80 lat temu, 3 czerwca 1939 r., odbyła się na Służewcu pierwsza gonitwa, wyścig dla trzylatków na dystansie 1600 m, który wygrał ogier Felsztyn, dosiadany przez dżokeja Stefana Michalczyka. Oddany tego dnia do użytku warszawski tor wyścigów konnych był wówczas najnowocześniejszy i największy w Europie.
Pierwszy warszawski tor wyścigowy mieścił się na Polu Mokotowskim. Od 1841 r. znajdował się na osi obecnej al. Niepodległości. W 1887 r. został przeniesiony pomiędzy dzisiejszy Plac Politechniki i Plac Unii Lubelskiej.
W lutym 1937 r. "Kurier Codzienny" pisał: "dotychczasowy tor, istniejący przeszło 50 lat, nie odpowiada już swoim wymaganiom. Nie ma na nim torów treningowych, trybuny są w opłakanym stanie, stajnie pozostają daleko w tyle pod względem nowoczesnych urządzeń. A z drugiej strony olbrzymia połać gruntów, w samym sercu Warszawy, zajęta pod tor, nie pozwala na przeprowadzenie planów regulacji miasta".
Nie było to zaskoczeniem, o przeprowadzce pomyślano wcześniej. Już w 1925 r. Towarzystwo Zachęty do Hodowli Koni w Polsce nabyło ok. 150 ha gruntów na Służewcu, należącym wówczas do dóbr wilanowskich. Nowy obiekt zaprojektowany przez architekta Zygmunta Plater-Zyberka już w trakcie budowy nazwany "miasteczkiem wyścigowym" praktycznie do dziś posiada niezmienioną formę architektoniczno-przestrzenną. W dużym stopniu prezentuje popularny w latach 30. XX wieku "styl okrętowy", nawiązujący do architektury rozwijającej się w szybkim tempie Gdyni.
Tor Wyścigów Konnych był na ówczesne czasy budowlą innowacyjną, zaplanowaną z rozmachem - parking dla samochodów miał 2 tys. miejsc postojowych ( w 1939 r. w Warszawie było zarejestrowanych było niespełna 10 tys. aut), gości wyścigów - szacowanych przez prasę nawet na 30 tys. osób - miała dowozić pod trybunę główną szybka kolej elektryczna.
Te plany zniweczył i działalność toru przerwał po trzech miesiącach wybuch wojny - podczas okupacji nie rozgrywano wyścigów, "miasteczko wyścigowe" zajęły SS i Luftwaffe.
Gonitwy po wojnie wznowiono w 1946 r. W 1950 r. tor znacjonalizowano i do końca PRL stanowił on, jak mawiano, "jedyne dochodowe Państwowe Gospodarstwo Rolne w Polsce". Dochód przynosił totalizator, zwabiający publiczność marzącą o wysokiej, odmieniającej los, wygranej. Większość obstawiających wyniki gonitw graczy nie miała jednak złudzeń - stąd wzięło się popularne do dziś wśród bywalców Służewca powiedzenie "wygrać możesz, przegrać musisz".
Przez wiele lat służewiecki tor wyścigowy - mimo iż rosło tam i rośnie nadal 6 tys. różnych krzewów i 95 gatunków drzew - nie był popularnym stołecznym parkiem, celem niedzielnych spacerów warszawiaków; istniał jako osobna enklawa, do której docierali jedynie w środy soboty i niedziele - tradycyjne "dni wyścigowe" - spragnieni fortuny hazardziści.
Żył własnym, odrębnym życiem. Grupował praktycznie wyłącznie graczy i miłośników koni wywodzących się z różnych opcji. Jeszcze w latach 90. można było tu spotkać, Jana hr. Zamoyskiego i Zdzisława Borzewskiego - ostatnich "rzeczywistych" członków Towarzystwa Zachęty do Hodowli Koni w Polsce. Z drugiej strony - i później jeszcze - przy kasach totalizatora często widywano szefa dziennika telewizyjnego z czasów stanu wojennego.
Bywalcami toru byli m.in. legendarny sprawozdawca sportowy Jan Ciszewski i osławiony gangster "Pershing", Andrzej Kolikowski, który - według innych lokalnych podań ludowych - miał ponoć wywozić zapakowanych w worki dżokejów nad jeziorko Czerniakowskie, by tam, w plenerze, "ustalać" z nimi wyniki interesujących go gonitw.
Gośćmi Służewca bywali ponadto aktorzy m.in. Roman Wilhelmi, Jan Englert i Wojciech Zagórski - który nie odpuszczał praktycznie żadnego dnia wyścigowego - a także trenerzy i działacze piłkarscy Zbigniew Boniek i Jerzy Engel.
Właścicielami startujących w gonitwach służewieckich koni - już po zmianie ustrojowej, bo wcześniej wszystkie ścigające się wierzchowce były własnością państwa - byli m.in. Maryla Rodowicz i Daniel Olbrychski.
Namiętnie grała na wyścigach Joanna Chmielewska, która wyścigom poświęciła dwa kryminały: "Wyścigi" i "Florencja, córka Diabła". W swej "Autobiografii" tak pisała: "Życie bez namiętności jest w ogóle do bani, to po pierwsze. A po drugie, akurat wyścigi mają mnóstwo zalet dodatkowych. Rozszalały gracz pół dnia spędza na świeżym powietrzu, bardzo zdrowo, do gry nikt go nie zmusza, nikt nie wyrywa mu siłą pieniędzy z kieszeni, w przeciwieństwie do takiej, na przykład, knajpy, gdzie musi coś zamówić, bo darmo siedzieć przy stoliku mu nie pozwolą. Cały dzień na wyścigach może przetrwać, nie wydając ani grosza".
Bywalcy Służewca - podobnie zresztą jak i sam obiekt - doczekali się opracowań naukowych. Wciąż trwają spory czy tytuł "Świniarnia" - jakim obdarzono Trybunę Główną - wziął się z faktu, iż podczas okupacji miano w tym obiekcie trzymać trzodę chlewną, czy też z powodu zachowań okupujących ją graczy; to jednak w opracowaniu "Etnograficzny portret publiczności warszawskich wyścigów konnych" opublikowanym w 2018 r. dr Barbara Bossak-Herbst z Instytutu Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego zauważyła: "wyraźne różnice między strojami stałych bywalców wynikające ze różnicowania ich statusów społecznych".
"Wielu nosi spodnie pamiętające inne dekady oraz najtańsze buty na topornej podeszwie. Dominują wśród nich mieszkańcy bliskich okolic: dawni rolnicy z okolicznych wsi sprzed powstania osiedli na Ursynowie i Służewcu oraz byli pracownicy z zakładów z tak zwanego Służewca Przemysłowego (od lat dziewięćdziesiątych przekształcającego się w dzielnicę biurową). Drugi skraj drabiny statusowej wyznaczają dobre tkaniny i wyrafinowane detale, jak laska zakończona posrebrzaną końską główką czy kaszmirowy szalik oraz tradycyjne brytyjskie marki odzieżowe. Ich właściciele często okazywali się wywodzić się z rodzin związanych z przedwojenną hodowlą koni lub kawalerią" - opisywała badaczka.
"Niezależnie od jakości stroje bywalców niemal bez wyjątku są czyste i starannie wyprasowane. Dżinsy noszone są rzadko, dresy nigdy" - podkreśliła dr Barbara Bossak-Herbst.
Prócz stwierdzonego naukowo faktu przechowania przedwojennej warszawskiej elegancji, służewiecki tor zapisał się w polskiej kulturze w inny sposób - liczący ponad kilometr długości przedwojenny mur oddzielający teren wyścigów od ulicy Puławskiej stał się pierwszą legalną i poważną galerią graffiti. Już po zmianie ustrojowej, bo w latach PRL artystyczne wyrażanie się plastyczne w przestrzeni publicznej było - jako niecenzuralne - nielegalne, ponadto farby w spraju były praktycznie niedostępne.
W tym samym czasie stał się miejscem wielu koncertów m.in. U2 (1997), Stinga (2005), Duran Duran (2006) i Rolling Stonesów (2007). (PAP)
autor: Paweł Tomczyk
pat/ wj/