Dla nich obu wartością nadrzędną było własne państwo. W przypadku obu z nich nie ograniczało się to tylko do deklaracji, ale realizowało się też w konkretnych działaniach – powiedział prof. Włodzimierz Suleja podczas debaty dotyczącej dwóch wielkich postaci II RP – Stanisława Wojciechowskiego i Ignacego Daszyńskiego.
Podczas spotkania w Muzeum Historii Polski historycy próbowali odpowiedzieć na pytanie, co łączyło, a co dzieliło obu polityków. W dyskusji, w której udział wzięli autorzy wydanych wspomnień Daszyńskiego i Wojciechowskiego oraz prof. Włodzimierz Suleja, autor biografii J. Piłsudskiego, badacze zastanawiali się, dlaczego obie postaci, niegdyś znaczące i znajdujące się w bliskim otoczeniu Józefa Piłsudskiego, po latach odeszły w zapomnienie.
Zdaniem dr. Kamila Piskały z Uniwersytetu Łódzkiego wizerunki obu tych postaci były budowane przez siły polityczne, które za nimi stały. W jego odczuciu jednak to Wojciechowski jest dziś najbardziej zapomniany, gdyż świadomy swojej klęski po 1926 r. nie próbował już wrócić do życia politycznego. Nie było też nikogo, kto kultywowałby później pamięć o tej postaci. W przypadku Daszyńskiego jeszcze przez pewien czas po jego odejściu kultywowano pamięć o nim, jak przypomniał historyk.
„Wydawało się, że Daszyński może nawet zaistnieć na poziomie takiej instytucjonalnej polityki pamięci po roku 45. Natomiast te trzy lata funkcjonowania odrodzonej Polskiej Partii Socjalistycznej to czas pracy nad przekazaniem dawnych idei” – zauważył Piskała. Z jego stwierdzeniem zgodził się prof. Suleja, według którego: „do statusu gwiazdy mógł bardziej estymować Daszyński niż Wojciechowski”, choć dodał, że gdyby dziś przeprowadzić sondę, kim były obie postaci, wyniki z pewnością nie napawałyby optymizmem.
Do kwestii pamięci o Stanisławie Wojciechowskim odniósł się również dr Jerzy Łazor: „Trudno jest budować pamięć o kimś, kto przegrał, w chwili jego porażki, jeżeli porażka ta nie jest aż tak chwalebna, jakbyśmy sobie wyobrażali. Zresztą powinniśmy przestać opierać nasze budowanie postaci historycznych na porażkach. Jeżeliby na czymś budować pamięć o Wojciechowskim, to trzeba by ją budować na jego pracy twórczej, czyli raczej na okresie, w którym był ministrem, albo na okresie spółdzielczości” – ocenił.
Na pytanie, czy podczas opracowywania wspomnień polityków u historyków zmieniła się recepcja tych postaci, dr Piskała w swoim przypadku wskazał na odkrycie talentu pisarskiego Ignacego Daszyńskiego, o którym zwykle mówi się jako o wybitnym mówcy. Zdaniem historyka również podczas pisania pamiętników polityk korzystał ze swego talentu retorycznego, którym uwodził słuchaczy. W jego ocenie powstaniu pamiętników „przyświecał cel polityczny”, gdyż gdyby miały być zwykłym rozrachunkiem Daszyńskiego z własnym życiem, powstałyby zapewne dopiero u jego kresu.
Piskała zauważył, że „Pamiętniki” Daszyńskiego to „z jednej strony pamiętnik, źródło historyczne, z drugiej strony bardzo rozbudowana wypowiedź publicystyczna”. Mimo upływu blisko stu lat ten tekst jest nadal atrakcyjny dla dzisiejszego czytelnika. „Daszyński osiąga wówczas swój cel polityczny, a i dzisiaj – jak sądzę – wielu czytelnikom może proponować świeżą dla nich interpretację tego okresu walk o niepodległość, nawet idącą trochę pod prąd narracji podręcznikowej, którą znamy” – dodał.
Dr Łazor zwrócił uwagę, że pamiętany dziś jako prezydent Stanisław Wojciechowski był przede wszystkim działaczem społecznym. Zauważył, że najprawdopodobniej jedynym znanym dziś pomnikiem działalności Wojciechowskiego, z którym jednak nikt go nie kojarzy, jest „Społem”, mając na myśli założoną w 1868 r. polską spółdzielnię spożywców. Zdaniem prof. Sulei jednak trudno budować pamięć o Wojciechowskim poprzez te działania. „One były bardzo efektywne, ale mało efektowne. Były to działania niezbędne dla zbudowania niepodległości, ale różnie mogły być odbierane przez ówczesne społeczeństwo” – ocenił historyk.
Prof. W. Suleja: "Taki skład ówczesnej elity politycznej tamtego czasu pokazuje, że niepodległość nie była czymś przypadkowym, że wzięła się z wysiłku ludzi wielkich. Za takimi postaciami, jak Piłsudski czy Dmowski, musiał być ten drugi, trzeci, piąty i jeszcze dalszy szereg, żeby w ogóle można było mówić o formowaniu się i zagospodarowywaniu państwa”.
Autor biografii Piłsudskiego podkreślił, że „tak jak Piłsudski miał poczucie misji, tak Wojciechowski miał największe poczucie służby”. Suleja zaznaczył, że Wojciechowski nie był jednak skrajnym legalistą, który uważał, że należy przestrzegać wszystkich przepisów, tylko takim, który „postulował prowadzenie dobrze funkcjonującego państwa”.
Innym z tematów poruszonym przez dyskutantów był związek obu polityków II RP z najlepiej kojarzoną postacią tego okresu, Józefem Piłsudskim. Historycy odnieśli się do spotkania Piłsudskiego z Wojciechowskim z maja 1926 r. na moście Poniatowskiego, od którego pojawiła się między nimi znacząca różnica zdań – Piłsudski zażądał ustąpienia rządu Wincentego Witosa, Wojciechowski odesłania żołnierzy, gdyż obawiał się, że spór doprowadzi do wybuchu wojny domowej.
Zdaniem prof. Sulei stanowcza postawa prezydenta być może wynikała z wcześniejszego przebywania w cieniu Piłsudskiego: „Dla mnie nie ulega wątpliwości, że Wojciechowski wtedy się bardzo mocno zaparł, że był tą główną postacią, która postawiła na legalizm. Oczywiście racje były po jego stronie. Jednak ten godny pochwały legalizm też nie rysuje się całkowicie jednoznacznie” – podsumował. Z kolei według dr. Łazora to właśnie ta legalistyczna postawa Wojciechowskiego powinna być głównym argumentem za spopularyzowaniem jego postaci.
Dr Piskała odniósł się do „Moich wspomnień” Wojciechowskiego, gdyż jego zdaniem legalizm polityka widać na każdej stronie zapisków polityka. „Każdy argument wysuwany wobec opozycji jest budowany w oparciu o tę politykę legalizmu, konieczności bardzo konsekwentnego wcielania w życie tworzonych w pośpiechu regulacji” – stwierdził historyk.
Analizując wcześniejsze relacje bohaterów z Piłsudskim, zdaniem Piskały Wojciechowskiego wyobrażamy sobie jako polityka, który „dał się uwieść charyzmatycznemu przywódcy, jakim był Piłsudski, odpowiadając na takie jeszcze odziedziczone z romantycznej literatury tęsknoty za charyzmatycznym wodzem, która nie odbiera poczucia wolności tym, którzy za nim idą”. Piskała zauważył, że mit Piłsudskiego podtrzymywał również Daszyński, gdyż jego zdaniem była to świadoma budowa mitu własnej partii przez działacza PPS. Zatem w przypadku Daszyńskiego zachwyt nad Piłsudskim w opinii historyka „wynikał nie tylko z czystej fascynacji, ale też z chłodnej politycznej kalkulacji”.
Historycy zostali też zapytani o cechy, za jakie szczególnie warto cenić obu polityków. „W przypadku Daszyńskiego najcenniejsza byłaby dla mnie jego karta parlamentarna. Bo mamy wielu parlamentarzystów, ale nie mamy parlamentarzystów wykreowanych na bohaterów” – stwierdził dr Łazor. Badacz podkreślił też jego oddanie dla idei demokracji. Jego zdaniem w przeciwieństwie do Piłsudskiego Daszyński potrafił pogodzić się z faktem, że po 1926 r. w wyborach powszechnych zapewne zwycięży Narodowa Demokracja. Wolny wybór narodu był dla niego ważniejszy niż to, że polityczni przeciwnicy wygrają wybory, jak stwierdził badacz Wojciechowskiego.
Wojciechowski byłby zaś dla niego „niezwykle inspirującą postacią w kontekście walki o niepodległość”. Dr Łazor zwrócił uwagę, że taką postacią drugi prezydent RP był przecież dla Żeromskiego, który odwoływał się do niego na kartach „Przedwiośnia”. Zdaniem historyka inną zaletą Wojciechowskiego było to, że był akceptowany przez różne siły polityczne.
Prof. Suleja wymienił dwie jego zdaniem najważniejsze cechy obu polityków: „Dla nich obu wartością nadrzędną było własne państwo. W przypadku obu z nich nie ograniczało się to tylko do deklaracji, ale realizowało się też w konkretnych działaniach”.
Wskazując na różnice między politykami, historycy wymienili m.in. stosunek obu do zamachu majowego, którego Daszyński był zwolennikiem, a Wojciechowski przeciwnikiem, a także odniesienie do idei demokracji. Według dr. Piskały Daszyński był „demokratą dostrzegającym wartość w różnych formach aktywności politycznej klas ludowych, często operującym radykalną retoryką, aby tę aktywność jeszcze bardziej umocnić”. Zdaniem historyka Wojciechowski wystąpienia tłumu określał z kolei „wkroczeniem motłochu w sferę życia politycznego”.
„Mamy do czynienia z postaciami wyjątkowymi. Taki skład ówczesnej elity politycznej tamtego czasu pokazuje, że niepodległość nie była czymś przypadkowym, że ona się wzięła z wysiłku ludzi wielkich ludzi, którzy to chcieli osiągnąć” – podsumował debatę prof. Suleja. „Za takimi postaciami, jak Piłsudski czy Dmowski, musiał być ten drugi, trzeci, piąty i jeszcze dalszy szereg, żeby w ogóle można było mówić o formowaniu się i zagospodarowywaniu państwa” – dodał.
„Moje wspomnienia” Stanisława Wojciechowskiego autorstwa Jerzego Łazora i „Pamiętniki” Ignacego Daszyńskiego autorstwa Kamila Piskały, wydane nakładem Muzeum Historii Polski to kolejne już tomy serii „100-lecie niepodległości. Wspomnienia i pamiętniki”, realizowanej w ramach obchodów stulecia odzyskania niepodległości.
Aleksandra Beczek
aleb/ ls/