Po 63 dniach walk o Warszawę, 2 października 1944 r. dowództwo Armii Krajowej podpisało „Układ o zaprzestaniu działań wojennych w Warszawie”.
Na mocy tej de facto umowy kapitulacyjnej do niewoli poszło ok. 16-17 tys. powstańców. W pierwszej kolejności skierowano ich do obozów przejściowych (dulagów) w Ożarowie i Pruszkowie, a stamtąd wysyłano do stałych obozów jenieckich na terenie III Rzeszy. Największą, prawie 6-tysięczną grupę skierowano do Stalagu 344 Lamsdorf, czyli obozu dla żołnierzy szeregowych i podoficerów w dzisiejszych Łambinowicach pod Opolem. Na miejsce dotarli 6-7 października 1944 r. Tegoroczna, 67. już rocznica tych wydarzeń jest dobrą okazją przypomnienia ich pobytu w tym obozie.
Transport jeńców z Ożarowa do Lamsdorf „odbywał się w nieludzkich warunkach, w przepełnionych wagonach, bez jakichkolwiek środków sanitarnych, bez jedzenia i picia” – wspominał Jerzy Szulc. Wyładowywano ich przy akompaniamencie wrzasków, wyzwisk i bicia i popędzono kilkukilometrową drogą do obozu, a gromadząca się na trasie ich przemarszu okoliczna ludność wyzywała ich od „polskich bandytów z Warszawy”.
Pierwszą noc spędzili pod gołym niebem. Następnego dnia rozpoczęto szczegółową rewizję. Odbywała się ona w miejscu o bardzo trafnej nazwie, jaką nadali mu sami powstańcy – „szaberplac”, gdyż przeprowadzający ją niemieccy strażnicy bezprawnie zabierali wszystkie cenniejsze przedmioty osobiste i pamiątki. Dopiero wówczas pozwolono im wejść do baraków i wydano pierwsze racje żywnościowe.
Na mocy umowy kapitulacyjnej podpisanej 2 października 1944 r. do niewoli poszło ok. 16-17 tys. powstańców. W pierwszej kolejności skierowano ich do obozów przejściowych (dulagów) w Ożarowie i Pruszkowie, a stamtąd wysyłano do stałych obozów jenieckich na terenie III Rzeszy. Największą, prawie 6-tysięczną grupę skierowano do Stalagu 344 Lamsdorf, czyli obozu dla żołnierzy szeregowych i podoficerów w dzisiejszych Łambinowicach pod Opolem.
Żołnierzy walczących o Warszawę zakwaterowano w najgorszej części obozu, w sektorach zajmowanych wcześniej przez jeńców radzieckich. Czekały tam więc na nich zawszone, brudne, zdewastowane baraki, pozbawione elektryczności, szyb w oknach, ogrzewania (a powstańcy poszli do niewoli w letnich mundurach), z nieszczelnymi dachami i gołymi deskami na pryczach. Myli się na zewnątrz w kamiennych korytach, a jako latryny służyły wykopane naprędce doły. Zgodnie z obozowym regulaminem powstańcy byli liczeni dwukrotnie w ciągu dnia, niezależnie od pogody, podczas wielogodzinnych apeli. Stojąc na baczność modlili się w duchu, by Niemcy nie pomylili się w obliczeniach i by znów nie zaczęli całej procedury od początku. Stan obozu i warunki życia były nawet dla nich – przywykłych przecież do niewygód po długiej walce żołnierzy – zdecydowanie najgorsze w porównaniu do wszystkich obozów, do których trafili. Jak wspominał Zygmunt Bek: „Zaczyna się robić zimno. Nie ma pieców, żadnych sienników, ani koców. W niektórych oknach nie ma szyb, wieje niemiłosiernie. Powoli człowiek zaczyna się do tych warunków przyzwyczajać; do permanentnego głodu, zimna i wszelkiego robactwa. Chłopcy wykombinowali blaszany pojemnik i w nim palimy deskami z prycz. Jak dalej tak pójdzie i nas nie wywiozą, to przyjdzie nam spać na podłodze”.
Do stalagu w Lamsdorf przybyła 1/3 ogólnej liczby jeńców-powstańców. Pod wieloma względami była to wyjątkowa grupa. Po raz pierwszy w historii wojen w niewoli znaleźli się nie tylko dorośli mężczyźni (od żołnierzy szeregowych po oficerów, których było ponad 1.000), ale – co było wydarzeniem bez precedensu – także duża grupa dzieci (ok. 650) oraz kobiet na czele z mjr Wandą Gertz (było ich 1037, czyli także 1/3 wszystkich wziętych do niewoli kobiet). Nie cywile, ale żołnierze-kombatanci i zgodnie z tym statusem traktowani (kobiety i dzieci nie obowiązywała żadna taryfa ulgowa). Zdarzały się przypadki, że do obozu trafiły osoby spokrewnione ze sobą, przyjaciele lub znajomi. Przebywając w oddzielonych drutem kolczastym różnych sektorach obozu na posiadanych skrawkach papieru pisali do siebie wiadomości, które po zawinięciu w kamień przerzucali przez ogrodzenie korzystając z chwili nieuwagi strażników. Tak funkcjonowała korespondencja „przez druty”, z pominięciem obozowej cenzury. Wśród powstańców była również niewielka grupa Żydów, traktowanych na równi z innymi. Po latach jeden z nich, Jerzy Lando, wspominał, że „w niewoli - pierwszy raz od pięciu lat - poczułem się bezpieczny, ochraniany przez konwencję genewską”.
Do stalagu w Lamsdorf przybyła 1/3 ogólnej liczby jeńców-powstańców. Pod wieloma względami była to wyjątkowa grupa. Po raz pierwszy w historii wojen w niewoli znaleźli się nie tylko dorośli mężczyźni (od żołnierzy szeregowych po oficerów, których było ponad 1.000), ale – co było wydarzeniem bez precedensu – także duża grupa dzieci (ok. 650) oraz kobiet na czele z mjr Wandą Gertz (było ich 1037, czyli także 1/3 wszystkich wziętych do niewoli kobiet).
Wydarzeniem bez precedensu był przeprowadzony 18 października 1944 r. apel w obozie, podczas którego padła komenda, by z szeregów występowali chłopcy kolejno w wieku 12, 13, 14, itd. lat. Widok kilkuset dzieci-żołnierzy był niezapomniany. W rzeczywistości najmłodszy jeniec – wspomniany już Jerzy Szulc ps. „Tygrys”, miał zaledwie 10 lat, ale przy rejestracji zawyżył swój wiek. Był on nie tylko najmłodszym jeńcem-powstańcem i jeńcem-Lamsdorf, ale i zapewne najmłodszym jeńcem II wojny światowej w ogóle. Wśród dzieci-żołnierzy było aż 30 oficerów – podporuczników. O ich dzielności świadczy fakt, że aż 18 posiadało Krzyż Walecznych, a 3 Srebrny Order Virtuti Militari. W czasie rewizji popłoch wśród Niemców wzbudził chłopiec, który cisnął pod nogi kontrolujących go strażników przemyconego z Warszawy stena, a z którym tak ciężko mu było się rozstać. Małoletnim najtrudniej było pogodzić się z przymusową bezczynnością i niewolą, stąd podjęli kilka prób ucieczek, które jednak z reguły kończyły się tragicznie.
Z tej kilkutysięcznej grupy osób warto przypomnieć choć kilka bardziej znanych nazwisk, np. płk Jan Rzepecki z Komendy Głównej AK, ppłk Zygmunt Dobrowolski – negocjator warunków kapitulacji, ppłk Franciszek Rataj ps. „Paweł” – dowódca 15 Pułku Piechoty AK, rtm. Witold Pilecki, „ochotnik do Auschwitz”, Józefa Radzymińska, pisarka i poetka, Stanisław Ryszard Dobrowolski, autor słów bardzo popularnej powstańczej piosenki „Warszawskie dzieci”, czy wybitni historycy – Aleksander Gieysztor, Witold Kula i Stanisław Płoski.
Z uwagi na stosunkowo krótki czas pobytu w obozie powstańcy nie rozwinęli na szerszą skalę działalności oświatowo-kulturalnej, czy religijnej. Nawet jednak skromne zalążki tej działalności miały ogromne znaczenie dla skazanych na przymusową bezczynność, gdyż podtrzymywała ich ona przed psychicznym i fizycznym załamaniem w trudnych warunkach obozowej rzeczywistości. W mniej lub bardziej zorganizowany sposób przygotowywano więc uroczystości o patriotycznym charakterze, np. z okazji Święta Niepodległości 11 listopada (które nazwano świętem Chwilowo Utraconej Niepodległości). Odmawiano wspólnie modlitwy, czy śpiewano religijne pieśni. Organizowano różnorakie kursy, spotkania, odczyty, prelekcje, czy szczególnie popularne występy artystyczne. W obozie noszono także oznakę żołnierzy AK, którą podchorąży Andrzej Smoleński wytwarzał z dającej się wyskrobywać czerwonej emaliowanej blachy puszek po maśle kanadyjskim.
Najczęściej w barakach zajmowanych przez powstańców dominowały jednak dwa tematy rozmów, które koncentrowały się na przewidywaniu terminu końca niewoli. Jerzemu Stefanowi Stawińskiemu (autor wielu filmowych scenariuszy, jak „Eroika”, „Kanał”, „Zamach”, Krzyżacy” czy „Zezowate szczęście”), z pobytu w obozie utkwił w pamięci następujący fakt: „Ja byłem tak głodny, że oddałem zegarek za kostkę masła i duży chleb”. Bo osadzeni z niecierpliwością wyczekiwali na te czerwonokrzyskie paczki, symbol złudnej sytości: „Obok wielkich marzeń i tęsknot wydawało nam się trochę bajkowym, że jednak te paczki otrzymamy, że nareszcie trochę zaspokoimy nękający nas głód, że będą papierosy, kawa, że choć przez chwilę będziemy syci”. Bo na codzienny obozowy wikt składała się przecież tylko porcja „zupy”, czyli ciepłej wody z kilkoma kawałkami zmarzniętej brukwi, parę ziemniaków w mundurkach i kawałek chleba wypiekanego z domieszką trocin.
Stalag 344 Lamsdorf dla większości powstańców okazał się miejscem epizodycznego tylko pobytu, przejściowym obozem – „przystankiem Lamsdorf” na krótszym lub dłuższym jenieckim szlaku. To tutaj rejestrowano ich nadając jenieckie numery (tzw. nieśmiertelniki), selekcjonowano i kierowano do kolejnych obozów w głębi Rzeszy. Pierwsze transporty zaczęły się zanim osadzeni przyzwyczaili się do życia za drutami. Najpierw wywieziono oficerów, potem kobiety, dzieci, później podchorążych, podoficerów i żołnierzy szeregowych. Ostatni transport kolejowy wyruszył 20 stycznia 1945 r. W obozie pozostało więc niewielu już powstańców, rannych lub chorych, którzy byli niezdolni do ewakuacyjnego marszu, i którzy doczekali wkroczenia jednostek Armii Czerwonej 17 marca 1945 r.
Stalag 344 Lamsdorf dla większości powstańców okazał się miejscem epizodycznego tylko pobytu, przejściowym obozem – „przystankiem Lamsdorf” na krótszym lub dłuższym jenieckim szlaku. To tutaj rejestrowano ich nadając jenieckie numery (tzw. nieśmiertelniki), selekcjonowano i kierowano do kolejnych obozów w głębi Rzeszy (...) Najpierw wywieziono oficerów, potem kobiety, dzieci, później podchorążych, podoficerów i żołnierzy szeregowych. Ostatni transport kolejowy wyruszył 20 stycznia 1945 r.
Pobyt jeńców-powstańców warszawskich w Lamsdorf stanowił również zaledwie epizod w dziejach łambinowickich obozów z lat II w. św. i w dziejach tego miejsca w ogóle, miejsca, w którym i w czasie I w. św. i wojny prusko-francuskiej 1870/1871 r. istniały obozy. Jednak różnorodna i nietypowa pod wieloma względami grupa jeniecka wniosła wiele ożywienia do tego miejsca i odcisnęła nań swoje niezatarte piętno.
Pamięć o losach powstańców warszawskich, zarówno w Lamsdorf, jak i w niemieckiej niewoli w ogóle, Centralne Muzeum Jeńców Wojennych w Łambinowicach-Opolu pielęgnuje od początku swojego istnienia (1964 r.). Ważnym elementem tej pamięci i zarazem formą oddania im hołdu są uroczyste obchody rocznic odnoszących się do tamtych wydarzeń – wybuchu Powstania Warszawskiego (1 sierpnia) oraz przybycia pierwszego transportu jeńców-powstańców do Stalagu 344 Lamsdorf (6 października). Zagadnienie ich niewoli jest także jednym z wątków prowadzonych przez pracowników muzeum badań naukowych oraz działalności edukacyjno-wystawienniczej.
Niezwykle istotne są także regularne kontakty, czasem nawet trwałe więzi, byłych powstańców i ich rodzin z placówką muzeum. Dzielą się oni nie tylko swymi wspomnieniami z tamtych dni, lecz także przekazują osobiste pamiątki, które ocalały z wojennej zawieruchy. Jednym z ostatnich darów jest jeniecki numer rozpoznawczy na skórzanym pasku z metalowym zapięciem, który został wykonany przez jeńca radzieckiego w obozie w Lamsdorf dla właścicielki nieśmiertelnika – Zofii Arcimowicz.
Ta jedyna tego typu ozdoba w zbiorach muzeum posiada szczególną wartość historyczną stanowiąc cenny ślad po pobycie kobiet-jeńców w obozie. Warto pamiętać, że każdy dar nie tylko wzbogaca muzealne zbiory, ale przede wszystkim dostarcza nowych informacji pomagając lepiej poznać ciężki jeniecki los i zachować pamięć o tych wydarzeniach z przeszłości.
Dziś w Łambinowicach znajdziemy różne ślady obecności powstańców warszawskich, ruiny baraków, pamiątki osobiste, czy dokumenty. Ich pobyt upamiętnia pomnik, odsłonięty w 1997 r. na terenie byłego obozu z inicjatywy opolskiego okręgu Światowego Związku Żołnierzy AK. Przy tym granitowym obelisku zwieńczonym masywnym krzyżem, w 67. rocznicę przybycia pierwszego transportu powstańców do Lamsdorf – 6 października, jak co roku, złożone zostaną kwiaty i zapalone znicze. Tylko uczestników tych tragicznych wydarzeń coraz mniej...
Piotr Stanek