Poprosiłem naszą placówkę dyplomatyczną w Izraelu o interwencję w sprawie napisu dotyczącego "polskiej policji" w getcie w Łodzi, który znajduje się na wystawie w Instytucie Yad Vashem w Jerozolimie - poinformował w czwartek wiceszef MSZ Jan Dziedziczak.
W czwartek Dziedziczak wspólnie z uczestnikami pielgrzymki do Ziemi Świętej, m.in. polskimi Sprawiedliwymi Wśród Narodów Świata i weteranami II wojny światowej, odwiedził Instytut Yad Vashem, w tym tamtejsze Muzeum, które przedstawia Zagładę Żydów, m.in. na terenach okupowanej przez Niemców Polski.
Podczas zwiedzania na kontrowersyjny napis zwrócił uwagę jeden z weteranów, ppłk Tadeusz Michalski, żołnierz ZWZ-AK i powojennego podziemia niepodległościowego, który w czasie okupacji mieszkał w Łodzi. Napis w języku angielskim głosi m.in., że Niemcy wraz z "polską policją" pilnowali wejścia do łódzkiego getta. Weteran przypomniał, że w Łodzi, wcielonej do III Rzeszy Niemieckiej, w odróżnieniu od Generalnego Gubernatorstwa nie funkcjonowała "polska policja" (określana również jako tzw. policja granatowa; w jęz. niemieckim "Polnische Polizei im Generalgouvernement").
"Kiedy zobaczyłem ten napis, poprosiłem o natychmiastową interwencję naszą placówkę dyplomatyczną w Izraelu. Nie zostawimy tej sprawy i zrobimy wszystko, żeby ta informacja została natychmiast zmieniona" - powiedział Dziedziczak dziennikarzom.
"Niech mówią świadkowie, głos świadków, którzy widzieli, jak było naprawdę, widzieli, kim byli Niemcy, widzieli, jak zachowywali się Polacy, jak zachowywali się Żydzi" - mówił wiceszef MSZ. Dodał, że polecenie wydane polskiej placówce dyplomatycznej dotyczy "rozpoczęcia działań w celu przywrócenia prawdy".
"Nasza siła argumentacji w walce o przywrócenie prawdy w tym miejscu jest bez porównania większa, jeżeli stoi za nami świadectwo tych, którzy to widzieli na własne oczy, i mam nadzieję, że Yad Vashem uszanuje głos tych, którzy Żydów widzieli, i przywróci tam prawdziwą informację" - dodał Dziedziczak.
Pytany o sprawę ppłk Tadeusz Michalski powiedział, że bram łódzkiego getta pilnowała tzw. policja gettowa - Żydowska Służba Porządkowa ("Juedischer Ordnungsdienst"). "Oni pilnowali, oni przepuszczali. Policji polskiej nie było na terenie ówczesnego Warthegau (niem. Kraj Warty)" - mówił Michalski.
Słowa weterana potwierdził dla PAP towarzyszący kombatantom historyk dr Tomasz Domański, który w IPN zajmuje się problematyką polsko-żydowską.
Nieoficjalnie w Instytucie Yad Vashem PAP dowiedziała się, że sprawa kontrowersyjnego napisu zostanie sprawdzona.
Temat tzw. policji granatowej pod koniec lutego br. podjął IPN, który wydał oświadczenie "w sprawie zbrodni Rzeszy Niemieckiej w okupowanej Polsce oraz fałszywych informacji pojawiających się w obiegu publicznym". Instytut zwrócił uwagę, że policja ta, złożona w większości z Polaków, w odróżnieniu od niektórych podobnych formacji w okupowanej Europie bezwzględnie podlegała rozkazom cywilnych i policyjno-wojskowych władz niemieckich.
"Funkcjonariusze +granatowej+ policji, podobnie jak funkcjonariusze policji gettowej, którzy z zaangażowaniem uczestniczyli w wyszukiwaniu ludności ukrywającej się przed okupantem i w zwalczaniu działalności +nielegalnej+ w gettach i poza gettami, byli współuczestnikami zbrodni Rzeszy Niemieckiej. Przenoszenie odpowiedzialności za udział tych formacji, stworzonych przez Niemców i wypełniających rozkazy Niemców, na ogół narodu polskiego czy ogół narodu żydowskiego z pominięciem Rzeszy Niemieckiej byłby pomniejszaniem odpowiedzialności Rzeszy Niemieckiej za zbrodnie" - przypomnieli historycy.
Instytut dodał też, że Polskie Państwo Podziemne wielokrotnie ostrzegało "granatowych" policjantów i innych współpracowników Rzeszy, że będą pociągnięci do odpowiedzialności karnej za udział w niemieckich zbrodniach na współobywatelach - bez względu na to, jakiej są narodowości.
Z Jerozolimy Norbert Nowotnik (PAP)
autor: Norbert Nowotnik
nno/ mobr/ akl/ mhr/