116 lat temu - 25 listopada 1902 roku - urodziła się Luna Brystigerowa, zwana Krwawą Luną, postać, która stała się symbolem okrucieństwa stalinowskich represji. W latach 60., odsunięta od władzy, Brystigerowa kontestowała politykę Moczara i Gomułki - mówi PAP Adam Sandauer.
PAP: Nie obawia się Pan opowiadając o Lunie Brystiger wykroczyć poza narrację, w której jest ona symbolem okrucieństw okresu stalinowskiego?
Adam Sandauer: Przestrzegano mnie: jej wizerunku nie zmienisz, a sobie narobisz kłopotów... Znajomi sugerowali, że zamiast wspomnień, lepiej napisać powieść o jakiejś fikcyjnej postaci. O kimś, kto za młodu, jako fanatyk, uczestniczy w aparacie terroru, by realizować w założeniu szczytne, choć utopijne cele, a na starość zdaje sobie sprawę, że został symbolem zła. Ponieważ jednak Brystigerowa to właśnie przeze mnie pod koniec lat 60-tych przekazywała pieniądze na pomoc dla aresztowanych studentów, uważam, że powinienem uczciwie zrelacjonować to, co wiem i co od niej słyszałem... Jej wizerunku zresztą zmieniać nie zamierzam, sądzę jednak ze jest on znacznie bardziej skomplikowany, niż to, czego stała się symbolem.
PAP: Skąd znajomość z Luną Brystigerową?
Adam Sandauer: Jej mąż, Natan Brystiger, działacz syjonistyczny, był spowinowacony z moim dziadkiem Abrahamem Sandauerem. Luna szybko się rozwiodła z Natanem, przed wojną moja rodzina ich nie znała. Po wojnie ciotka Irena Glanz (z domu Sandauer), skończyła studia i wraz z mężem postanowili wyjechać do Izraela. Babka czuła się w obowiązku dołączyć. Odmówiono im zgody na wyjazd i wtedy babka przypomniała sobie o Brystigerowej. Zwróciła się do niej z prośba o pomoc w załatwieniu zgody na emigrację. Ciotka z mężem wyjechali zabierając ze sobą babcię, która już nigdy nie przyjechała do Polski – wtedy to była podróż w jedną stronę, traktowana przez władze PRL-u, jako opowiedzenie się po stronie wroga komunizmu.
PAP: Kontakt nawiązany przez babkę został utrzymany?
Adam Sandauer: Od tamtej pory co kilka miesięcy Brystigerowa składała nam wizyty. Przychodziła na kawę, pogadać. Nie pamiętam jej z czasu, gdy była dygnitarzem, miałem wtedy kilka lat. Moja pamięć sięga przełomu lat 50. i 60., wtedy Brystigerowa była już odsunięta od władzy. Z opowieści wiem, że przychodziła z wizytami do nas i wcześniej, na początku lat 50. Był to czas gdy ojca obowiązywał zakaz publikacji, stracił pracę w redakcji za niechętny stosunek do nowej rzeczywistości. Matka, malarka, nie mogła nic wystawiać. Pomagała nam finansowo rodzina z zagranicy. Luna próbowała przekonać ojca do zmiany postępowania. Raczej nie robiła tego, jako reprezentant władzy, lecz jako znajoma, osoba, która chce pomóc, doradzić. Nie wywierała presji, nie sugerowała, żeby ojciec zabrał się za pisanie produkcyjniaków o kołchozach czy robotnikach, ale przynosiła jakieś dokumenty z nielegalnych przedwojennych zebrań KPP, jakieś notatki i wśród rozmów o bieżącej sytuacji namawiała go, by zamiast krytykować politykę kulturalną państwa, sam napisał coś o przedwojennych komunistach. Oczywiście niczego takiego nie napisał i na namawianiach się to skończyło….
PAP: Wiadomo, że Brystigerowa sama miała także ambicje literackie...
Adam Sandauer: Po 1956 roku, chciała wstąpić do Związku Literatów Polskich i prosiła ojca, żeby jej w tym pomógł. Wydała kilka książek. Środowisko literatów nie przyjęło jej jednak do ZLP, co zresztą ojciec miał im za złe. Przypominał, że gdy Luna była u władzy, to wielu pisarzy biegało do niej prosząc o interwencję, że uratowała m.in. Pawła Jasienicę. Jak straciła wpływy, to wszyscy o tym zapomnieli.
PAP: Jak Pan zapamiętał Lunę?
Adam Sandauer: Pierwsze wspomnienia o niej są z okresu, gdy miałem osiem, dziewięć lat. Dla mnie to była starsza pani, choć obiektywnie była osobą w kwiecie wieku. Mówiono mi, że to taka przyszywana ciotka, była jedną z kilku starszych pań, które nas odwiedzały. Mnie wtedy nudziły te rozmowy, wolałem iść na podwórko, choć dzisiaj bym chętnie ich posłuchał. Opowiadają, że Luna była atrakcyjną kobietą, ale mnie, ośmioletniemu chłopcu, nie bardzo się podobała. Była otyła, miała nogi jak słoń, robiły wrażenie spuchniętych, podobnie twarz.
PAP: Bliższą znajomość nawiązaliście w 1968 roku.
Adam Sandauer: Nie nazwałbym tego bliską znajomością, rozmawiałem z nią kilka razy, poczynając od połowy lat 60. Ona nie miała jeszcze wtedy opinii krwawego kata i nikt nie nazywał jej Krwawą Luną. Po marcu 68 roku, zbierając środki na pomoc dla aresztowanych opozycjonistów, tych, którzy siedzieli w więzieniach, zwróciłem się także do niej. Z niedobitkami komandosów, którzy nie zostali jeszcze aresztowani, zbieraliśmy pieniądze na tzw. wypiski, na środki dla rodzin, na adwokatów. Zwróciłem się wtedy do wielu znajomych osób, także do Julii Brystiger. Nie pamiętam, czy osobiście, podczas jej wizyty u nas, czy za pośrednictwem rodziców.
PAP: Jaki był stosunek Luny do ówczesnych władz?
Adam Sandauer: Nie była jedyną komunistką, której nie podobała się działalność PZPR pod egidą Gomułki i Moczara, nastawiona była do nich bardzo krytycznie.
PAP: Czy można przypuszczać, że zmienił się jej stosunek do poprzedniego, stalinowskiego okresu PRL w Polsce, kiedy była w kaście sprawujących władzę?
Adam Sandauer: Nie rozmawiałem z nią o tym. Myślę, że Brystigerowa za młodu była fanatyczką i pewnie do końca wierzyła, że komunizm był wart ofiar. Swoje przekonania zachowała i próbowała żyć z nimi, mimo że wiara w dobrodziejstwa komunizmu z roku na rok okazywała się coraz bardziej utopijna. Nie mogła też sobie nie zdawać sprawy, że uczestniczyła w zbrodniczym terrorze. Mogę tylko coś przypuszczać, że podobnie jak inni komuniści z tamtego okresu, miała już świadomość ogromu zła okresu stalinowskiego, choć nie dostrzegała własnej winy i odpowiedzialności za nie. Zazwyczaj winny miał być ktoś inny. Ci, którzy byli u władzy w okresie stalinowskim po latach przyznawali, że miały miejsce +wypaczenia+, że było wiele zbędnych ofiar, ale każdy z nich twierdził, że osobiście nie miał z tym nic wspólnego. Powtarzali, że rewolucja wymaga ofiar, że wobec wrogów trzeba być twardym itd. Powoływali się często na Lenina, który twierdził, że rewolucja w białych rękawiczkach jest niemożliwa.
PAP: Czy tak myślała także Luna?
Adam Sandauer: To bardzo prawdopodobne. Luna była niechętna wobec komunistycznych władz lat 60. przede wszystkim dlatego, że to oni przejęli władzę po jej środowisku i kontestowała to, co robią następcy. Zaczęła upatrywać w zbuntowanej młodzieży, w tych, którzy siedzieli w więzieniach po Marcu'68, spadkobierców linii prawdziwej lewicy i komunizmu. Wmawiała sobie, że ci młodzi ludzie, to nadzieja na odrodzenie komunizmu, że może oni skierują polską lewicę na właściwe tory. Wśród tzw. komandosów było też trochę dzieci komunistów czy wręcz jej towarzyszy z młodości. Ci, którzy siedzieli w więzieniach, oczywiście pojęcia nie mieli, że także Brystigerowa składała się na pomoc dla nich.
PAP: Ile Luna dawała na pomoc dla więźniów?
Adam Sandauer: Brałem od Luny pieniądze kilka razy. Przekładając to na dzisiejsze realia to były sumy rzędu 50-200 zł. Ona mogła mieć wtedy pensję rzędu dzisiejszych 3 tys. zł, a dawała 50, 100 czy 200 zł. Zbierałem pieniądze od kilkunastu osób i przekazywałem je tym, którzy mieli kontakt z rodzinami aresztowanych, by szły do potrzebujących. Żeby prosić o pomoc na taki cel, musiałem mieć pewność, że ta osoba nie doniesie. Matka była związana z lewicą, a byli tam oczywiście ludzie nienawidzący antysemityzmu czy szowinizmu i kontestujący to, co działo się w Polsce w 1968 roku. Były wśród nich i inne osoby z przedgomułkowskiej nomenklatury, często potem wykładowcy wyższych uczelni. Część z nich po 1968 roku wyemigrowała. Brystigerową pamiętam, bo utrzymywaliśmy kontakt dużo dłużej…
PAP: Jaka była Krwawa Luna w rozmowie?
Adam Sandauer: Normalna, nie sprawiała wrażenia zboczeńca czy sadystki. Kiedyś odważyłem się ją zapytać o plotki, które już wtedy można było usłyszeć, o okrutnych, sadystycznych przesłuchaniach, w których miała brać udział. Twierdziła, że to kłamstwa, że miała zbyt wysoką funkcję, by kogokolwiek osobiście przesłuchiwać. Została skierowana przez partię do pracy w UB, by im patrzeć na ręce, bo do służb w rodzaju milicji często lgnie najgorszy karierowiczowski a czasem i przestępczy element. Jej głównym zadaniem było zajmowanie się problemami, które stwarzał Kościół. Nie była oficerem śledczym, a jednym z politycznych szefów resortu. Fakt, że z ramienia partii nadzorowała UB, miał spowodować, że została znienawidzona przez znaczną część aparatu bezpieczeństwa. Luna przypuszczała, że plotki, przypisujące jej udział w przesłuchaniach i sadyzm w katowaniu więźniów, były rozpowszechniane przez ludzi z UB, którzy bali się jej i nienawidzili. Jak była prawda - nie wiem. Natomiast Patrycja Bukalska, autorka biografii Luny, przeanalizowała dokładnie zachowane dokumenty i nie trafiła na żadną wiarygodną relację o tym, żeby Luna prowadziła przesłuchania osobiście. Co nie zmienia faktu, że Brystigerowa jest współodpowiedzialna za terror stalinowski, bo swoją działalnością dawała przyzwolenie na zbrodnie.
PAP: Wasza znajomość z Brystigerową miała jeszcze jedną odsłonę...
Adam Sandauer: Ona czasami prosiła, żebym samochodem ojca gdzieś ją odwiózł. W połowie lat sześćdziesiątych ze dwa albo trzy razy woziłem ją podwarszawskich Lasek. Te jej wizyty w Laskach stały się źródłem opowieści, że Luna Brystigerowa się nawróciła na katolicyzm. Jednak z tego, co mówiła, wynika raczej, że po prostu lubiła tam przebywać i ceniła towarzystwo zakonnic. W jej ocenie tak jak komuniści, poświęcały one swoje życie dla dobra innych. Po latach pracy i rozpracowywania Kościoła, Luna chyba nabrała sporo szacunku dla duchownych i zakonników, zrozumiała, że jest wśród nich wielu ludzi bardzo przyzwoitych i uczciwych. Uważała, że nieszczęśliwie historia postawiła ich po przeciwnych stronach barykady, a tak naprawdę jest między nimi wiele podobieństw.
PAP: To paradoksalne, że pod koniec życia doszła do takiego wniosku. Przecież to ona osobiście odpowiadała za internowanie prymasa Wyszyńskiego.
Adam Sandauer: Zapytałem kiedyś, przy okazji jazdy samochodem do Lasek, o jej kontakty z Wyszyńskim. Mówiła, że decyzję o internowaniu wydała w bardzo szczególnych okolicznościach. Z Moskwy nadchodziły ponaglenia i informacje, że jeśli polskie władze nie zajmą się Prymasem, to zrobią to służby radzieckie. Luna dawała do zrozumienia, że była to zapowiedź deportacji Wyszyńskiego do ZSRR. Jej zdaniem internowanie w Polsce mogło ocalić mu życie. Sądzę jednak, że gdy podejmowała tę decyzję, bezpieczeństwo Prymasa nie było dla niej najważniejsze, ale może w połowie lat sześćdziesiątych tak chciała widzieć swoją rolę z przeszłości. Zresztą czy mogła mi wtedy coś innego powiedzieć?
Rozmawiała Agata Szwedowicz (PAP)
Adam Sandauer, urodzony w 1950 r., doktor fizyki, społecznik, syn znanego pisarza Artura Sandauera i malarki Erny Rosenstein. W czasach PRL był związany z opozycją demokratyczną. Założyciel i pierwszy przewodniczący Stowarzyszenia Pacjentów Primum Non Nocere, organizacji dążącej do zmiany prawa na rzecz ofiar błędów medycznych. (PAP)
aszw/ pat/