Neony w PRL miały przykryć szarość i niedobory w miastach. To była namiastka kolorów tamtej rzeczywistości - powiedział PAP Dominik Tokarski, założyciel fundacji Neon Katowice, która zajmuje się naprawianiem starych neonów. Jak dodał, neony budzą wspomnienia, są też ważną lekcją o estetyce miasta.
PAP: Jak to się stało, że zajmuje się pan neonami?
Dominik Tokarski: Ta przygoda zaczęła się 15 lat temu. Prowadziliśmy wówczas ze znajomymi stowarzyszenie Moje Miasto w Katowicach, w którym poruszaliśmy tematy z kręgu architektury, socjologii miasta i urbanistyki. W ramach działań stowarzyszenia ja zainteresowałem się starymi neonami, które już wtedy, w pierwszej dekadzie XXI wieku, zaczęły znikać z przestrzeni miejskich. Ciekawiła mnie także szeroko pojęta typografia, liternictwo i estetyka miejska. Pomyślałem, że skoro neony znikają, są wyrzucane na śmietnik, a są często dobrze graficznie zaprojektowane, to można by je zacząć pozyskiwać. Tak się to wszystko zaczęło.
Kilka lat temu moja działalność w stowarzyszeniu przygasła. Zgłosiła się do mnie wtedy ówczesna dyrektorka Muzeum Śląskiego Alicja Knast z propozycją przejęcia pozyskanych przeze mnie napisów. Uznała, że są wartościowe i należy je zachować w bardziej urzędowym trybie, formalnym. Przekazałem do muzeum w większości duże napisy. Zostaną tam poddane renowacji.
Moim celem jest zachowanie tych napisów, póki są, propagowanie rozmowy o estetyce w mieście oraz stworzenie ścian neonowych na wzór tych w Wiedniu.
PAP: Do ścian jeszcze wrócimy. Czym się pan zajmuje w swojej pracowni?
D.T.: W pracowni gromadzę neony. To, co uda mi się zachować, od czasu do czasu pokazuję. Na tym ma się opierać pracownia - ma pełnić funkcję galerii, hubu, magazynu, warsztatu.
PAP: Skąd bierze pan te neony? Wspomniał pan, że czasem są wyrzucane na śmietnik.
D.T.: Różnie je pozyskuję. Jeden napis - z restauracji - mam od znajomych. Niedawno pozyskałem napis od Społem. Mam także neon "Diament" z pawilonu handlowego w Giszowcu, który zdemontowano i przewieziono do pracowni na moją prośbę.
PAP: Założył pan fundację Neon Katowice.
D.T.: Realizujemy w jej ramach różne działania związane z neonami, wspieramy zachowywanie starych napisów i pokazywanie kunsztu projektanckiego. Naprawiamy je, odświeżamy, przywracamy im dawny blask. Czasem eksponujemy je takimi, jakie są, ponieważ zdarza się, że świecą pomimo leżenia w magazynie przez lata. Są bardzo trwałe.
Jednym z zadań fundacji jest uświadamianie ludziom, że niestety dziś odeszliśmy od myślenia, że przedmioty mają być trwałe. Oczywiście jest to uwarunkowane ekonomiczne czy biznesowo, ale kiedy dawniej robiono neon reklamowy dla sklepu czy kawiarni, to był on dobrze zaprojektowany i solidnie wykonany. Dzięki temu dzisiaj je pamiętamy.
W kronice filmowej z 1958 czy 1959 roku lektor mówi: "Uczcie się, włodarze ciemnej Warszawy, szarego Poznania i wygaszonego Krakowa, jak powinno wyglądać miasto. W Katowicach jest kolorowo i jasno". Katowice już wtedy były stawiane za wzór. Mój kolega mieszkający w centrum opowiadał mi, że jego rodzina z Francji, idąc główną ulicą 3 Maja, mówiła, że czuje się jak na zachodzie Europy, ponieważ jest tak kolorowo i wystawnie.
Dobrym przykładem jest neon "Bytom" z hali dworca PKP w Bytomiu, którego litery są właśnie czyszczone, szlifowane i uzupełniane. Na jesieni neon zostanie wyeksponowany w centrum Bytomia jako stała instalacja na dachu jednej z kamienic. Takie działania mają pokazać, że napis, który ma 40-50 lat, wystarczy podreperować i może służyć kolejne dekady. Neony z dworców mają wymiar sentymentalny - często kojarzymy je z dzieciństwa. Kiedy pojawiły się informacje o przywróceniu napisu "Bytom", ludzie zaczęli spisywać swoje wspomnienia z podróży do rodziny albo z wakacji, powrotu z wojska, kiedy witał ich ten neon. To są ciekawe, prawdziwe historie. Taki neon buduje tożsamość miejską i staje się miejskim landmarkiem.
PAP: Czy któryś z odnowionych już przez pana neonów trafił z powrotem do przestrzeni publicznej?
D.T.: Nie, ten będzie pierwszy. Obecnie neonem, który jest nowy w przestrzeni publicznej, jest "Kierunek GZM" na ulicy Pocztowej reklamujący imprezę cykliczną organizowaną przez Biuro Promocji Metropolii w Katowicach. Jest bardzo duży, wysoki na cztery piętra, biegnie wzdłuż elewacji budynku i jest inspirowany starym neonem-napisem "Restauracja" z lat 70., który również był ułożony wzdłuż elewacji budynku, składał się z czarnych kul.
Zaprosiłem do współpracy wykładowczynię katowickiej ASP Annę Kopaczewską, która zaprojektowała na bazie starego neonu współczesną nazwę, spełniającą wymogi graficzne Biura Promocji Metropolii. Nowa wersja neonu wisi w przestrzeni centrum miasta już od prawie dwóch miesięcy.
PAP: Zamierza pan stworzyć ścianę neonów. Skąd ten pomysł?
D.T.: Zainspirowały mnie ściany wiedeńskie, które stanowiły projekt artystyczny. Na jednej z nich były na przykład tylko żeńskie nazwy sklepów. Pokazywały rodzaj liternictwa, które już odchodzi z przestrzeni miejskiej. Można się było od razu zorientować, z jakiego czasu mniej więcej pochodzą. Podobnie jak murale czy instalacje artystyczne, ściana neonów także jest elementem miejskim, tak jak we Wrocławiu brama z neonami na ulicy Ruskiej. To atrakcyjne miejsce do odwiedzenia i robienia zdjęć. Oprócz walorów edukacyjnych i konserwatorskich ważna jest również estetyka oraz wpływ neonów na przestrzeń miejską. Ludzie mają dzięki nim poczucie, że żyją w fajnym mieście.
Najpierw takie ściany neonowe chciałbym zrobić w Bytomiu i Katowicach. Lepiej eksponować neony w ten sposób, niż trzymać w zamknięciu. Zawsze należały do miasta, do jego przestrzeni, więc powinny do niego wrócić, choć w nieco zmienionej formie - żeby można było się nimi cieszyć wieczorem, przejeżdżając koło nich tramwajem.
PAP: Czy aglomeracja śląska - Katowice, Bytom, Chorzów - to szczególne miejsce dla neonów?
D.T.: Katowice tak, bardzo! Wiele miast w latach 60., 70. i 80. było mocno oneonowanych. Wynikało to z przepisów z drugiej połowy lat 50., kiedy wyszły rządowe rozporządzenia neonizacji miast w Polsce. Neony miały przykryć szarość i niedobory. To była namiastka kolorów tamtej rzeczywistości. Katowice były polskim Las Vegas. Powstawały neonowe napisy, logotypy oraz inne graficzne rozwiązania. W kronice filmowej z 1958 czy 1959 roku lektor mówi: "Uczcie się, włodarze ciemnej Warszawy, szarego Poznania i wygaszonego Krakowa, jak powinno wyglądać miasto. W Katowicach jest kolorowo i jasno". Katowice już wtedy były stawiane za wzór. Mój kolega mieszkający w centrum opowiadał mi, że jego rodzina z Francji, idąc główną ulicą 3 Maja, mówiła, że czuje się jak na zachodzie Europy, ponieważ jest tak kolorowo i wystawnie.
PAP: Można powiedzieć, że neony są dziedzictwem Katowic?
D.T.: Tak. Są jednym z elementów miejskości tamtego czasu. W latach 60. i 70. nie było innych świetlnych nośników reklamowych. Stąd siła i powodzenie neonów w tamtych czasach.
PAP: Jaka jest rola neonów?
D.T.: Mają wymiar wielowątkowy. Po pierwsze, budzą wspomnienia i dobre skojarzenia z czasem, który już przeminął i nie wróci. Są także lekcją o estetyce miasta, o tym, jak można je ładnie uporządkować, aby nie było poczucia bałaganu. Są również inspiracją dla projektantów i dla osób, które szukają inspiracji do nazewnictwa. Z mojego punktu widzenia jest to niewykorzystany zasób ciekawych pomysłów na nazwy.
PAP: Czy śląskie, głównie katowickie neony różniły się od neonów w innych demoludach?
D.T.: Graficy pewnie powiedzą, że tak. Dla mnie jako osoby niezajmującej się zawodowo grafiką to był znak czasów, w których projektowano w określonej skali. Natomiast przypuszczam, że w Polsce, tak jak w innych krajach, neon przechodził całą ścieżkę proceduralną, zanim trafił na elewację lub dach. Najpierw ustalano, jaki będzie rodzaj napisu, czy litery będą drukowane, czy to będzie na przykład tzw. pisanka, decydowano, gdzie będzie się znajdował, na jakim rodzaju budynku, na kamienicy czy bloku, pawilonie czy modernistycznym osiedlu. Następnie przystępowano do projektowania. Projekt musiał zostać zaakceptowany. Potem przechodził kolejne etapy w urzędach. Dopiero wtedy przystępowano do jego realizacji.
Na starych materiałach widać, ile pieczątek zostało przybitych na danym dokumencie. Świadczy to o tym, że neon musiał pokonać wszystkie szczebelki drabiny urzędowej, zanim został zrealizowany i trafił do przestrzeni publicznej. Pilnowano, żeby nie było w niej "nabałaganione". Starano się trzymać pewnych ram, dzięki czemu była czytelniejsza.
PAP: We wrześniu ma powstać album o neonach, który pan przygotowuje.
D.T.: Teksty napisała historyczka pani Katarzyna Ossolińska. Część dokumentacji fotograficznej pochodzi z jej zasobów. Album zaprojektowały projektantki graficzne z Muflon Studio z Katowic. Znajduje się w nim krótki rys historyczny, począwszy od przedwojnia, kiedy pojawiły się pierwsze neony w Katowicach, opis technologii, na której się wszystko opiera, wyjaśniona jest przyczyna boomu neonowego, są informacje o tym, jak to wygląda współcześnie. To taka neonowa oś czasu.
PAP: Ma pan plany na następne działania?
D.T.: Już w toku jest neon irysów w Tychach w ramach projektu, który zgłosiłem w konkursie na inicjatywy kulturalne. Zupełnie współczesny projekt. Tychy zostały zaprojektowane przez małżeństwo Hannę i Kazimierza Wejchertów. Oprócz tego, że z zawodu byli architektami, byli także miłośnikami ogrodnictwa. Ich pasją były irysy. Posiadali 300 odmian tych kwiatów w ogrodzie. Pomyślałem, że jest to ciekawa legenda miejska, dlatego powstaje duży neon przedstawiający irysy na ścianie bocznej dawnego kina Andromeda w Tychach.
PAP: Co jest dla pana najważniejsze w tej pracy?
D.T.: To, że rozmawiamy o mieście, o tym, jak ono żyje, na co zwracamy w nim uwagę, jak je postrzegamy. Ale także pamięć o nazwach i miejscach, których już nie ma. Ich szyldy były dobrze zaprojektowane, przez co utrwaliły się w pamięci. Warto zwrócić uwagę, że to są elementy życia, obok których przechodzimy codziennie.
PAP: Ma pan swój ulubiony neon?
D.T.: Trudne pytanie. Wszystkie lubię tak samo. Tym, który mi zawsze najbardziej zostaje w pamięci, jest neon kina Milenium z katowickich Bogucic. To był pierwszy neon, który ściągnąłem, wiążą się z nim miłe wspomnienia. Od niego zacząłem tę całą przygodę.(PAP)
Rozmawiała: Zuzanna Piwek
zzp/ aszw/ miś/