Litwini i Polacy mają wspólne kulturowe DNA - mówi PAP Kristina Sabaliauskaite. Bohaterami jej powieści „Silva rerum” jest polskojęzyczna szlachecka rodzina ze Żmudzi. Drugi tom sagi, który właśnie ukazał się w Polsce, rozgrywa się w 1710 r. podczas wielkiej epidemii dżumy.
PAP: Na okładce drugiego tomu "Silva rerum" widnieje wizerunek Królowej Śmierci z wileńskiego kościoła Św. Piotra i Pawła na Antokolu - szkielet w koronie z kosą depczący insygnia władzy. To pamiątka z czasów, w których rozgrywa się drugi tom powieści. Co działo się w Wilnie w 1710 roku?
Kristina Sabaliauskaite: Już 10 lat trwała Trzecia Wojna Północna, przez Litwę przetaczały się armie Szwedów, pustosząc wszystko, co zastały na swojej drodze. Rekwirowały, plądrowały, puszczały z dymem całe wsie nie tylko wrogie wojska, ale też ówcześni sojusznicy Rzeczpospolitej Obojga Narodów, czyli Rosjanie. Marszałek Szeremietiew chwalił się, że podczas tej wojny osobiście spalił na Litwie i w Inflantach ponad 600 wiosek. Wilno było zrujnowane, okoliczne wsie również, a ciągłe rekwizycje żywności przez wojska i maruderów spowodowały głód. W 1710 roku do granic regionu zaczęła się zbliżać epidemia, która już wcześniej pojawiła się w na Pomorzu i w Prusach. To była ostatni wielki przemarsz Czarnej Śmierci przez ziemie Rzeczpospolitej, ostatnia epidemia dżumy w Europie o tak wielkim zasięgu. Na Żmudzi umarła wtedy jedna trzecia populacji. W zimie 1710 roku choroba dotarła do Wilna.
PAP: Do jakich źródeł sięgnęła pani żeby udokumentować życie w zadżumionym mieście?
Kristina Sabaliauskaite: Jest kilka świetnych opracowań naukowych o epidemiach m.in. profesor Prane Dunduliene, która badała wileńskie źródła, opracowania polskich historyków o codzienności miast podczas epidemii. Z tych prac zaczerpnęłam opisy zadżumionego miasta, gdzie ludzie umierają na ulicach, którymi ciągną wozy przeładowane zwłokami, a lekarze krążą w maskach przypominających ptasie dzioby. W czasie epidemii normy społeczne rozluźniały się, następował wzrost przestępczości. Dochodziło do rozbojów, rabowano opustoszałe domy, zwłoki odzierano z kosztowności. Jak podają źródła, dochodziło do aktów kanibalizmu, w źródłach też znalazłam informację o członku Zgromadzenia Zakonnego Braci Miłosierdzia św. Rocha - zwanych rochitami - który, wraz z dwoma pomocnikami, pochował ponad 20 tys. zwłok. W Wilnie podczas tej epidemii zmarło dwie trzecie ludności miasta. Po dżumie przyszedł jeszcze większy głód niż przed epidemią, ponieważ w wyludnionych wsiach nie miał kto pracować na polach.
PAP: Wiadomo już z pierwszego tomu, że wiele wysiłku wkłada pani, aby powieść jak najlepiej oddawała realia epoki. Czy naprawdę istniał żydowski lekarz Aaron Gordon, który w "Silva rerum" śledzi postępy zarazy?
Kristina Sabaliauskaite: Owszem. To postać historyczna. Aaron Gordon przez pewien czas pracował w Warszawie na dworze Jana Sobieskiego, ale ten okres jego życia jest słabo udokumentowany. Potem przeniósł się do Wilna i zapoczątkował jedną z bardziej znanych w mieście dynastii żydowskich intelektualistów.
PAP: W XVIII wieku nie wiedziano, że dżuma jest chorobą zakaźną. Upatrywano w niej kary boskiej. A Gordon jakby miał przeczucie, że choroba może się przenosić z człowieka na człowieka.
Kristina Sabaliauskaite: W XVIII wieku wizja epidemii jako kary za grzechy była bardzo mocno osadzona w tradycji, ale przecież już od wieków stosowano kwarantannę, jako środek zapobiegający rozprzestrzenianiu się choroby. Ludzie, a zwłaszcza lekarze, mieli więc świadomość, że chorobą można się zarazić. Aaron Gordon jest wyznania mojżeszowego i może to właśnie pozwala mu spojrzeć na świat z nieco innej perspektywy. Podczas epidemii całe katolickie Wilno gromadziło się kościołach, dzielono się wodą świeconą, tłumy ludzi całowały, jedni po drugich, wystawiane w tym celu posągi świętych. Gordon obserwuje to z boku i wyciąga wnioski - takie zachowania sprzyjają rozszerzaniu się epidemii. XVIII wiek to czas, gdy empiryczna wiedza medyków koegzystowała z koncepcją dżumy jako kary boskiej i pogańskimi jeszcze przesądami o "morowej panience" w czerwonej sukni, która roznosi chorobę.
PAP: Nie tylko tło powieści i postaci drugoplanowe ale także główni bohaterowie "Silva rerum" - kilka pokoleń żmudzkiej rodziny Narwojszów - to realne postaci. Skąd czerpała pani wiedzę o ich poczynaniach?
Kristina Sabaliauskaite: Może jest mi łatwiej niż innym autorom powieści historycznych, bo jestem z wykształcenia historykiem sztuki, mam warsztat, wiem jak poruszać się po archiwach. Pewne informacje o pomijanych w sztuce tematach codziennego życia, dało mi studiowanie ksiąg sądowych. W sumie materiały do pierwszej części cyklu - "Silva rerum" - zbierałam przez niemal 10 lat.Zamiar powieści był taki trochę barokowy - połączyć naukę ze sztuką, badania historyczne i literaturę. Czym bliżej naszych czasów – tym informacji jest więcej. W trzecim tomie powieści absolutnie każdy bohater jest postacią historyczną, aż do kramarzy, bo znamy nazwiska wileńskich kupców z połowy XVIII wieku.
Na listy Narwojszów trafiła przypadkiem. To średnia szlachta żmudzka, wywodząca się z Milkontów, która w każdym pokoleniu miała swoje wzloty i upadki. W kolejnym tomie powieści bohaterem będzie przedstawiciel kolejnej generacji, Piotr Antoni Narwojsz, stolnik czernichowski, człowiek bardzo zamożny, prawa ręka Radziwiłłów, który kierował ich jurysdykami w Wilnie. Ostatnia część +Silva rerum+ opowiada o jezuicie, słynnym profesorze Uniwerstytetu Wilieńskiego, matematyku i astronomie Franciszku Ksawerym Narwojszu - to także postać historyczna.
PAP: A czy w źródłach zachowały się informacje o kobietach z rodziny Narwojszów? W pani powieściach kobiety są bardzo ważne.
Kristina Sabaliauskaite: Już samo to, że po kobietach Narwojszów pozostały pisane przez nie listy świadczy, że nie były przeciętnymi szlachciankami. W XVII wieku umiejętność wysławiania się na piśmie nie była wśród kobiet czymś oczywistym. Ale kobiety miewały w tamtej sporą władzę, często same decydowały o sobie i losach rodziny, to one zarządzały majątkami podczas licznych wojen i nieobecności mężów. Z listów wynika, że przeżywały też kryzysy, popadały w melancholię, którą dziś nazwalibyśmy depresją. W jednym z zachowanych listów mąż skarży się bratu na żonę, że zachorowała na melancholię, nie wstaje z łóżka, sięga po mocne trunki. Do mnie bardzo przemawiają takie "mikrohistorie" - losy grup społecznych, kobiet, dzieci, społeczności, których historie nie mieszczą się w podręcznikowej historii polityki i bitew. Moim zdaniem rolą pisarza historycznego jest nadać historycznym postaciom emocje. Przykład z pierwszej części sagi ze sceny obłóczyn Urszuli: jako historyka sztuki, gdy opisywałam tę uroczystość, interesowało mnie - kto siedzi w ławach w kościele, co Urszula dostała w posagu, jaki jest rytuał obłóczyn, jaką miała suknię. Jako pisarka chciałam wiedzieć, co czuła, gdy widziała swoje włosy spadające na ziemię, znak, że nie ma już dla niej powrotu do świeckiego świata.
PAP: W "Silva rerum" Narwojszom udaje się ujść dżumie...
Kristina Sabaliauskaite: Nie natknęłam się na żadne ślady, żeby ktoś z tej rodziny zmarł na dżumę. Listy wysyłane w tym okresie z Milkontów pokazują, że na głębokiej prowincji, z dala od głównych dróg, można było ujść chorobie.
PAP: W internecie pod hasłem "Milkonty" jest znaczenie więcej o powieści "Silva rerum" niż o samej, realnej przecież miejscowości. Czy mieszkańcy są z tego zadowoleni?
Kristina Sabaliauskaite: Nie wiem, bo obecnie w Milkontach mieszka tylko dziewięć osób, jezioro opisywane w powieści jest niemal zupełnie zarośnięte. Kiedyś stał tam dwór Narwojszów, wioska była dużo większa, ludna. Los Milkont to dla mnie metafora straconej dawnej Litwy, kultury, która funkcjonuje juz tylko w literaturze, pamięci ludzkiej.
PAP: Czy ta kultura była bardziej polska czy raczej litewska? Bohaterowie "Silva rerum", powieści pisanej w oryginale po litewsku, są polskojęzyczni. Aby zachować prawdę historyczną, nie wkładać w ich usta języka litewskiego, napisała pani wielotomową powieść bez dialogów. Czy Narwojszowie są Polakami?
Kristina Sabaliauskaite: To litewska rodzina, ze Żmudzi. Są polskojęzyczni, co wówczas wśród szlachty stanowiło normę. Sądzę, że moje powieści pomogły Litwinom przyjąć i zrozumieć pewien fakt historyczny - w tamtych czasach tożsamość narodowa nie była określana przez język. Magnaci litewscy pisali po polsku takie zdania jak "Litwinem urodziłem się i Litwinem umrę". Szlachta i magnateria na Litwie była polskojęzyczna, ale to nie znaczy, że nie byli oni patriotami Wielkiego Księstwa Litewskiego. Polscy dziennikarze często dziękują mi, że napisałam powieść o polskości na Litwie. Bardzo mi miło, ale muszę zawsze sprostować - Narwojszowie to litewska, żmudzka rodzina, nie polska. Ale to pokazuje, że Litwini i POlacy mają wspólne DNA kulturowe.
PAP: Tomas Venclova mówił o Wilnie: "Uderza mnie, że w trzech najważniejszych dla miasta językach ma ono inny rodzaj - w jidisz jest rodzaju żeńskiego, stąd częste określenia Wilna jako matki, w litewskim - męskiego, bo w myśleniu Litwinów Wilno to raczej ojciec. Dla Polaków Wilno jest rodzaju nijakiego, jak dziecko. W tak różny sposób, wszystkie trzy nacje mówią o tym samym mieście".
Kristina Sabaliauskaite: No właśnie.
PAP: Gdy ukazywał się pierwszy tom "Silva rerum" litewskie władze krytykowały język powieści, ponieważ pojawiały się nim polonizmy z listy słów, które znajdowały się wtedy na liście słów "obcych", których użytkownik języka litewskiego powinien się wystrzegać. Czy sytuacja się zmieniła?
Kristina Sabaliauskaite: Powoli sie zmienia. Na przykład słowo "broma" czyli "brama", oczywisty polonizm, zniknęło z listy wyrazów, których należy unikać. Chyba wzrasta zrozumienie faktu, że archaizmy i polonizmy są pełnoprawną częścią języka litewskiego i tylko dodają mu kolorytu.
PAP: A jak przebiega wojna ortograficzna "V contra W" w nazwiskach Polaków z Wileńszczyzny?
Kristina Sabaliauskaite: W zeszłym roku zainicjowałam taki apel do prezydent Litwy i premiera, który podpisało około 30 najwybitniejszych ludzi kultury. Apelowaliśmy aby dopuścić w dokumentach oraz pisowni nazwisk litery alfabetu łacińskiego "W" "X" "Q". To wyraz elementarnego szacunku dla tożsamości człowieka, pozwolić mu pisać swoje nazwisko tak, jak pisali jego przodkowie, tak jak on sam chce. Na Litwie problem dotyczy nie tylko Polaków, ale też np. Francuzów, Niemców, których nazwiska także są lituanizowane. Niestety w polityce językowej Litwy jest wiele takich sowieckich atawizmów, prób kontrolowania dosłownie wszystkiego. Zapewniam jednak, że wśród Litwinów jest bardzo wielu, którzy się zgadzają z naszym apelem.
Rozmawiała Agata Szwedowicz (PAP)
"Silva rerum" ukazała się nakładem Wydawnictwa Literackiego. (PAP)
aszw/ pat/