„Dnia 29 bm. na Dużej Scenie Teatru Dramatycznego ukaże się po raz pierwszy +Iwona, księżniczka Burgunda+ Witolda Gombrowicza, niezwykle oryginalna i zabawna komedia psychologiczna znakomitego pisarza. Będzie to zarazem debiut reżyserski H. Mikołajskiej: scenografię zaprojektował A. Sadowski, muzyka A. Blocha. W rolach głównych wystąpią: B. Krafftówna, W. Łuczycka, M. Gajda, S. Jaworski, Cz. Kalinowski, M. Maciejewski.”: podawał warszawski „Express Wieczorny” dnia 28 listopada 1957 roku. Właśnie mija sześćdziesiąt lat od prapremiery pierwszego dramatu Witolda Gombrowicza.
Trudność w opisie pierwszej inscenizacji „Iwony, Księżniczki Burgunda” wynika nie tyle z braku dokumentacji czy też ze złożoności wizji reżyserskiej, co z okoliczności historycznych, które jej towarzyszyły oraz wielości wątków, które ewokuje. Wybitny gombrowiczolog i tłumacz Janusz Margański w pracy „Gombrowicz – wieczny debiutant” wskazywał na sytuację „rozpoczęcia”, „restartu”, ciągłego przymusu autoprezentacji w coraz to innych środowiskach i kontekstach jako charakterystyczną dla kondycji twórczej i życiowej autora „Ferdydurke”. Prapremiera „Iwony, Księżniczki Burgunda”, debiut reżyserski znakomitej aktorki Haliny Mikołajskiej, konstytuowała Gombrowicza jako dramatopisarza w sytuacji Polski odwilżowej, po wieloletnim okresie wojennej, a potem stalinowskiej próżni.
„Iwona”, parafrazując Jana Kotta, w chwili pierwszego wystawienia była już „pełnoletnia”. (J. Kott, „Pełnoletnia +Iwona+”, Przegląd Kulturalny nr 2, 9/01/1958). Po raz pierwszy drukowano ją w czasopiśmie „Skamander” już w 1938 roku, jednak nie zyskała wówczas uznania ani w oczach krytyków, ani aktorek (np. diwy kabaretowej Miry Ziemińskiej), które od tej pory Gombrowicz zaciekle i konsekwentnie obrażał na teatralnych bankietach. Z przedwojnia pisarz został zapamiętany w Polsce przede wszystkim jako „awangardysta” i autor powieści „Ferdydurke”. W ciemną noc stalinizmu gombrowiczowskie poczucie humoru, inteligencja i skrajny indywidualizm przyczyniły się do ocalenia resztek ludzkiej wolności, niezależnie od zarzucanej pisarzowi bierności i cynizmu. Nic dziwnego, że dla komunistycznych władz Polski Ludowej Gombrowicz był elementem wysoce niewygodnym.
Maja Luxenberg - Łukowska: Emocje wywołane przez sam odbiór tekstu dramatycznego, nie wznawianego przecież od czasów przedwojennych, w popremierowych recenzjach niejednokrotnie górowały nad opisem inscenizacji. (...) H. Mikołajskiej na przemian zarzucano manieryzm i spłycenie problematyki dramatu Gombrowicza (S. Polanica) lub chwalono młodą reżyserkę za nowatorstwo formy (Z. Greń). Być może w debiutanckim spektaklu Mikołajskiej, w jego estetyce, lekkości i humorze upust znalazła najbardziej trywialna, ale i nieodzowna potrzeba oderwania się od zastanej rzeczywistości i rozładowania w śmiechu napięcia stalinowskiej kwarantanny?
„Nasza nędza w sztuce polega i na tym, że nie tylko szerokie rzesze odbiorców, ale i my sami, my, którzy nazywamy się artystami (oczywiście mówię tu o teatrze), mamy dziwną niechęć do tego, co powstaje w wieku dwudziestym. Rozlubowaliśmy się tak w dziewiętnastym wieku, że nawet to, co powstało na początku stulecia w którym żyjemy, to, co w Europie jest już przeszłością, co cała Europa już przeżyła, jest dla nas czymś obcym i ryzykownym. Jeszcze długo będziemy to nazywać dziwaczeniem i eksperymentowaniem.(…) Cóż się dziwić urzędnikom z Rad Narodowych w małych i większych miastach. Nam nie trzeba Żdanowa ani Stalina. Wielu z nas od początku wymyśla dziś socjalizm” - mówiła Halina Mikołajska na miesiąc przed premierą „Iwony, Księżniczki Burgunda”, ostro oceniając zachowawcze wybory repertuarowe teatrów Polski lat pięćdziesiątych. (H. Mikołajska, „O geografii, statystyce i naszej nędzy”, Teatr nr 10/1957)
Prapremiera dramatu Gombrowicza miała inaugurować nowy etap działalności Teatru Domu Wojska Polskiego. Przemianowany w 1957 na Teatr Dramatyczny, według ówczesnych kierowników literackich, Konstantego Puzyny i Stanisława Marczaka-Oborskiego, programowo „odcinał się od weryzmu scenicznego, od pudełkowego psychologizmu i gry z czwartą ścianą”. „Antypsychologiczny, widowiskowy i intelektualny” Dramatyczny zrywał z obowiązującym w okresie socrealistycznym, zwulgaryzowanym modelem "wczesnego Stanisławskiego" i brał na warsztat XX – wieczną, „niepokorną” dramaturgię europejską. (M. Żółkoś, „Dwa ciała Iwony”, Teatr nr 9, 1/09/2000). W nowym repertuarze wczesna sztuka Gombrowicza została zestawiona z prapremierowymi inscenizacjami „absurdystów” - Eugene Ionesco i Friedricha Dürrenmatta. W „Iwonie, Księżniczce Burgunda” dostrzeżono tym razem coś więcej, niż tylko dobrze skrojoną farsę z tragicznym zakończeniem.
„Czyście byli ślepi? Czy naprawdę - trzeba wam było dopiero Becketta i Ionesco żeby uwierzyć jakie złoża teatralne leżą w fantastyce nadrealistycznej? Oto teatr, którym oddycha się jak powietrzem, oto niewymuszona i mądra radość! Przecież ten pisarz, który całe życie poświęcił noszeniu maski, demaskowaniu się i uświadamianiu, że nie może się maski pozbyć jest pisarzem bardziej stworzonym dla sceny niż dla czego innego” - relacjonował poeta Jerzy Zagórski po premierze „Iwony, Księżniczki Burgunda”. (J. Zagórski, „Fantastyka po sarmacku”, Kurier Polski nr 79, 3/12/1957)
Trudno oprzeć się wrażeniu, że emocje wywołane przez sam odbiór tekstu dramatycznego, nie wznawianego przecież od czasów przedwojennych, w popremierowych recenzjach niejednokrotnie górowały nad opisem inscenizacji. „Iwonę” odkrywano na nowo w kontekście lektury dzieł dopuszczonych do publikacji po październiku '56. - „Trans – Atlantyku”, a przede wszystkim „Ślubu” (W. Natanson). Halinie Mikołajskiej na przemian zarzucano manieryzm i spłycenie problematyki dramatu Gombrowicza (S. Polanica) lub chwalono młodą reżyserkę za nowatorstwo formy (Z. Greń). Być może w debiutanckim spektaklu Mikołajskiej, w jego estetyce, lekkości i humorze upust znalazła najbardziej trywialna, ale i nieodzowna potrzeba oderwania się od zastanej rzeczywistości i rozładowania w śmiechu napięcia stalinowskiej kwarantanny?
„Halina Mikołajska osadziła spektakl w poetykach bardzo od siebie odległych. Wykorzystała świeżą estetykę teatru absurdu i tradycyjne elementy baśni. Użycie tych konwencji, w połączeniu z +antywerystyczną umownością plastyki+, było niewątpliwie wyrazem tęsknoty za poszerzonym horyzontem stylów interpretacyjnych. Ale też czyniło z pierwszej +Iwony+ spektakl jawnie estetyzujący, +bezpieczny+, pozbawiony echa politycznego. Nawet nie w wąskim znaczeniu +teatru aluzji+, ale o wiele szerszym - świadomości twórców, że realizują dzieło pisarza z premedytacją marginalizowanego, nie dopuszczanego na scenę z powodów politycznych. (…) Jak wyglądałyby ślady pamięci tamtej realizacji, gdyby - przypuśćmy - pozbawić ten spektakl otaczającej go czasoprzestrzeni?” - w niemal pół wieku później pytała Monika Żółkoś w tekście pt: „Dwa ciała Iwony”.
W tym samym artykule autorka dokonała ciekawego zestawienia dwóch aktorskich kreacji: prapremierowej roli Barbary Krafftówny i roli Magdaleny Cieleckiej ze spektaklu w reżyserii Grzegorza Jarzyny z 1997 roku. Cała z niedomówień i „niedokształtów”, złożona z zaledwie kilku krótkich kwestii tytułowa Iwona w genialnym wykonaniu Barbary Krafftówny iskrzyła się barwnym wachlarzem minek, dziecięcych grymasów i efemerycznych gestów - dla potomności zachowanych w niewielkim pliku czarnobiałych fotografii.
Maja Luxenberg - Łukowska:„Iwona” ukazała się w tym niemal rewolucyjnym dla kultury - 1957 roku, który przyniósł wysyp spektakli, publikacji niemożliwych do zaistnienia wcześniej. Ale rok 1957 zarazem zapowiadał, że zmiany nie będą aż tak wielkie a ingerencja w kulturę komunistycznej władzy wciąż wszechpotężna. Na jesieni tegoż 1957 roku z partyjnego rozkazu zamknięto pismo „Po Prostu” symbolizujące październikową odwilż w 1956 roku. Żywot „Iwony” w T. Dramatycznym był bardzo krótki: sztuka po dwóch miesiącach spadła z afisza. Przez następne 18 lat Gombrowicz był w Polsce zakazany.
„Jednym z najbardziej zastanawiających świadectw odbioru z 1957 są słowa Jana Kotta: +Krafftówna w roli Iwony była doskonała; limfatyczna, przewrotna i tak drażniąca, że sam miałem ochotę ją zabić+. Korespondują one z odczuciami Jaszcza (Jana Alfreda Szczepańskiego), który pisał o uldze wszystkich obecnych w chwili, gdy Iwona wyzionęła ducha. Przerzucenie odczuć zagrożonego rozpadem formy dworu na publiczność świadczy o aktorstwie niezwykle sugestywnym, które potrafi narzucić swój wyraz tak silnie, że odbiorca zatraca poczucie teatralnej fikcji. Przestrzeń interakcji uległa nieoczekiwanemu przesunięciu: w pewnym sensie Krafftówna, prowokując ponad barierą scenicznej rampy, stała się Iwoną nie tylko dla dworskich postaci, ale i dla widzów. Napięcie wzrastało tak silnie, że, jak zanotował recenzent +Nowej Kultury+, wszystko to +miało prawo skończyć się nawet bombą wodorową+”.(M. Żółkoś, „Dwa ciała Iwony”, Monika Żółkoś, Teatr nr 9, 1/09/2000). Przez krytykę teatralną uznana za wzorcową, „idealna Iwona” Barbary Krafftówny dla kolejnych odtwórczyń roli Księżniczki Burgunda miała stanowić odtąd stały, choć wcale niełatwy punkt odniesienia. Na następną Iwonę polskim widzom przyszło jednak poczekać kolejne osiemnaście lat...
Gdy Halina Mikołajska wystawiała „Iwonę, Księżniczkę Burgunda” na scenie warszawskiego Teatru Dramatycznego, autor dramatu miał pięćdziesiąt trzy lata. Od osiemnastu przebywał w Argentynie, gdzie najczęściej egzystował na skraju ubóstwa lub pracował jako sekretarz w Banco Polaco. Tymczasem w kraju, ulotny powiew odwilżowej wolności zamarł wraz z nadejściem rządów Władysława Gomułki i gwałtownym odcięciem tlenu. Po 1958 władze Polski Ludowej nie zezwalały na druk kolejnych książek Gombrowicza. Kiedy pierwsza połowa lat '60. przyniosła autorowi „Iwony” Prix International de Litterature za „Kosmos”, a wraz z nią stypendium Fundacji Forda, możliwość powrotu do Europy i międzynarodowe uznanie, za sprawą zmanipulowanego wywiadu autorstwa Barbary Witek–Swinarskiej, Gombrowiczowi dorobiono antypolską gębę i objęto nieformalnym zakazem cenzury. Kompletny dorobek Witolda Gombrowicza, choć z ingerencjami cenzury w Dziennikach, ukazał się w Polsce drukiem dopiero w 1987 roku.
„Iwona” ukazała się w tym niemal rewolucyjnym dla kultury - 1957 roku, który przyniósł wysyp spektakli, publikacji niemożliwych do zaistnienia wcześniej. Ale rok 1957 zarazem zapowiadał, że zmiany nie będą aż tak wielkie a ingerencja w kulturę komunistycznej władzy wciąż wszechpotężna. Na jesieni tegoż 1957 roku z partyjnego rozkazu zamknięto pismo „Po Prostu” symbolizujące październikową odwilż w 1956 roku. Żywot „Iwony” w T. Dramatycznym był bardzo krótki: sztuka po dwóch miesiącach spadła z afisza. Przez następne 18 lat Gombrowicz był w Polsce zakazany.
Maja Luxenberg - Łukowska
Źródło: Muzeum Historii Polski