Urodzonego 115 lat temu Jerzego Borejszy nie sposób wymienić wśród „najważniejszych polskich komunistów”: odegrał istotną rolę w tworzeniu aparatu propagandowego i wydawniczego w pierwszych powojennych latach, miał świetne pióro, nigdy jednak nie należał do najwyższych władz partyjnych, relatywnie zaś wysokie stanowiska w hierachii państwowej (wydawca rządowego dziennika, prezes rozbudowanego wydawnictwa) zajmował zaledwie przez kilka lat.
Można jednak zaryzykować opinię, że był jedną z najbarwniejszych i obarczonych największą indywidualnością postaci w środowisku „inteligencji partyjnej” z pokolenia, które wstąpiło do KPP w latach trzydziestych, a doszło do władzy w roku 1944.
Na pozór opinii tej może przeczyć fakt, że wiele elementów biografii Borejszy wydaje się „typowych” bądź przynajmniej częstych dla losów tej formacji i tego pokolenia. I to na kilku poziomach. Za niemal standardowe elementy „życiorysu polskiego komunisty pochodzenia żydowskiego” uchodzi środowisko rodzinne (liberalna, spolonizowana, lecz mocno przeżywająca napięcia polsko-żydowskie, stosunkowo zamożna inteligencja, funkcjonująca na styku świata wydawców, publicystów i literatów) – ale i stosunkowo wczesny bunt radykalizującego się osiemnastolatka, a następnie pogłębiający się rozbrat między pokoleniami „ojców i dzieci”. Typowy jest etap wahań i poszukiwań w świecie idei lewicowych (Borejsza w połowie lat dwudziestych był jedną z czołowych postaci w świecie polskich działaczy anarchistycznych, z rozbudowaną siatką kontaktów i epizodem bliskiej współpracy z legendarnym Buenaventurą Duruttim), typowy – akces do konspiracyjnych struktur Komunistycznej Partii Polski przy jednoczesnym żywym udziale w polskim życiu literackim i społecznym, publikowaniu w prasie liberalnej („Wiadomości Literackie”) i lewicowej („Sygnały”). Za typowy można uznać wybór pseudonimu literackiego, który z czasem „zrósł się” z autorem do tego stopnia, że zastąpił mu, w dokumentach i w pamięci zbiorowej, a pewnie i w definicji „autotożsamościowej”, metrykalne „Beniamin Goldberg”. Za typowy można również przyjąć szok po rozwiązaniu KPP i włączenie się, w roku 1938, w tworzenie struktur Klubów Demokratycznych stanowiących oparcie organizacyjne dla lewicującej opozycji antysanacyjnej i punkt oparcia lub werbunku dla licznych inicjatyw komunistycznych i wywiadowczych.
Typowe dla „losów formacji” są działania Jerzego Borejszy we wrześniu 1939 r.: ucieczka z Warszawy (gdzie niewątpliwie groziła mu śmierć ze strony okupantów hitlerowskich) do Lwowa, w którym włącza się w działania nowej władzy na wielu polach – z jednej strony entuzjastycznie przyjmując rządy sowieckie, z drugiej – „ocalając substancję” przez stanięcie na czele Ossolineum. Typowa jest jego rezygnacja z wszelkiego działania politycznego po wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej i zaciągnięcie się (ale i niezbędna w przypadku obywatela przedwojennej RP zgoda władz na taki ruch) do Armii Czerwonej, gdzie zaczynając od stopnia ochotnika, dosłużył się stopnia oficerskiego. Typowy jest także zwrot, jaki dokona się z inicjatywy Kremla wiosną 1943 r., gdy Stalin wraca do koncepcji stworzenia własnej „partii polskiej” – Borejsza zostaje wówczas przeniesiony do Moskwy, zaangażowany do pracy w Związku Patriotów Polskich, redagowania tygodnika „Wolna Polska” – a z czasem do służby oficerskiej w szeregach 1 Armii.
Typowy, a właściwie nieuchronny, był w tych okolicznościach jego akces do PPR, typowe – współtworzenie, na różnych poziomach, instytucji i struktur nowej władzy. Mniej istotna jest nawet ścieżka ściśle polityczna (mandat poselski do Krajowej Rady Narodowej, obecność na „Zjeździe Zjednoczeniowym” w 1949 i praca w strukturach KC PZPR) – bardziej działalność wydawnicza od redagowania PKWN-owskiego dziennika „Rzeczpospolita”, przez stworzenie tygodnia „Odrodzenie”, z jego programem „wciągania” do struktur życia kulturalnego zdystansowanej, ale i zdezorientowanej po klęsce Powstania i porozumieniach jałtańskich inteligencji polskiej.
Odrobinę mniej typowe, ale też mieszczące się w kanonie działań polskich komunistów podejmujących tytaniczne zadania w ramach odbudowy zniszczonego wojną kraju, jest też arcydzieło Borejszy: stworzenie Spółdzielni Wydawniczej Czytelnik. Spółdzielni – z nazwy i zawarowanej w sądzie rejestrowym struktury, w praktyce nawet przez niechętnych terminologii wolnorynkowej towarzyszy określanej mianem „koncernu”. Czytelnik, ze swoimi drukarniami, redakcjami, siecią dystrybucyjną, kapitałem technologicznym, politycznym, finansowym i społecznym (słynne „Zespoły Żywego Słowa”, sieć czytelni i klubów, z trzema dziennikami ogólnopolskimi („Życie Warszawy”, „Dziennik Polski” i „Rzeczpospolita”) i kilkunastoma regionalnymi, z zespołami wielojęzycznych redaktorów i przedstawicielstwami zagranicznymi stanowił jednak w rzeczywistości potęgę nieporównywalną z jakimikolwiek gigantami wydawniczymi Zachodu. Złośliwi mówili o „czwartej partii w Polsce”, KC PPR ganił Borejszę (czyli własnego funkcjonariusza!) za „niekontrolowaną inicjatywę”.
Typowe – powtórzmy tę frazę po raz przedostatni – było również zaangażowanie Borejszy w działania na styku polityki, kultury i życia intelektualnego, działania wymagające połączenia dwóch, zwykle chodzących osobno talentów: geniuszu organizacyjnego (wraz z paletą kontaktów) i intelektualnego wizjonerstwa, pozwalającego poruszać się poza ramami kanonu propagandowego i tworzyć nowe wartości, nowe formuły. Bez tych dwóch talentów nie byłoby Światowego Kongresu Intelektualistów w Obronie Pokoju, zorganizowanego w sierpniu 1948 r. we Wrocławiu. Owszem, była to propagandowa wydmuszka, dająca początek niezliczonym, karykaturalnie jednostronnym „ruchom pokojowym” na Zachodzie, wydmuszka, na której zresztą już 26 sierpnia pojawiła się potężna rysa za sprawą wystąpienia na kongresie Andrieja Żdanowa brutalnie wyzywającego intelektualistów brytyjskich i amerykańskich. Niezależnie jednak od tego zarówno zorganizowanie w wygłodzonym i zrujnowanym Wrocławiu, przy ograniczonych środkach, kongresu z udziałem kilku laureatów Nagrody Nobla i plejady światowej kultury, jak i podsunięcie klerkom oraz intelektualistom formuły „zjednoczenia w obronie pokoju” było mistrzowskim posunięciem Borejszy.
Typowy wreszcie był czas schyłku wpływów Borejszy, przez wielu badaczy określany mianem „upadku”, a przypadający na lata 1949–1952, czyli na najostrzejszą fazę stalinizmu. Czas „rewolucji łagodnej” się kończył, na jednym z pierwszych plenów PZPR skrytykowało wolne tempo dostosowywania polityki kulturalnej Polski Ludowej do wzorów sowieckich. Przełomową datą dla Borejszy okazał się 1 stycznia 1949 r., kiedy to wracając z „belwederskiego” balu sylwestrowego uległ wypadkowi samochodowemu. Podejrzenia o sfingowanie wypadku (jednej z ulubionych metod eliminowania osób niepożądanych przez służby bezpieczeństwa) pojawiły się niemal nazajutrz. Po siedemdziesięciu latach nie sposób ich jednoznacznie potwierdzić – niewątpliwy jest fakt, że od 1949 r. rozpoczął się upadek tytana. Na kłopoty zdrowotne i zmiany osobowości nałożyły się decyzje władz partyjnych: odsuwany od „Czytelnika”, redakcji „Odrodzenia”, sekretarzowania Kongresowi Pokoju, delegowany do „pracy literackiej i przekładowej” potentat nie przyjmował tego do wiadomości, prowadził korespondencję z Bierutem, kreował się na osobę sprawczą i czynną – coraz bardziej odrywając się od rzeczywistości. „Stał w popielatej flanelowej pidżamie z czołem opartym o szybę. Radio mełło przemówienia, sypały się oklaski. Nie przysłano mu zaproszenia, choć rozwój Ruchu Obrońców Pokoju w dużej mierze był jego zasługą. […] Stał pod oknem, jakby ciągle czekał, że zaraz zajedzie po niego czarna limuzyna, on jednym ruchem zrzuci kapcie, rozmemłaną pidżamę i… ozdrowieje na kilka godzin!” – wspomina Wojciech Żukrowski odsuniętego od wpływów Borejszę w dniu rozpoczęcia II Kongresu, w listopadzie 1950 r.
Tyle że wszystkie te „typowości”, od sentymentalnej fascynacji anarchizmem piętnastolatka po „boczny tor”, na jakim znalazł się działacz 45-letni, choć wyglądający na starca, wyznaczają zaledwie „główny tor” życia i działalności Borejszy. O tym, jak był w tym nietypowy, świadczą dziesiątki epizodów i scen z jego życia – świetne wyniki w „sanacyjnym” wojsku, gdzie obowiązkową służbę skończył z wyróżnieniem, otrzymując wręcz propozycje pozostania w nim jako oficer zawodowy; fascynacja kulturą hiszpańską, zarówno „wysoką”, jak i materialną; beztroski, rozrzutny stosunek do pieniędzy, zarówno własnych czy rodzinnych, jak i organizacyjnych. Świadczy niesamowita łatwość nawiązywania relacji z „prostymi ludźmi”, odróżniająca go od skrępowanych, dogmatycznych i oschłych dygnitarzy jego czasu. Świadczą wreszcie fakty jeszcze bardziej nieuchwytne: brawura, zapalczywość, spontaniczność i porywczość na granicy nieodpowiedzialności, które charakteryzowały go przez ogromną większość życia.
Wielu obserwatorów i kronikarzy przypisywało te cechy Borejszy jego kreowaniu się, być może nawet „kompensacyjnemu”, na „polskiego szlachcica”: „Stylizacja również w życiu na rubasznego szlachciurę, choć to było tylko maską” – pisał o nim Czesław Miłosz. Mylił się, przypisując Borejszy stylizację w obyczaju i nazwisku: najbardziej wnikliwy badacz biografii „polskiego Hearsta”, Eryk Krasucki, wśród wielu sekretów Borejszy odkrył i to, że brzmiące kresowo nazwisko to fonetyczne przetworzenie hebrajskich słów (w jidyszowej lekcji) otwierających Księgę Rodzaju: ponoć zabieg ten (i „alternatywna” wersja nazwiska) obecne były w rodzinie Goldbergów od początku XIX wieku. Wydaje się, że było odwrotnie: nieposkromiony temperament, entuzjazm, porywczość młodego Borejszy najprościej było odczytać, posługując się polskimi kodami kulturowymi, jako „szlachecką fantazję”. Możemy spekulować, czy w innych okolicznościach i czasach odnalazłby się jako berserker, udarnik, wielki przedsiębiorca – i czy natknąłby się na bariery dla swego działania w sposób równie bolesny, jak stało się to w Polsce Ludowej.
Wojciech Stanisławski
Źródło: MHP