Sąd Okręgowy w Gdańsku zdecydował w poniedziałek, że Bogdan Borusewicz nie musi przepraszać córek swojego byłego nauczyciela z liceum. Zdaniem wicemarszałka po donosie do SB przez Benedykta Szumilewicza trafił on w 1968 r. do więzienia. Jego córki, które domagały się przeprosin, twierdziły, że ich ojciec doniósł na Borusewicza tylko raz – w 1982 r.
Zakończona w poniedziałek w Sądzie Okręgowym w Gdańsku rozprawa dotyczyła wydarzeń z marca 1968 roku. Córki Benedytka Szumilewicza, nieżyjącego nauczyciela z liceum plastycznego (do którego uczęszczał Bogdan Borusewicz) Ewa Szumilewicz-Filocha i Agata Hofman, domagały się w pozwie przeprosin od wicemarszałka Senatu, za - jak twierdziły - podawanie nieprawdziwych informacji na temat ojca. Kobiety negowały kwestię doniesienia do Służb Bezpieczeństwa przez ich ojca na Borusewicza w 1968 r.
Wicemarszałek w wywiadach prasowych, a także biograficznej książce wspominał, że trafił wówczas do więzienia przez swojego nauczyciela chemii, któremu nieopacznie pokazał ulotkę własnej roboty.
Na poprzedniej rozprawie Borusewicz zeznał, że znał i szanował swojego "ulubionego nauczyciela Benedytka Szumilewicza". Podkreślił, że ulotkę pokazał tylko jemu. "Ulotkę włożyłem do książki, którą mu przekazałem mówiąc, że są w niej ciekawe zadania. Otworzył książkę na ulotce, przeczytał ją, uśmiechnął się i oddał mi ją. Kilka dni później zostałem aresztowany" - zeznawał Borusiewicz.
W dokumentach Służby Bezpieczeństwa zachowały się dowody na to, że Szumilewicz doniósł na Borusewicza przynajmniej jeden raz, ale w stanie wojennym, w 1982 roku, a nie - jak twierdzi Borusiewicz - w 1968 r.
Córka Szumilewicza, Agata Hoffman, na poprzedniej rozprawie zeznała, że jej ociec doniósł na Borusewicza w 1982 roku i było to wymuszone przez funkcjonariuszy ZOMO.
W poniedziałek sędzia SO w Gdańsku Beata Grygiel-Stelina oddaliła powództwo i zasądziła od córek Szumilewicza po tysiąc złotych na rzecz Borusewicza za zwrot kosztów sądowych.
W uzasadnieniu sędzia wskazywała, że postępowanie dowodowe nie potwierdziło że w 1968 r. Benedykt Szumilewicz doniósł na Bogdana Borusewicza do SB. "Należy przyznać, że istnieje wysokie prawdopodobieństwo, że tak było, lecz nie ma pewności" - uzasadniała sędzia.
Dodała, że nie ulega wątpliwości, że ustalenie okoliczności, które dotyczą zdarzenia, które miały miejsce w 68 r. są utrudnione w szczególności kiedy dotyczy to sytuacji, które z założenia miały być tajne i nigdy nie dotrzeć do wiadomości publicznej, tak jak współpraca z SB i złożenie donosu.
"Cześć akt dotyczących agentury SB i tajnych współpracowników została celowo zniszczona" - oceniła sędzia. Wskazała również, że brak dostępu do tych najbardziej wiarygodnych dowód, nie daje pewności sądowi na stanowcze potwierdzenie tego wnioskowania pozwanego o działalności Benedykta Szumilewicza w 1968 r.
"Powódki wyrażały przekonanie, że ich ojciec nie mógł być odpowiedzialny za donos w 1968 r. a jego współpraca była jednorazowa. Sąd nie dał wiary powódkom" - stwierdziła w uzasadnieniu sędzia.
"Materiał dowodowy wskazywał wyraźnie, że współpraca Benedykta Szumilewicza nie była jednorazowa ani przypadkowa a TW "Aram" (pseudonim Szumilewicza w SB - przyp. red.) był osoba zasłużoną i oddaną wobec SB, działającą na wysokim poziomie zaufania" - wskazała sędzia Beata Grygiel-Stelina.
Dodała, że zeznania świadków, pozwoliły też na ustalenie że Benedykt Szumiliewicz miał założona teczkę osobową, w której znajdowały się materiały na jego temat, co wskazuje na stałą współpracę z SB.
Po rozprawie wicemarszałek senatu Bogdan Borusewicz powiedział dziennikarzom, że okres PRL-u jest tragedią wielu ludzi. "W mojej ocenie Szumilewicz nie był zmuszany do współpracy. Otrzymywał za to gratyfikację" - ocenił.
Córka Szumilewicza, Agata Hofman podkreśliła, że jest zadowolona, że wraz z siostrą "podjęła walkę". "Do końca życia będę dumna, że Benedykt Szumiliewcz był moim ojcem" - stwierdziła.
Poniedziałkowy wyrok Sądu Okręgowego nie jest prawomocny.(PAP)
autor: Piotr Mirowicz
pm/ ok/