Janina Lewandowska - pilot, pierwsza Europejka, która wykonała skok spadochronowy z 5 km, jedyna kobieta zamordowana przez Sowietów w Katyniu - jest bohaterką najnowszej książki Marii Nurowskiej. To była wyjątkowa kobieta, prekursorka feminizmu, żyła tak jak chciała - mówi pisarka.
PAP: Dlaczego zainteresowała panią właśnie postać Janiny Lewandowskiej?
Maria Nurowska: Ten temat towarzyszy mi właściwie od dzieciństwa. Tak się złożyło, że kolega mojego ojca z Legionów w 1939 r. był internowany jako podoficer i trafił do Kozielska. Jednak na parę tygodni przed egzekucją Sowieci wywieźli podoficerów do łagrów, dlatego udało mu się przeżyć i wrócił do kraju w późnych latach 50. Odnalazł mojego ojca i opowiadał, że w Kozielsku była razem z nimi jedna kobieta, pilot. Mówił, że była to osoba niezwykła, wszystkim pomagała, podnosiła na duchu, że nazywali ją "Matką Boską Kozielską". Niestety nie wiedział co się z nią stało potem.
Ale ja to zapamiętałam. Kiedy zostałam pisarką pomyślałam, że powinnam napisać o niej książkę, bo Kozielsk to było dla niej podwójne więzienie jako pilota - musiała pozostać na ziemi i znalazła się za drutami. Ogłosiłam wtedy w radiu, że szukam osób, które by mi mogły coś o niej opowiedzieć. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że była córką gen. Józefa Dowbor-Muśnickiego. I zgłosiła się pani Frania, która w wieku 12 lat zamieszkała w majątku generała razem z matką, która została kucharką. I mieszkała tam do wybuchu wojny.
Nagrałam z nią wtedy niesamowity materiał. Opowiadała mi o dzieciństwie Janki, bo były rówieśniczkami i pewnie dlatego się zaprzyjaźniły, a Janka jej się zwierzała z bardzo intymnych rzeczy. Wypytałam ją również o wiele różnych szczegółów z życia rodziny np. jakie były stosunki ojca z córką, co jadali czy jakie mieli psy. To była po prostu kopalnia wiedzy.
PAP: Dlaczego więc powróciła pani do tej postaci dopiero teraz?
Maria Nurowska: Ta rozmowa z przyjaciółką Janki miała miejsce w latach 90. Pomyślałam wtedy, że to nie może być tak, iż napiszę tylko o jej życiu przedwojennym, tylko muszę też literacko +wejść do tego obozu+. Niestety to się wtedy nie udało, ponieważ nie mogłam znaleźć wystarczających materiałów na temat Kozielska.
Teraz pomyślałam, że właściwie już kończę swoją karierę i muszę tę książkę napisać. Zaczęłam szukać dodatkowych materiałów. To był naprawdę jakiś wyjątkowy zbieg okoliczności, bo wymyśliłam sobie tytuł "Pamiętnik znaleziony w Katyniu". Ale miałam mnóstwo obaw, że to będzie brzmiało zbyt nieprawdopodobnie, że z ziemi można wydobyć pamiętnik. Ale kiedy zaczęłam szukać materiałów natrafiłam na tytuł "Pamiętniki znalezione w Katyniu". Okazało się, że w latach 90. wyszła w Londynie taka książka i ja ją zdobyłam. Znalazłam tam wspaniały materiał o tych ludziach, którzy opisywali swoje obozowe życie.
Niestety dziennika Janki nie znalazłam, ale dzięki temu mogłam sobie wyobrazić, jak to wyglądało i jak ona na to patrzyła. Tam np. pojawiała się postać pieska, który trafił do obozu. A ponieważ Janka bardzo kochała zwierzęta stwierdziłam, że ona na pewno się tym pieskiem zaopiekowała, dlatego pojawia się on w mojej książce. Ta książka to miała być również taka prawda o Jance, która przez wiele lat mi towarzyszyła.
PAP: Czego się pani dowiedziała przez ten czas o Janinie Lewandowskiej?
Maria Nurowska: Bardzo chciała zostać śpiewaczką. Jej matka miała przepiękny głos, marzyła o śpiewaniu, ale jej się nie udało, ponieważ została żoną oficera. Ale bardzo pragnęła dla córki takiej kariery. Janka wbrew woli ojca, bo ona zawsze była taką "rogatą duszą", skończyła wyższe studia muzyczne w Poznaniu. Ale niestety, jak sama mówiła dysponowała "małym głosem", więc śpiewaczką nie mogła zostać, ale marzyła o tym, może też w takiej kontrze do ojca, który był takim mężczyzną starej daty i uważał, że kobieta powinna wyjść za mąż i mieć dzieci. Więc byli w ciągłym konflikcie.
W pewnym momencie generał powiedział, że jeżeli córka nie podejmie jakichś normalnych studiów on przestanie jej dawać pieniądze. Janka uniosła się honorem i powiedziała, że sama będzie na siebie zarabiała. I rzeczywiście podjęła pracę na poczcie, potem w czasie antraktów w kinie śpiewała jakieś lekkie piosenki. Żyła tak jak chciała. Wyszła za mąż za instruktora szybownictwa, który wcześniej ją szkolił. Pobrali się w czerwcu 1939 r., przed wybuchem wojny byli małżeństwem tylko 50 dni. Myślę, że jednym z sukcesów książki jest, że mogłam pokazać tę Jankę taką jaka była naprawdę. To jest oczywiście biografia zbeletryzowana, ale wszystko jest oparte na faktach. Niczego nie wymyśliłam, a tylko te fakty opisałam.
PAP: I powstała naprawdę emocjonalna opowieść, napisana w pierwszej osobie, w formie wspomnień.
Maria Nurowska: Tak właśnie chciałam. Często miałam wrażeniem, że Janka stała mi się na tyle bliska i tak dobrze ją poznałam, że to ona mi w jakimś sensie "dyktowała" te dzienniki niż ja je wymyślałam. Takie mam poczucie. Myślę, że ta książka po prostu musiała powstać.
To była wyjątkowa postać. Kobieta-pilot, co było wtedy ogromną rzadkością. Myślę, że była też taką prekursorką feminizmu, bardzo silną osobowością, która domagała się praw dla siebie. Kiedy miała 20 lat wzięła udział w konkursie skoków w Paryżu i zdobyła pierwsze miejsce jako kobieta, skoczyła z 5 tys. metrów ze spadochronem, co było naprawdę niezwykłym wyczynem. I taka była - odważna, mądra, wspaniała.
PAP: Czego pani zdaniem jej postać, cała tak historia może nauczyć dzisiejszego odbiorcę?
Maria Nurowska: Na pewno wiele. Przede wszystkim jak wyglądały ówczesne losy Rzeczpospolitej i jej mieszkańców, jak wyglądały sowieckie obozy, jacy ludzie tam trafili. A byli naprawdę wspaniali, to były elity, ludzie bardzo potrzebni Polsce, wykształceni. I wszyscy zostali straceni, podobnie jak Janina Lewandowska. To niepowetowana strata.
Rozmawiała Anna Kondek-Dyoniziak (PAP)
autor: Anna Kondek-Dyoniziak
akn/ agz/