jako logicznego sojusznika, zdolnego obronić kraj przed bolszewikami. Historia zna bardzo dramatyczny epizod tej wojny, kiedy marszałek Piłsudski po zawarciu pokoju ryskiego w 1921 r. osobiście przyjechał do obozu petlurowców i schylając przed zwykłymi ukraińskimi żołnierzami głowę powiedział: „Ja was przepraszam, ja was bardzo przepraszam”.
Wojna 1920 r. to straszliwa gmatwanina, która często dzieliła członków jednej rodziny lub sąsiadów.
Zapomina się często o idącej na Warszawę kilkudziesięcioosobowej, nadzorowanej przez Tymczasowy Komitet Rewolucyjny Polski, tzw. Polskiej Armii Czerwonej, dowodzonej przez Romana Łągwę. W 1938 r. padnie on ofiarą stalinowskiej czystki.
Prof. Nikołaj Iwanow: Bolszewicy tłumaczyli tę klęskę w dość pokrętny sposób. Szok był tak wielki, że sprawił, iż przez całe 20-lecie międzywojenne na Kremlu postrzegano Polskę jako potęgę militarną i „główną siłę uderzeniową światowego imperializmu”. W międzywojniu bolszewicy szykowali się do wojny przeciwko Polsce, postrzegając ją jako siłę zagrażającą istnieniu ZSRS. M.in. z tego przekonania wynikała przeprowadzona przez Stalina w latach 1937-1938 tzw. operacja polska. Liczbę polskich ofiar NKWD w tym okresie szacuje się na około 200 tys. zamordowanych. Bez wątpienia była to również swoista reakcja na klęskę pod Warszawą.
Nie zapominajmy także, że w samej bolszewickiej Armii Czerwonej były tysiące Polaków, którzy wierzyli w komunizm i uważali, że jest on zbawieniem dla Polski. To m.in. za ich sprawą Tuchaczewski i inni bolszewicy uważali, że jeśli jego wojska pojawią się pod Warszawą, to w mieście wybuchnie powstanie „klasy robotniczej”. Podobnie było m.in. na Łotwie. Najbardziej zaufanymi żołnierzami bolszewickimi, którzy ochraniali Lenina, byli tzw. strzelcy łotewscy. Naród łotewski poradził sobie jednak z atakiem bolszewików i obronił swoją niepodległość. Strzelcy łotewscy walczyli ofiarnie za Lenina na wszystkich frontach, ponosząc ogromne ofiary. Natomiast z własnym narodem nie dali rady. To samo dotyczy bolszewików polskich, których zasługi dla rewolucji bolszewickiej są ogromne. Natomiast własny naród ich odrzucił.
PAP: W jaki sposób przywódcy bolszewiccy próbowali tłumaczyć przyczyny przegranej wojny z Polską w 1920 r.?
Prof. Nikołaj Iwanow: Bolszewicy nie mogli uwierzyć w poniesioną klęskę. Mieli już własny rząd gotowy do przejęcia władzy w Warszawie. W każdym z okupowanych miast tworzone były rady na wzór tych znanych z sowieckiej Rosji. Polska Republika Sowiecka była już w zasadzie faktem. W kolejnych latach problemem było więc „zagospodarowanie” polskich komunistów, którzy w 1920 r. mieli przejąć władzę w Polsce. Stworzono później dla nich dwie mini polskie republiki sowieckie: Dzierżyńszczyznę na Białorusi i Marchlewszczyznę na Ukrainie, które funkcjonowały do lat 1935–1937.
Bolszewicy tłumaczyli tę klęskę w dość pokrętny sposób. Szok był tak wielki, że sprawił, iż przez całe dwudziestolecie międzywojenne na Kremlu postrzegano Polskę jako potęgę militarną i „główną siłę uderzeniową światowego imperializmu”. W międzywojniu bolszewicy szykowali się do wojny przeciwko Polsce, postrzegając ją jako siłę zagrażającą istnieniu ZSRS. Między innymi z tego przekonania wynikała przeprowadzona przez Stalina w latach 1937-1938 tzw. operacja polska. Liczbę polskich ofiar NKWD w tym okresie szacuje się na około 200 tys. zamordowanych. Bez wątpienia była to również swoista reakcja na klęskę pod Warszawą.
Przekonanie o sile II RP dało o sobie znać również we wrześniu 1939 r. Niemcy zakładali, że Stalin zaatakuje od wschodu już w pierwszych dniach września. Tymczasem na jego rozkaz Armia Czerwona czekała 17 dni, aż polska armia zostanie rozbita na tyle, aby podbój wschodniej połowy Rzeczypospolitej był stosunkowo łatwy. Dla Moskwy szokujące było, że Niemcy odnosili w Polsce tak wielkie sukcesy. Zakładali, że dla Berlina ta wojna będzie o wiele trudniejsza.
Propaganda sowiecka przez całe dwudziestolecie międzywojenne tłumaczyła klęskę roku 1920 poprzez jeszcze jedną tezę. Sowieci twierdzili, że Polska została potężnie wsparta przez „siły światowego imperializmu”. Przeceniano wsparcie amerykańskich lotników, doradców francuskich i dostawy zachodniego uzbrojenia, takiego jak czołgi Renault FT-17. Nazywano więc Polskę „psem łańcuchowym światowego imperializmu” i uzbrojonym przez niego.
Warto również pamiętać, że Lenin uważał wybuch światowej rewolucji za nieunikniony. Zawarcie katastrofalnie złego pokoju brzeskiego miało być dla bolszewików tylko chwilowym odłożeniem działań. Te podjęto już po roku. Z jego punktu widzenia także pokój ryski miał być tylko chwilowym kompromisem, odłożeniem podboju. Ostatecznie porządek stworzony w Rydze przetrwał 18 lat, do 17 września 1939 r., gdy sowieci uzyskali swoistą rekompensatę za klęskę z sierpnia 1920 r.
Prof. Nikołaj Iwanow: Bolszewicy nigdy nie przyznali się do klęski w tej wojnie. Historiografia współczesnej Rosji podkreśla, że mimo iż wojna rozpoczęła się w 1919 r., to działania na pełną skalę zaczęły się od polsko-ukraińskiej wyprawy na Kijów. Traktuje więc ofensywę letnią 1920 r. jako odebranie Polakom zajętego przez nich Kijowa i Mińska. Pokój ryski z 1921 r. przyznawał te i inne miasta Rosji Sowieckiej. Tworzona jest więc narracja o froncie, który przesuwał się o setki kilometrów. Podkreśla się również słabość Rosji Sowieckiej i ofensywę gen. Wrangla z południa Rosji, której powstrzymanie było ważniejsze, niż wzmocnienie wojsk Tuchaczewskiego nacierających na Warszawę.
Bolszewicy nigdy nie przyznali się do klęski w tej wojnie. Historiografia współczesnej Rosji podkreśla, że mimo iż wojna rozpoczęła się w 1919 r., to działania na pełną skalę zaczęły się od polsko-ukraińskiej wyprawy na Kijów. Traktuje więc ofensywę letnią 1920 r. jako odebranie Polakom zajętego przez nich Kijowa i Mińska. Pokój ryski z 1921 r. przyznawał te i inne miasta Rosji Sowieckiej. Tworzona jest więc narracja o froncie, który przesuwał się o setki kilometrów. Podkreśla się również słabość Rosji Sowieckiej i ofensywę gen. Wrangla z południa Rosji, której powstrzymanie było ważniejsze, niż wzmocnienie wojsk Tuchaczewskiego nacierających na Warszawę.
PAP: „Rekompensatę”, o której Pan wspomniał, uzyskał dla ZSRS Józef Stalin. Jednak z punktu widzenia skali nieudolności i niewypełnienia poleceń, jakich dopuścił się on w sierpniu 1920 r., zdziwienie może budzić fakt, że nie spotkała go za to żadna kara. Dlaczego Stalinowi udało się uniknąć odpowiedzialności?
Prof. Nikołaj Iwanow: Pamiętajmy, że wojna z Polską była w pewien sposób elementem wojny domowej. W jej trakcie Stalin popełnił wiele innych błędów i wielokrotnie nie podporządkowywał się rozkazom centrali. Wskazuje Pan na brak wsparcia dla armii Tuchaczewskiego idącej na Warszawę, ale pamiętajmy, że Stalin nie był dowódcą, lecz komisarzem politycznym. Dowódcą Frontu Południowo-Zachodniego był Aleksandr Jegorow, który mimo przyjaźni ze Stalinem padnie ofiarą wielkiej czystki w początkach 1939 r. Mimo, że Stalin miał na jego decyzje wielki wpływ, to jednak on ponosił odpowiedzialność za działania Frontu. Sprawa rzeczywistej odpowiedzialności za niewypełnienie rozkazów o przerzuceniu sił pod Warszawę nie jest więc do końca jasna.
O funkcjonowaniu frontu dowodzonego przez Aleksandra Jegorowa pisał Izaak Babel, jeden z największych rosyjskich pisarzy XX w. Dzięki pracy przy redagowaniu gazety wydawanej przy I Armii Konnej Babel był wspaniałym kronikarzem tej wojny. W ZSRS jego „Dziennik 1920” nigdy nie został opublikowany, ponieważ był „zbyt prawdziwy”. Babel pisał, że Armia Konna nie brała jeńców, urządzała pogromy antyżydowskie i popełniała wiele innych zbrodni. Stwierdzał m.in., że podjęta przez Tuchaczewskiego decyzja o przerzuceniu Armii Konnej Budionnego była spóźniona, ponieważ nie była ona w stanie dotrzeć pod Warszawę w odpowiednim czasie. Ponadto, zdaniem dowódców Budionny miał szanse na zdobycie Lwowa, choć z polskiego punktu widzenia zajęcie tak patriotycznie nastawionego miasta, które półtora roku wcześniej zwyciężyło oddziały ukraińskie, było raczej nieprawdopodobne. Budionny w końcu wykonał wcześniejsze rozkazy i jak pisze Babel zabrał w ten sposób Armii Konnej zwycięstwo pod Lwowem. Wkrótce później została ona rozbita pod Komarowem przez polską kawalerię.
Babel został zamordowany w styczniu 1940 r., tuż przed zakończeniem wielkiej czystki. Znaleziony przez NKWD „Dziennik” był jednym z dowodów w sfingowanym procesie, w którym oskarżono go o szpiegostwo. Dziennik ten wydano dopiero po upadku Związku Sowieckiego.
PAP: Czy zamordowanie Tuchaczewskiego w 1937 r. podczas wielkiej czystki było związane z klęską w wojnie z Polską w 1920 r. i osobistą zemstą Stalina?
Prof. Nikołaj Iwanow: Prawdopodobnie wydarzenia roku 1920 mogły mieć wpływ na jego losy w latach 30. Zawsze podkreślam, że Stalin był człowiekiem bardzo praktycznym. Był skłonny do porozumiewania się z największymi wrogami i mordowania swoich najbliższych sojuszników i przyjaciół. Nikt nie napisał o Stalinie piękniej niż Karol Radek i nie uratowało go to przed śmiercią. Również jego przyjaciel Jegorow, dowodzący pod Lwowem i spełniający polecenia Stalina został zamordowany w wielkiej czystce. Oskarżono go, że jego żona Galina Cieszkowska, Polka z pochodzenia, szpieguje na rzecz Polski i współpracuje z ambasadą RP. Początkowo Stalin skreślał Jegorowa z list osób skazanych na rozstrzelanie. Zginął dopiero w 1939 r., pod koniec czystki. Zachowały się listy Jegorowa do Stalina, w których marszałek zapewniał o swojej przyjaźni i przypominał, że podczas wojny z Polską jedli z jednego talerza.
Myślę więc, że do pewnego stopnia wydarzenia roku 1920 przekładały się na politykę Stalina podczas wielkiej czystki. Były jednak również inne powody. Tuchaczewski był człowiekiem niezwykle popularnym w społeczeństwie sowieckim. Stalin obawiał się, że to on może zastąpić go jako przywódcę ZSRS. Był od niego dużo młodszy, pochodził ze szlachty litewskiej spod Smoleńska, w 1920 r. miał zaledwie 27 lat. Był niezwykle utalentowany jako dowódca wojskowy, bohater pierwszej wojny światowej, jeden z niewielu arystokratów na służbie bolszewików. Jego popularność w wojsku sprawiała, że Stalin miał autentyczne podstawy do tego, aby obawiać się go. Tuchaczewski był również zdecydowanie lepiej wykształcony. To on wprowadzał do Armii Czerwonej nowe metody walki i nowe uzbrojenie. Również on dokonał analizy klęski 1920 r. w wydanej w 1923 r. książce „Pochód za Wisłę”. Odpowiedzią na jego tezy była praca Piłsudskiego „Rok 1920”. Porównanie tych dwóch książek jest niezwykle ciekawe.
PAP: W przeprowadzonym niedawno w Rosji sondażu Stalin został uznany za najwybitniejszą postać w historii. Dlaczego jednak nawet ci Rosjanie, którzy pamiętają o zbrodniach Stalina, zapominają często o tych popełnianych przez Lenina, organizatora i pierwszego przywódcę totalitarnego państwa sowieckiego…
Prof. Nikołaj Iwanow: To bardzo trudne pytanie. Już Sołżenicyn podkreślał, że Lenin nie był zbrodniarzem mniejszym niż Stalin i nikt nie wie ile milionów ofiar pochłonęłyby jego rządy, gdyby trwały znacznie dłużej. Wspomniane zjawisko zapomnienia o zbrodniach Lenina jest jednym z efektów trwającej przez ponad 30 lat propagandy budowanej przez władze ZSRS od czasów rządów Chruszczowa. Na XX Zjeździe KPZR Nikita Chruszczow wystąpił jako obrońca idei Lenina i postawił je w opozycji do zbrodni Stalina. Moje pokolenie wychowywane było w szkołach i na uniwersytetach w kulcie Lenina i w przekonaniu, że był lepszy od Stalina.
Trudno nazwać system dzisiejszej Rosji, w którym prezydent wywodzący się z KGB, następcy Czeka, pokazuje się w cerkwiach przy okazji każdego święta religijnego oraz jeździ po świecie rozdając rosyjskie paszporty potomkom białych generałów i carskiej arystokracji. W Irkucku stoi pomnik admirała Aleksandra Kołczaka. Jednocześnie tak popularne jest przekonanie, że mimo wszystkich swoich zbrodni Stalin był kontynuatorem Imperium Rosyjskiego, który wzmocnił państwo i powiększył jego terytorium. Ta propaganda jest wciąż żywa.
Na razie naród rosyjski jest chory na idee imperialną. Być może zmieni się to w kolejnych pokoleniach, które zrozumieją, że w interesie samych Rosjan jest to, aby ich kraj był normalnym państwem. Wystarczy porzucić idee imperialne zakładające zbieranie ziem słowiańskich i kwestionujące istnienie narodów ukraińskiego i białoruskiego. Jako człowiek tam wychowany nie mogę zrozumieć, dlaczego Rosja obecnie znów dąży do wyścigu zbrojeń z USA i nowej zimnej wojny, skoro nie ma żadnych szans na zwycięstwo. Obecnie przyjmowane sankcje USA mogą być więc gwoździem do trumny istniejącego w Rosji systemu. Już raz Rosja (Związek Sowiecki) przegrała z Zachodem nie na polu walki, lecz w wyniku konfrontacji ideologicznej i ekonomicznej. Czy teraz szykuje się nam powtórka z historii? Nie znam odpowiedzi. Dzisiejsza Rosja Putina jest państwem o wiele bardziej elastycznym, niż Związek Sowiecki. A Putin pod wieloma względami niczym nie przypomina pogrążonych w marazmie przywódców Związku Sowieckiego. Jest to poważny przeciwnik, którego nie można traktować lekceważąco…
Rozmawiał Michał Szukała (PAP)
szuk/mjs