W sierpniu 1950 r. na falach eteru pojawiła się pierwsza audycja Radia Wolna Europa. Władze PRL nie spodziewały się, że rozgłośnia na kolejne dziesiątki lat stanie się jednym z głównych wrogów komunistycznego reżimu w Polsce.
RWE dołączyło do nadających już wcześniej w języku polskim BBC, Głosu Ameryki, Radia Paryż i Radia Madryt. Początkowo program przygotowywano w Nowym Jorku, po czym przesyłano go do Europy, gdzie był emitowany za pomocą słabych jeszcze nadajników. Dopiero w maju 1952 r. sekcja polska zaczęła nadawać z Monachium. Wzrosła wówczas moc nadajników, wydłużono też czas programu. Z inspiracji Związku Radzieckiego Polskę pokryto siecią specjalnych nadajników, których zadaniem było zagłuszanie programu RWE. Pod koniec 1953 r. stacje takie działały w jedenastu miastach Polski, dwa lata później pełną parą pracowało już 249 nadajników. Była to jednak przysłowiowa walka z wiatrakami. Na zwiększoną ilość nadajników zagłuszających, RWE odpowiadało zwiększeniem mocy swoich nadajników i zmianami częstotliwości nadawania.
O ile w pewnym stopniu na terenie kraju udawało się zagłuszyć odbiór programu RWE, o tyle na morzu władze były bezradne. Rozwijająca się w kraju gospodarka powodowała, że coraz więcej polskich statków wyruszało na łowiska Bałtyku i Morza Północnego. Ilość osób pracujących na trawlerach i lugrotrawlerach szła w tysiące. Ludzie ci coraz więcej czasu spędzali poza granicami kraju i to właśnie budziło skrajny niepokój władz.
Zaczęto odnotowywać coraz częstsze wypadki ucieczek rybaków i marynarzy, którzy nie decydowali się na powrót do Polski. Winy upatrywano w kontaktach osobistych, styku z prasą zachodnią, ale przede wszystkim we wpływie rozgłośni nadających z Europy Zachodniej w języku polskim. Władze w kraju oceniały, że polscy marynarze i rybacy poddawani byli „wrogiej propagandzie kapitalistycznej” i w atmosferze izolacji od kraju „łatwo ulegali rozpolitykowaniu i rozplotkowaniu”.
Uznano, że należy przygotować specjalny program radiowy skierowany do załóg rybackich przebywających na Morzu Północnym. Program – według założeń – miał „rozprawiać się z kłamstwami” docierającymi do rybaków i marynarzy za pośrednictwem BBC i RWE. Planowano wzbudzić u marynarzy i rybaków uczucia patriotyczne, a drogą do tego miała być emisja utworów poetyckich i prozy, kompozycji piosenek, a także występy solistów i chórów rybaków oraz marynarzy. Lokalne rozgłośnie z całego kraju miały też dostarczać nagrania zespołów świetlicowych i prowadzonych regionalną gwarą gawęd. Dopiero czas pokazał jak bardzo nietrafione były te założenia.
Początkowo zakładano, że uda się ten specjalny pakiet programów wyemitować za pośrednictwem silnych nadajników radiowych w kraju, jednak niewystarczające możliwości techniczne dość szybko zweryfikowały te plany. Rozpoczęto wówczas przygotowania mające na celu wysłanie dziennikarzy radiowych na Morze Północne i zorganizowanie im pracy na miejscu, wśród rybaków. Procedura uzyskania książeczek żeglarskich trwała długo, jednak na początku maja 1955 r. pierwsi radiowcy otrzymali oczekiwane dokumenty. Pionierami zostali kierownik Redakcji Morskiej Polskiego Radia Szczecin Stanisław Dauksza oraz technik Henryk Jackowiak.
W maju 1955 r. radiowców zamustrowano na s/s „Fryderyku Chopinie”, który pełnił rolę statku-matki zaopatrującego mniejsze jednostki w potrzebne im materiały, jednocześnie przejmując ich ładunki ryb. W ten sposób rozpoczęła się praca jedynej w historii ekspozytury Polskiego Radia na Morzu Północnym. Po Daukszy, w rejsy wypływali także kolejni szczecińscy dziennikarze: Władysław Wojciechowski i Marian Syganiec. Kolejne doświadczenia wzbogacały wiedzę radiowców, którzy mogli przygotowywać coraz lepsze programy.
Na Morzu Północnym codziennie nadawano ponad jedną godzinę programu, nie licząc muzyki rozrywkowej. Na miejscu przygotowywano serwis informujący rybaków o bieżących wydarzeniach w kraju i na świecie. Informacje czerpano z nocnych serwisów Polskiego Radia w Warszawie. Wiadomości nagrywano, po czym następnego dnia, z samego rana przeredagowywano je przygotowując serwis dla rybaków. Uzupełnieniem były audycje przygotowane na lądzie, które szczecińscy radiowcy zabierali ze sobą i na miejscu, poprzez radiostację na statku, transmitowali.
Szybko okazało się, że programy te nie były odbierane zbyt entuzjastycznie przez rybaków. Po emisji codziennych audycji rybacy natychmiast łączyli się drogą radiową ze statkiem-bazą i „na gorąco” dzielili się swoimi spostrzeżeniami. Można tylko przypuszczać, jakiego języka używali, niemniej jednak Stanisław Dauksza w swoim sprawozdaniu zapisał literacką polszczyzną: „Zarzucali tym audycjom dłużyzny, wymyślną niezrozumiałość i elitarność kawiarnianą”. Dziennikarz miał świadomość, że niezbędne są programy krótkie, wesołe i przygotowane niewyszukanym językiem.
Analizy te potwierdzał później Władysław Wojciechowski, który wziął ze sobą w rejs kilka słuchowisk, jednak po wyraźnych sprzeciwach rybaków zaprzestał ich emisji. Apelował o dostarczenie z kraju przede wszystkich krótkich audycji rozrywkowych – skeczy, monologów i humoresek. Dowodził, że nadawanie dłuższych i bardziej skomplikowanych form radiowych jest na statku bezcelowe.
W czasie dyżuru Wojciechowskiego na antenie pojawiły się tzw. pocztówki dźwiękowe. Były to audycje, w których rybacy mogli usłyszeć nagrane wcześniej pozdrowienia od swoich bliskich. Życzenia nagrywano na lądzie, tam też je montowano, po czym gotowe audycje dostarczane były przez wypływające z kraju statki na „Fryderyka Chopina”. Życzenia okraszone były muzyką rozrywkową, często zachodnią, co tylko uatrakcyjniało audycje.
Był to przysłowiowy strzał w dziesiątkę. Podczas emisji, rybacy na statkach często przerywali pracę i skupiali się wokół radioodbiornika. Kierownictwo rejsu odnotowywało nawet wzrost tempa pracy po emisji koncertów. Pracę radiowców na morzu po latach wspominał Władysław Daniszewski, redaktor naczelny szczecińskiej rozgłośni, pisząc: „Zapłatą za kilkumiesięczną huśtawkę na Północnym, rozłąkę z własną rodziną były łzy wzruszenia naszych rybaków”. Szczecińscy radiowcy w jednym ze sprawozdań pisali: „Ta forma audycji najbardziej działała emocjonalnie na rybaków, przez nią można wygrać wiele spraw kształtujących nowego człowieka”.
Wysłanie dziennikarzy na wody Morza Północnego okazało się absolutnie trafione. Na 40 jednostkach łowczych przeprowadzono ankiety słyszalności programu nadawanego z Polski. Okazało się, że program był odbierany na zaledwie kilku z nich i to w stopniu zaledwie dostatecznym. W telefonogramie do Centralnego Zarządu Rybołówstwa Morskiego w Szczecinie, kierownictwo jednostki „Fryderyk Chopin” przekazywało, że zakłócenia pozwalały odbierać szczecińską rozgłośnię dopiero późnym wieczorem i tylko na dobrym odbiorniku.
Ministerstwo Żeglugi wyjątkowo entuzjastycznie oceniało pracę ekspozytury Polskiego Radia na Morzu Północnym. Zarząd Polityczno-Wychowawczy ministerstwa przekonywał kierownictwo radia w Warszawie o konieczności kontynuowania pracy na morzu. Dowodzono, że w związku z wypadkami dezercji rybaków i marynarzy, przygotowywane specjalnie dla nich audycje, wzmacniały przywiązanie do kraju i wiązały emocjonalnie pracowników morza z Polską i rodzinami. Przywoływano przykład koncertów życzeń, podczas których niektórzy rybacy płakali, w momencie gdy usłyszeli głos swojego dziecka. Ministerstwo sugerowało także, aby w celu zapewnienia ciągłości pracy wychowawczej z rybakami – niezależnie od szczecińskiej – również i gdańska rozgłośnia obsadziła swoją ekipą drugą bazę rybacką – „Morską Wolę”. Do tego jednak nigdy nie doszło.
Komitetu do Spraw Radiofonii „Polskie Radio” uznawało pracę ekspozytury morskiej za tymczasowe rozwiązanie. Zakładano, że z czasem audycje dla rybaków nadawane będą z lądu i nie będzie już konieczności wysyłania dziennikarzy w morze. Praca ekspozytury Polskiego Radia na Morzu Północnym realizowana była jeszcze na początku 1957 r., po czym wygaszoną ją. Po Październiku ’56 praca nad indoktrynacją marynarzy nie była już tak ważna. Zmiany jakie wówczas zaszły spowodowały, że nie przeciwdziałano już dezercjom rybaków i marynarzy za wszelką cenę. Dodatkowo warto przypomnieć, że po wydarzeniach w Bydgoszczy, kiedy zdemolowano gmach KW MO i zniszczono urządzenia zagłuszające zagraniczne rozgłośnie radiowe, ich zagłuszanie decyzją rządu zostało całkowicie przerwane.
Paweł Szulc