Konstytucja grudniowa stworzyła państwo o unikalnym, skomplikowanym, hybrydowym ustroju, który, aby mógł sprawnie funkcjonować, wymagał od osób i ugrupowań uczestniczących w życiu publicznym kultury politycznej opartej na kompromisie, konsensusie i powściągliwości – mówi dr hab. Piotr Szlanta z IH UW. 150 lat temu, 21 grudnia 1867 r. władze Austro-Węgier ogłosiły tzw. konstytucję grudniową, która regulowała funkcjonowanie ustroju monarchii habsburskiej przez kolejne pół wieku.
PAP: W polskiej pamięci historycznej zapisała się głównie druga połowa panowania cesarza Franciszka Józefa, szczególnie czasy, gdy był „dobrotliwym” władcą z popularnych do dziś portretów. Często zapomina się jednak, jakim państwem była Austria u schyłku lat pięćdziesiątych XIX w. Wciąż była to opresyjna monarchia zakorzeniona w epoce Świętego Przymierza?
Dr hab. Piotr Szlanta: Franciszek Józef I, który objął tron w grudniu 1848 r. w wieku zaledwie 18 lat, był nieprzygotowany do pełnienia tej funkcji i dopiero w kolejnych latach nabywał niezbędne doświadczenia polityczne. Początek jego panowania to nawrót rządów absolutystycznych. Odwołał on konstytucję, nie zezwolił na zebranie się parlamentu. Jego władza opierała się na biurokracji, wojsku i rozbudowanych służbach policyjnych.
Cesarz i elity wiedeńskie poszukiwały porozumienia z arystokracją poszczególnych prowincji wchodzących w skład monarchii habsburskiej. Ważnym filarem władzy cesarskiej w tym okresie był również Kościół. W 1855 r. Austria podpisała z papieżem Piusem IX konkordat regulujący bilateralne stosunki. Cały czas prowadzona była polityka germanizacji. Na Węgrzech po 1849 r. nastał okres represji i likwidowania wszelkich znamion odrębności życia narodowego największego, obok Niemców, narodu monarchii.
PAP: Potrzeba reform pojawia się dopiero po klęsce w wojnie z Francją…
Dr hab. Piotr Szlanta: Tę prawidłowość znamy z wielu momentów historii, również z „naszego podwórka”. Politycy są gotowi podejmować niepopularne i ryzykowne działania, gdy są do tego zmuszeni.
Dr hab. Piotr Szlanta: Cesarz i elity wiedeńskie poszukiwały porozumienia z arystokracją poszczególnych prowincji wchodzących w skład monarchii habsburskiej. Ważnym filarem władzy cesarskiej w tym okresie był również Kościół.
Impulsem do reform była przegrana wojna w 1859 r. Królestwo Sardynii, zwane Piemontem, sprzymierzyło się z Francją Napoleona III, który wkładając buty swojego wielkiego stryja i ubierając się w szaty grabarza porządku wiedeńskiego, przystąpił do wojny przeciw Austrii, aby wyprzeć Habsburgów z północnych Włoch. Klęski pod Magentą i Solferino odsłoniły słabość armii austriackiej i przyczyniły się do spadku popularności samego cesarza. Jeśli Austria miała przetrwać jako wielkie mocarstwo, konieczne były reformy.
PAP: Skąd pomysł wprowadzenia do elity władzy polityków spoza Austrii i Węgier, takich jak Agenor Gołuchowski?
Dr hab. Piotr Szlanta: Należy powiedzieć, że sam Franciszek Józef nie był niemieckim nacjonalistą, co więcej uważał te ideologię za groźną dla jego państwa. Zdawał sobie sprawę, że stoi na czele dynastii, która przez siedem stuleci zbierała doświadczenia w rządzeniu. Był to człowiek kultury niemieckiej, swoisty biurokrata na tronie, który spędzał wiele godzin czytając, podpisując dokumenty i przyjmując urzędników. Zdawał sobie sprawę, że nie może opierać rządów nad wieloetniczną monarchią wyłącznie na Niemcach.
W granicach tzw. Przedlitawii, czyli austriackiej części monarchii w 1908 r., Niemcy stanowili około 36 proc. populacji. W ramach całego państwa stanowili około 1/5 mieszkańców. To za mało, aby rządzić tak wielkim, wieloetnicznym krajem. W tym czasie Austria rywalizowała z Prusami o przywództwo w Związku Niemieckim. Ta rywalizacja rozstrzygnęła się ostatecznie dopiero w 1866 r., wraz z przegraną w wojnie z Prusami i ich sojusznikami. Reformy zapoczątkowała klęska w 1859 r., ale dopiero kolejna porażka przyspieszyła zmiany i przyniosła narodziny monarchii dualistycznej.
PAP: Agenor Gołuchowski powiedział, że nie zna żadnych narodowości, lecz jest poddanym cesarza...
hab. Piotr Szlanta: Te słowa są symbolem stylu myślenia ówczesnych konserwatystów, którzy nie identyfikowali się w kategoriach narodowych, ale raczej stanowych. Gołuchowski urodził się w 1812 r., a więc nie pamiętał I Rzeczypospolitej. W burzliwych miesiącach Wiosny Ludów został nominowany namiestnikiem Galicji z zadaniem spacyfikowania polskiego ruchu narodowego, co mu się udało. W latach pięćdziesiątych zwalczał wszelki ruch konspiracyjny w prowincji i działał na rzecz wzmocnienia pozycji szlachty względem chłopstwa i ograniczenia ambicji ukraińskich. Postulował wprowadzenie do języka rusińskiego, jak wówczas nazywano ukraiński, alfabetu łacińskiego, co miało stanowić wstęp do polonizacji. Okazał się sprawnym administratorem, co otworzyło mu drogę na salony wiedeńskie.
PAP: Czy kiedy Gołuchowski pracował nad tzw. dyplomem październikowym, to w jego myśleniu pojawiały się późniejsze koncepcje trialistyczne?
Dr hab. Piotr Szlanta: Na to było jeszcze za wcześnie. Gołuchowski rozumował w innych kategoriach, głównie państwa Habsburgów. Zależało mu na jego unowocześnieniu i sprostaniu wyzwaniom, przed jakimi stało. Na trializm było jeszcze za wcześnie.
PAP: Nie było jednak za wcześnie na myślenie o przekształceniu państwa w monarchię konstytucyjną lub parlamentarną.
Dr hab. Piotr Szlanta: Dyplom październikowy z 1860 r. opublikowany przez Gołuchowskiego zapowiadał narodziny parlamentaryzmu austriackiego, czyli powołanie ogólnokrajowej Rady Państwa i parlamentów krajowych. W ciągu kilku miesięcy w opinii wielu środowisk w Wiedniu przemiany te zostały uznane za zbyt daleko idące i zagrażające jedności monarchii. Nowy premier Anton von Schmerling za zgodą cesarza w lutym 1861 r. opublikował patent lutowy ograniczający kompetencje parlamentów krajowych.
W kolejnych dekadach w Austrii nie obowiązywała jednak zasada politycznej odpowiedzialności rządu przed parlamentem, a wyłącznie przed cesarzem.
Oczywiście rząd musiał mieć poparcie parlamentu niezbędne chociażby do przeforsowywania ustaw czy budżetu, ale nie istniała w nim normalna gra parlamentarna. Coraz bardziej dawały o sobie znać narastające z każdą dekadą konflikty narodowościowe pomiędzy nacjami przeżywającymi procesy odrodzenia narodowego lub kształtowania się nowoczesnej świadomości narodowej. Te nierzadko paraliżowały wręcz prace parlamentu.
PAP: Monarchia habsburska po 1867 r. jest nazywana „monarchią za wypowiedzeniem”, ponieważ istniała możliwość wystąpienia z niej Węgier. Czy rzeczywiście było to państwo aż tak dalece federacyjne?
Dr hab. Piotr Szlanta: Z punktu widzenia polityki wewnętrznej Austria i Węgry stanowiły oddzielne państwa. Istniały odrębne rządy i parlamenty oraz siły zbrojne w Przedlitawii (Austrii) i Zalitawii (Krajach Korony Świętego Stefana).
Prowadziły one całkowicie niezależną politykę wewnętrzną, co bodaj najlepiej widać na przykładzie polityki narodowościowej. W Austrii zgadzano się nadawać lokalne autonomie, np. Galicji, odmawiając tego samego Czechom. Węgrzy po 1867 r., mimo że wcześniej podlegali naciskom germanizacyjnym, sami rozpoczęli bezwzględną politykę madziaryzacji mniejszości swojego kraju. Kierowali się obawą, że w czasach wzrostu nacjonalizmów może dojść do rozpadu państwa. Węgrzy stanowili mniej niż połowę mieszkańców Zalitawii. Resztę stanowili Słowacy, Rumuni, Serbowie, Chorwaci a także węgierscy Niemcy. W przeciwieństwie do Austriaków Węgrzy nie zdecydowali się na wprowadzenie powszechnego prawa wyborczego, które w Przedlitawii obowiązywało od 1907 r. Obawiali się, że taka zmiana w ordynacji wyborczej będzie skutkowała zdominowaniem parlamentu przez reprezentantów mniejszości narodowych. Ten anachroniczny system przetrwał aż do 1918 r.. W czterystuosobowym parlamencie zaledwie pięćdziesiąt miejsc zajmowali nie-Madziarzy i to wyłącznie tacy, którzy nie kwestionowali dominacji Węgrów w państwie. Ponadto na Węgrzech istniała partia niepodległościowa, która domagała się zerwania więzów z monarchią habsburską. Państwo łączyła natomiast osoba króla i cesarza, wspólna polityka zagraniczna, obronna oraz fiskalna.
Co roku w Wiedniu lub Budapeszcie zbierały się wspólne delegacje, aby obradować nad sprawami wspólnymi dla obu krajów. Co pięć lat dokonywano przeglądów porozumień z 1867 r. Węgrzy starali się poszerzać swoje swobody poprzez sprzeciw wobec łożenia środków do wspólnego budżetu lub dawania rekrutów do armii wspólnej.
Umowa z 1867 r. była więc kontestowana przez wiele środowisk. Podobnego statusu domagali się Czesi i nasi politycy. Franciszek Smolka, który za działalność niepodległościową spędził kilka lat w austriackim więzieniu, a później był posłem i przewodniczącym Rady Państwa, postulował w 1868 r. poszerzanie autonomii Galicji na wzór Węgier, rozpoczynając trwającą do 1871 r. „kampanię rezolucyjną”.
PAP: Jak Węgrzy patrzyli na polskie ambicje dorównania ich pozycji wewnątrz monarchii habsburskiej?
Dr hab. Piotr Szlanta: Źle, ponieważ będąc drugą po Niemcach nacją tego państwa zazdrośnie strzegli swojej pozycji i nie chcieli dopuścić do sytuacji, w której inny naród zyskałby równorzędny z nimi status. W praktyce kwestia trializmu pojawiła się dopiero wraz z wybuchem I wojny światowej, choć środowiska narodowe i konserwatywne w Galicji już wcześniej marzyły o takim rozwiązaniu.
Od schyłku lat sześćdziesiątych zaczęto postrzegać Habsburgów jako nowych Jagiellonów. Między innymi stańczycy uważali, że tak jak Jagiellonowie w XVI wieku rządzili w wielu krajach Europy Środkowo-Wschodniej, tak podobną rolę mogą odegrać Habsburgowie. Wielu naszych rodaków pełniło eksponowane funkcje rządowe jak Agenor Romuald Gołuchowski (premier), jego syn, przez jedenaście lat minister spraw zagranicznych Agenor Maria Gołuchowski, czy ministrowie finansów Julian Dunajewski i Leon Biliński. Koło Polskie w austriackiej Radzie Państwa od początku lat siedemdziesiątych aż do końca I wojny światowej stanowiło stronnictwo prorządowe.
Mimo takiej lojalnej postawy zmianie struktury monarchii habsburskiej przeciwstawiał się między innymi premier Węgier w trakcie I wojny światowej István Tisza. Uważał, że równouprawnienie Polaków ograniczy wpływ Węgrów w Wiedniu i osłabi ich pozycję w państwie ..
PAP: Kiedy rodzi się mit „Najjaśniejszego Pana”?
Dr hab. Piotr Szlanta: Wraz z nadaniem autonomii Galicji. Przypomnijmy sobie ówczesną sytuację na pozostałych ziemiach polskich. To czas nocy popowstaniowej, zacierania wszelkich śladów odrębności Królestwa Polskiego, zmiany jego nazwy na Kraj Nadwiślański. Tysiące uchodźców z zaboru rosyjskiego osiedlało się w Galicji, gdzie kultywowana była pamięć o powstaniach narodowych. Podobnie w zaborze pruskim nastąpiło zaostrzenie polityki germanizacyjnej. Tymczasem w Galicji, nazywanej później polskim Piemontem, kwitło polskie życie kulturalne i społeczne. Po nadaniu autonomii nastąpiła szybka polonizacja szkolnictwa, sądownictwa i administracji. Język polski był wraz z ukraińskim językiem obrad Sejmu Krajowego. W rządzie austriackim Polacy mieli swojego ministra do spraw Galicji, swoistego ministra spraw zagranicznych Galicji. Był to pewien ukłon wobec Polaków. Poza tym do 1915 r. wszyscy namiestnicy Galicji byli Polakami.
Dr hab. Piotr Szlanta: Kraków stanowił centrum polskiej kultury, mówiło się o nim jako o „polskich Atenach”, lub o „polskim Rzymie” ze względu na wielką liczbę kościołów i zgromadzeń zakonnych, które prześladowano w Kongresówce. Na tym tle swoboda życia politycznego, kulturalnego, dominacja języka polskiego w Galicji sprawiała, że żywa i popularna stawała się legenda o dobrotliwym cesarzu, który rozumie Polaków.
Kraków stanowił centrum polskiej kultury, mówiło się o nim jako o „polskich Atenach”, lub o „polskim Rzymie” ze względu na wielką liczbę kościołów i zgromadzeń zakonnych, które prześladowano w Kongresówce. Na tym tle swoboda życia politycznego, kulturalnego, dominacja języka polskiego w Galicji sprawiała, że żywa i popularna stawała się legenda o dobrotliwym cesarzu, który rozumie Polaków. Franciszek Józef zdając sobie sprawę, że potrzebuje Polaków również podsycał ten kult, między innymi poprzez wizyty w Galicji. W 1880 r. przybył do Krakowa i wspiął się na Kopiec Kościuszki. W 1894 r. był na Powszechnej Wystawie Krajowej we Lwowie. Dziś Franciszek Józef wciąż jest elementem tożsamości regionalnej, na co wskazuje wielka liczba portretów jakie widywałem w Galicji.
PAP: Dziś legenda Krakowa przesłania nieco Lwów, który był rzeczywistą stolicą i metropolią Galicji.
Dr hab. Piotr Szlanta: Tam mieściła się siedziba Sejmu i namiestnictwa. Nie było to jednak ważny ośrodek przemysłowy. Stacjonował tam również duży garnizon wojskowy. Centrum polskiej kultury pozostawał jednak Kraków. Lwów był stolicą polityczną.
PAP: Austro-Węgry po 1867 r. dążyły do ekspansji. Przykładem są wydarzenia roku 1908. Czy monarchia habsburska posiadała własne kolonie?
Dr hab. Piotr Szlanta: Wśród historyków toczy się dyskusja, czy jako kolonia może być traktowana Bośnia i Hercegowina. W połowie XIX wieku Austria ponosi na arenie międzynarodowej wielkie klęski. Tymczasem w ówczesnym przekonaniu elit państwo, które nie rozwija się terytorialnie, karleje i pogrąża się w kryzysach wewnętrznych i traci na znaczeniu.
Jeśli popatrzymy na mapę Europy, to jedynym kierunkiem ekspansji, który mógłby pokazać poddanym, że monarchia ma za sobą nie tylko chwalebną przeszłość, ale również przyszłość, były Bałkany. W 1878 r. w wyniku postanowień kongresu berlińskiego, za zgodą wielkich mocarstw wojska austrowęgierskie wkroczyły do Bośni i przejęły administrację nad tym terytorium. Formalnie pozostało ono w granicach Imperium Osmańskiego, ponieważ cesarz nie chciał ostatecznie zachwiać pozycją sułtana Abdülhamida II oraz rozstrzygać sporu, do której części monarchii habsburskiej włączyć to terytorium. W obu wypadkach powiększenie kraju o to terytorium i półtora miliona jego mieszkańców mogło zachwiać stosunkami narodowościowymi.
Austro-Węgry, również dzięki Polakom, którzy pełnili urzędy ministra finansów, do którego kompetencji należało administrowanie Bośnią, prowadziły działania na rzecz rozwoju cywilizacyjnego tego kraju. Budowano koleje, tartaki, sanatoria. Ograniczono liczbę analfabetów. W 1878 r. zaledwie 4 proc. Bośniaków potrafiło czytać i pisać, w 1918 r. było to 12 procent. Ostatecznie w 1908 r., w sześćdziesiątą rocznicę panowania Franciszka Józefa, aby pokazać żywotność monarchii, wygasić spory wewnętrzne, wbrew Serbii włączono Bośnię do monarchii. Mimo ogromnych inwestycji słysząc głos muezinów wzywających na modlitwę oraz widząc żołnierzy jednostek bośniackich w czerwonych fezach, można było czuć się w Sarajewie, jak na Bliskim Wschodzie. Zresztą już sam Klemens Metternich twierdził, że Azja zaczyna się za wschodnimi rogatkami Wiednia.
PAP: Co zmieniło wprowadzenie konstytucji grudniowej. Jakie państwo powstało w wyniku tego aktu?
hab. Piotr Szlanta: Państwo o unikalnym, skomplikowanym, hybrydowym rzekłbym ustroju, który, aby mógł sprawnie funkcjonować, wymagał od osób i ugrupowań uczestniczących w życiu publicznym kultury politycznej opartej na kompromisie, konsensusie i powściągliwości. A były to artykuły coraz bardziej deficytowe, co skutkowało kryzysami rządowymi i paraliżem prac Rady Państwa. Cesarz i król, który pozostawał zgodnie z konstytucją „nietykalny, uświęcony i nieodpowiedzialny”, miał coraz większe problemy z godzeniem różnych przeciwstawnych interesów i tendencji występujących w jego państwie.
PAP: Czy mimo reform ustrojowych było to państwo skazane już wówczas na upadek? Czy raczej o jego rozpadzie zdecydowała głównie I wojna światowa?
Dr hab. Piotr Szlanta: I wojna światowa przyczyniła się do nasilenia konfliktów narodowościowych i „psychologicznego rozwodu” ludów monarchii habsburskiej. W warunkach braku żywności, opału i ogromnych strat ludzkich poszczególne wspólnoty narodowe zamykały się w swoich granicach i tworzyły własne organizacje mające zwalczać efekty wojny. Poruszamy się w sferze historii alternatywnej, ale wydaje się, że w czasach wojujących nacjonalizmów, państw narodowych i przebudzenia „nowych” narodów trudno wyobrazić sobie, aby tego rodzaju państwo mogło przetrwać w XX wieku.
Dr hab. Piotr Szlanta: Wydaje się, że spośród narodów zamieszkujących C.K. monarchię to właśnie Polacy darzą go największą sympatią i kultem, co stanowi element tożsamości regionalnej wielu mieszkańców Małopolski, odróżniający ich od mieszkańców innych regionów Polski.
Spory narodowościowe były bardzo trudne do kompromisowego zażegnania. To państwo trzeszczało w szwach jeszcze przed I wojną światową. Szczególnie gwałtowny przebieg miały konflikty wokół języków narodowych, które stanowiły główny wyróżnik kultur narodowych i element budowania tożsamości. W 1895 r. premierem Austro-Węgier został Polak, Kazimierz Badeni, który usiłował spełnić część czeskich postulatów dotyczących używania tego języka w sferze publicznej. Wywołało to ogromny opór Niemców. Badeni został nawet wyzwany z tego powodu na pojedynek, a przez Czechy przewalały się fale protestów. Dwa lata później w Celije w południowej Styrii, obecnie w Słowenii, w tamtejszym gimnazjum otwarto klasę z językiem słoweńskim jako wykładowym. Spowodowało to rozpad koalicji rządowej i dymisję rządu premiera Austrii Alfreda zu Windisch-Grätza.
Od 1902 r. widownią bójek, budowania barykad, demolowania sal wykładowych, przerywania wykładów, a nawet strzelanin był Uniwersytet Lwowski, na którym rywalizowali studenci polscy i ukraińscy. Bolesnym przykładem skutków tego konfliktu była śmierć namiestnika Galicji Andrzeja Potockiego, zamordowanego w 1908 r. przez studenta ukraińskiego, który zarzucał mu nieszanowanie praw jego narodu.
PAP: Jak cesarz Franciszek Józef był oceniany przez inne narody zamieszkujące Austro-Węgry?
Dr hab. Piotr Szlanta: Nie lubili go Czesi. Wystarczy przeczytać „Przygody dobrego wojaka Szwejka”. Czesi nie mieli za co kochać cesarza i Kościoła. Tłumaczy to ich słabe związki z katolicyzmem. Franciszek Józef jest tam postrzegany raczej jako oprawca, który nie chciał zrealizować fundamentalnych praw tej wspólnoty narodowej, takich jak prawo do publicznego używania własnego języka.
Franciszka Józefa nie lubili również Słoweńcy, którzy podlegali germanizacji. Pogranicze nad Adriatykiem zamieszkiwali Włosi, którzy również nie czuli do niego szczególnej sympatii.
Wydaje się, że spośród narodów zamieszkujących C.K. monarchię to właśnie Polacy darzą go największą sympatią i kultem, co stanowi element tożsamości regionalnej wielu mieszkańców Małopolski, odróżniający ich od mieszkańców innych regionów Polski.
Rozmawiał Michał Szukała (PAP)