Podwyżek płac nauczycieli o tysiąc złotych i odwołania minister edukacji Anny Zalewskiej domagali się uczestnicy manifestacji przed siedzibą Ministerstwa Edukacji Narodowej zorganizowanej w sobotę przez Związek Nauczycielstwa Polskiego pod hasłem "Mamy dość!".
Zgromadzeni mieli z sobą flagi związkowe, czarne baloniki, trąbki, bębny i transparenty, na których można było przeczytać m.in. „Chcemy pracować i żyć godnie", "Reforma Zalewskiej = chaos i nierówność", "Za pracę - godna płaca", "Mamy dość!".
"Nie ma zgody na politykę edukacyjną, której twarzą jest minister Anna Zalewska" - powiedział prezes ZNP Sławomir Broniarz. "Mamy dość żałosnych pensji i jeszcze gorszych podwyżek (...), mamy dość odbierania nam autonomii, obierania autonomii szkole, zaprzepaszczania wszystkiego co jest dorobkiem polskiej szkoły po 1989 r." - mówił. "Pamiętając, że edukacja jest najważniejszą dziedziną życia społecznego, nie możemy dawać przyzwolenia do takiego traktowania szkoły, takiego traktowania nauczyciela. Mamy dość lekceważenia środowiska nauczycielskiego". Jak mówił, minister edukacji nie prowadzi prawdziwego dialogu społecznego. "Środowisko nauczycielskie ma prawo oczekiwać szacunku, godności, należytego traktowania" - podkreślił.
Według prezesa ZNP, środowisko nauczycielskie nie chce takiego sposobu oceniania nauczycieli jaki zaproponowało MEN. "Nie chcemy być przedmiotem manipulacji i wybierana spośród nas gorszych i lepszych, którzy dostaną za cztery lata +500 plus+. Nie obawiamy się oceny, ale chaosu i zamętu, jako będzie temu towarzyszył" - mówił. Przypomniał, że zgodnie z ustawą o finansowaniu zadań oświatowych, kryteria oceny nauczycieli ma określić minister edukacji w rozporządzeniu, zaś wskaźniki oceny dyrektor każdej szkoły w regulaminie. Nauczyciele dyplomowani, którzy uzyskają najwyższe oceny będą mogli otrzymać specjalny dodatek.
Podczas demonstracji głos zabierali też przedstawiciele rodziców i samorządowcy. Krytykowali wprowadzaną od września 2017 r. reformę edukacji. "Jesteśmy tu, bo polska szkoła to nasza wspólna sprawa. Tak jak byliśmy razem zanim koszmarna reforma została wdrożona, tak stoimy tu teraz razem: nauczycielki, nauczyciele i rodzice" - powiedziała prezeska fundacji "Rodzice mają głos" Dorota Łoboda. "Robimy to, bo nam wszystkim zależy na dobrze dzieci. Mamy dość traktowania z pogardą nauczycielek i nauczycieli, mamy dość traktowania z pogardą rodziców, a przede wszystkim mamy dość traktowania z pogardą naszych dzieci. Mamy dość wysłuchiwania kłamstw, ze nasze dzieci nie zauważą zmiany" - podkreśliła.
"Reforma miała być konsultowana - to kłamstwo, nauczyciele mieli dostać podwyżki - to kłamstwo. Dzisiaj według danych samorządów brakuje 600 mln zł (na podwyżki), w samej Łodzi brakuje 15 mln zł na podwyżki, które nauczyciele mieli dostać od 1 kwietnia. Nie ma tych pieniędzy" - powiedział wiceprezydent Łodzi Tomasz Trela. Według niego, samorządy nie dostały środków na podniesienie płac nauczycielom.
ZNP chce odwołania z funkcji minister edukacji narodowej Anny Zalewskiej. Pod koniec marca związek wystosował list-apel w tej sprawie do premiera Mateusza Morawieckiego. Związkowcy przedstawili w nim 10 powodów, dlaczego szef rządu powinien tak postąpić.
W liście na pierwszym miejscu znalazło się: "Wdrożenie, wbrew opinii ekspertów i większości opinii publicznej, nieprzemyślanej, źle przygotowanej i niezwykle kosztownej reformy ustrojowej i programowej polskiej szkoły", na drugim: "zniszczenie 18-letniego dorobku gimnazjów poprzez ich stopniową likwidację", na trzecim: "spowodowanie chaosu organizacyjnego i kadrowego w szkołach". Wśród powodów wymieniono też "dalszą pauperyzację środowiska pracowników oświaty".
Według związkowców podwyżka wynagrodzeń nauczycieli o 5,8 proc. od 1 kwietnia 2018 r. nie jest wystarczająca, nie poprawia sytuacji finansowej i nie podnosi prestiżu zawodu nauczyciela; zgodnie z nią wynagrodzenie zasadnicze nauczycieli wzrosło od 93 zł do 168 zł brutto. Dlatego żądają podwyżki rzędu 1000 zł. Jak mówił w sobotę Broniarz, 1000 zł to około 250 euro, czyli tyle o ile mniej zarabiają polscy nauczyciele w stosunku do nauczycieli z innych krajów Unii Europejskiej.
ZNP zwraca też uwagę, że podwyżka zbiegła się w czasie m.in. z likwidacją części dodatków do płacy zasadniczej, wydłużeniem ścieżki awansu zawodowego z 10 do 15 lat i ograniczenia możliwości korzystania przez nauczycieli z urlopu dla poratowania zdrowia.
W blisko dwugodzinnej sobotniej manifestacji - według ZNP - uczestniczyło ponad 5 tys. osób. Wśród nich byli nauczyciele z ZNP, a także nauczyciele niezrzeszeni, samorządowcy i rodzice. Jak powiedziała PAP rzeczniczka związku Magdalena Kaszulanis, związkowcy przyjechali do Warszawy z całej Polski 96 autokarami i 14 busami.
Zalewska, odnosząc się w czwartek do zapowiedzi protestu, powiedziała, że każdy ma prawo demonstrować, jednak - jej zdaniem - "protest (jest) oparty na nieprawdziwych przesłankach, m.in. na tym, że nie zostały wypłacone podwyżki dla nauczycieli".
"Jeszcze raz powtórzę, rozporządzenie zostało podpisane na czas, od 1 kwietnia podwyżki obowiązują. Jest czas dla samorządowców, którzy być może się z tym spóźnili (...). To dopiero początek podwyżek. W styczniu 2019 r. następna podwyżka i w styczniu 2020 r. kolejna. To da podnoszoną przez związek kwotę 1 tys. zł" - powiedziała Zalewska. Przypominała, że za trzy lata będzie można otrzymać co miesiąc dodatkowe 500 zł za uzyskanie oceny wyróżniającej. "Chciałabym uspokoić nauczycieli. Wszystko jest w trosce o ich dobro, pracujemy razem, czasami się nie zgadzamy ze związkami, ale dzisiaj razem dyskutowaliśmy" - powiedziała. Dodała, że ma nadzieję, iż manifestacja będzie spokojna. (PAP)
autorka: Danuta Starzyńska-Rosiecka
dsr/ mhr/