110 lat temu, 10 listopada 1909 roku, urodził się Paweł Jasienica. Jego życiorys nie spina się w całość, pełno w nim niedomówień. Zastępca w oddziale Łupaszki, choć nie żołnierz niezłomny. Stalinowski więzień, ale bez dramatycznych konsekwencji. Publicysta katolicki, mimo że z niezbyt prokościelnymi poglądami. Pisarz i dziennikarz wspierający system, jednocześnie będąc do niego w opozycji.
Sam o sobie Jasienica mówił, że jego „żywot przypadł na czasy historii skondensowanej, jak nigdy jeszcze, gdy dzieje europejskie nabrały nie lada rozpędu”. Przeżył dwie wojny światowe, dwie rewolucje. To on ukształtował myślenie historyczne pokoleń Polaków.
Dzieciństwo – historia toczy się tuż za rogiem
Symbirsk - miasto leżące niemal 1000 km na wschód od Moskwy, na odległych rubieżach imperium - w 1909 r., a więc w roku, w którym Leon Beynar przychodził na świat, wydawał się być miejscem, w którym czas się zatrzymał. Nawet rewolucja 1905 r. nie odbiła się w nim zbyt szerokim echem. Ale i to miasto nad Wołgą, miało swój wpływ na „ruszenie z posad bryły świata”. Tu w 1870 r. urodził się Włodzimierz Ilicz Lenin.
Historia jednak szybko - choć może jeszcze nie do końca świadomie - zakołatała do młodego Leona. Maksaticha, do której przeniosła się rodzina, leżała pomiędzy Petersburgiem do Moskwą. 500 km na południe od pierwszego, 300 km na północ od drugiego. Pewnego wieczoru przysłuchiwał się rozmowie rodziców. „Z góry padało już na stół silne światło lampy naftowej, lecz nas z bratem jeszcze nie zapędzono do łóżek. A może rodzice nie mieli głowy po temu?” W dziecięcych wspomnieniach zachowały się urywki zdań o zamarzniętej rzece, przeręblu i porzuconym kaloszu. Te na pierwszy rzut oka mało znaczące urywki, składały się jednak na ważną całość. Rodzice rozmawiali o gwałtownej śmierci Grzegorza Rasputina, słynnego mnicha, jednej z najpotężniejszych postaci chylącego się ku zagładzie imperium.
Generalnie jednak do pewnego momentu druzgocące koło historii toczyło się z dala od rodziny Beynarów. „Odbyła się wojna światowa, której finał stanowiły aż dwie rewolucje rosyjskie. Przez ten czas nikt nie przeszkadzał łowić ryby na wędkę pod mostem kolejowym w Maksatisze”.
Nic też nie przeszkadzało polskiej rodzinie w głębi imperium kultywować własne tradycje. Dom dosłownie stanowił wyspę polskości. W domu mówiło się tylko w ojczystym języku. Stąd pierwsze rodzinne faux pas. W wieku czterech lat odwiedzając ciotkę, polską patriotkę, przywitał ją słowami: „A wot my wam, babuszka, gastiniec priwiezli”. Jak napisał w „Pamiętnikach” - wyobrażał sobie wtedy, że język polski znają tylko rodzice, brat i nikt inny na świcie”.
Po kolejnej rodzinnej przeprowadzce wiru historii już nie dało się ominąć. Ukraińską Taraszczę na przemian zajmowały wojska białych, czerwonych lub Ukraińców. W 1920 r. pojawili się tam też Polacy. „Nauczyłem się dokładnie co oznacza krótka i słaba, bo oddana z zaledwie kilku karabinów salwa, po której następują jeszcze czasem pojedyncze strzały”. Największe okrucieństwa wojny 11-letniego Leona jeszcze ominęły, ale z Taraszczy, gdy opuszczał ją wraz z cofającym się polskim wojskiem, wywiózł już pokaźny bagaż doświadczeń. Rodzina po długiej podróży najpierw trafić do Warszawy, a później do Wilna.
II wojna światowa – w ogniu wydarzeń
Wielka historia po raz drugi zapukała do drzwi Beynara, podobnie jak większości Polaków, we wrześniu 1939 r. Miał już wtedy za sobą studia historyczne na uniwersytecie w Wilnie, pracę nauczyciela w Grodnie oraz dziennikarza w Polskim Radiu Wilno i gazecie „Słowo Wileńskie”, redagowanej przez Stanisława Cata-Mackiewicza. Zadebiutował też jako autor książki: „Zygmunt August na ziemiach dawnego Wielkiego Księstwa” (1935 r.).
Po kampanii wrześniowej, w której uniknął ran i niewoli, powrócił do Wilna. Tam szybko dołączył do konspiracji, był żołnierzem Związku Walki Zbrojnej, a później AK. Pisał i redagował czasopisma podziemne m.in. „Pobudkę”. Wszedł też w skład komórki Biura Informacji i Propagandy. Jako szeregowiec w stopniu oficera w lipcu 1944 r. uczestniczył w walkach o Wilno podczas operacji „Ostra Brama”. Miesiąc później jego oddział został rozbity przez Armię Czerwoną, a on sam dostał się do niewoli. Po przesłuchaniach przez NKWD w Białymstoku został wcielony do jednostki Ludowego Wojska Polskiego w Dojlidach. Długo w nim jednak nie służył, bo już jesienią zdezerterował. Trafił do lasu, do 5 Wileńskiej Brygady AK, gdzie od lipca 1945 r. był adiutantem, a później zastępcą słynnego Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki”.
Niezbyt długo. 9 sierpnia jego oddział wpadł na batalion LWP. „Z zabudowań sypnął grad pocisków wszelkiego rodzaju. Strzelało około 50 ukrytych żołnierzy. W tym czasie por. +Nowina+ strzelał, stojąc. Nie wypadało mi ryknąć: +Lech, padnij!+. Upadł sam. Kula n-kmu przebiła mu udo, druga przeszła przez pelerynę, przecinając na piersiach rzemyk od pistoletu. Gdyby stał bardziej frontem - nie byłoby Pawła Jasienicy” - wspominał później dowódca szwadronu Zygmunt Błażejewicz.
Beynar w późniejszych latach ranę uznał za błogosławieństwo. „Był to wypadek dla mnie osobiście bardzo pomyślny. Odłączyłem się od oddziału, miałem czas na myślenie. Nie twierdzę wcale, iż już wtedy za jednym zamachem całkowicie się zmieniłem. Trzeba było dłuższego czasu, by ucichły wzburzone uczucia, a zwłaszcza, by ustało +leśne+ rozjątrzenie. Pomimo to mogę stwierdzić, iż już wtedy dojrzała we mnie decyzja wyjścia z +podziemia+ na stopę legalną”.
Do zdrowia wrócił ukrywając się na plebanii we wsi k. Ostrowii Mazowieckiej. Tam też postanowił zerwać z partyzantką i ... dotychczasowym nazwiskiem. Życie w nowej rzeczywistości próbował sobie ułożyć już nie jako Leon Lech Beynar, a Paweł Jasienica. Pseudonim wzięty najprawdopodobniej od nazwy wsi, gdzie się ukrywał. Choć byli i tacy, którzy rodowód nie tylko literackiego alter ego brali od początku zdania: JA SIĘ NIC A nic nie boję.
Historia nie zapomina
„Trzeba było dopiero zwycięstwa komunizmu w Polsce, bym zawędrował do redakcji Krakowskiej Kurii Metropolitalnej” - wspominał po latach Jasienica. Pierwszy „Tygodnik Powszechny” wpada mu w ręce w Radości k. Warszawy. Czyta w nim m.in. fragment powieści „Bolesław Chrobry” starego wileńskiego znajomego, Antoniego Gołubiewa. Zanim jednak dołączy do krakowskiej redakcji pojawia się na łamach tygodnika „Dziś i Jutro”, katolickiego pisma popierającego działanie komunistycznego rządu. Nie wykluczone, że krótkotrwały epizod z pismem kierowanym przez Bolesława Piaseckiego, uratował mu życie, a niemal na pewno uchronił Jasienicę od wieloletniej odsiadki.
W „Tygodniku” debiutuje już w 1946 r., niedługo później zostaje członkiem zespołu redakcyjnego. Zachęca m.in. młodych ludzi by wychodzili z lasu i podejmowali edukację. „Odłóżmy na bok wszelkie polityczne podziały (...). Miejmy na oku najprościej rozumiany interes Polski. Francuscy pisarze radzi używają zwrotu +La France eternelle+. Dobrze by było przyswoić i u nas podobne pojęcie Polski wiecznotrwałej. Nie Polski +białej+, +czerwonej+ czy +sanacyjnej+ – lecz Polski wiecznej, tej która trwa lat tysiąc”.
Ale przeszłość do niego wraca. Już w 1946 r. u swojej sąsiadki spotyka jednego z oficerów Łupaszki - Lucjana Minkiewicza. Jasienica radzi mu, by się ujawnił i skończył z podziemiem. Sam jednak ujawnienia nie ryzykuje. Później tłumaczy śledczym, że nie widział takiej potrzeby, skoro działalność skończył w 1945 r.
Spotyka też samego Szendzielarza, ale odmawia powrotu do lasu. Nie ratuje go to przed aresztowaniem. Po kolei wpadają jego byli koledzy z konspiracji, wreszcie - trochę przypadkowo - wpada i on w zastawiony przez UB kocioł w jednym z krakowskich mieszkań.
Jego sprawą interesują się najważniejsi. Śledztwo prowadzą osławiona Julia Brystygierowa i Jacek Różański. Spisane przez Jasienicę w celi zeznanie trafia do ministra bezpieczeństwa publicznego, Stanisława Radkiewicza, a ten, z adnotacją „Wypowiedź ciekawa - koniecznie trzeba ją przeczytać”, wysyła ją do Bolesława Bieruta. Nieoczekiwanie po kilku tygodniach przesłuchań Jasienica zostaje zwolniony. „Nie spodziewałem się tego wcale. Powiedziano mi: +Wyjdzie Pan na wolność, zobaczymy, czy się to Ojczyźnie opłaci+. Nie podpisywałem żadnych zobowiązań. Nawet zobowiązania do milczenia” - napisał w „Pamiętnikach”.
Wokół zwolnienia narosło wiele interpretacji i insynuacji. Łącznie z najbardziej oszczerczymi - o wydanie konspiracyjnych wspólników i nawiązaniu współpracy ze służbami bezpieczeństwa. Ale najbardziej oficjalną i najbardziej prawdopodobną wersją była jednak interwencja Bolesława Piaseckiego. Świadczyć mogą o tym dalsze działania pisarza. W styczniu 1950 r. opuszcza „Tygodnik Powszechny” i przechodzi do czasopism Stowarzyszenia PAX. Niedługo później obejmuje też stanowisko członka zarządu przymusowego Caritasu. Wygląda na to, że protekcja i łaska nie były bezwarunkowe. Dla PAX-u i Caritasu pracuje jednak zaledwie kilka miesięcy. Później współpracuje m.in. z „Życiem Warszawy” i tygodnikiem „Po prostu”.
I choć wygląda to na działania koniunkturalne, wydaje się, że było ściśle związane też z światopoglądem pisarza. Na fali odwilży w 1956 r. pisze w nieprzeznaczonym do publikacji notatniku: „W roku 1945 Polska weszła na jedyną drogę, która wiodła w przyszłość. Zdecydowałem się na popieranie kierunku politycznego, któremu wtedy patronował Józef Stalin. Gdybym dziś (...) raz jeszcze się znalazł wobec tego samego problemu i raz jeszcze musiał wybierać - wybrałbym to samo, co wtedy”.
Historia jak z książki
Po odejściu z „Tygodnika” przeprowadza się do Warszawy. Otrzymał dwupokojowe mieszkanie przy ul. Dąbrowskiego. Publikuje w gazetach, ale przede wszystkim pisze, po latach wraca też do swojej pasji, którą jest historia. To wtedy zaczyna pracę nad swoim najznamienitszym dziełem - swoistą trylogią dziejów przedrozbiorowych Polski.
Ma ogromną pisarską dyscyplinę. „Potrafił sobie narzucić bardzo regularny tryb życia. Po śniadaniu i obowiązkowym telefonie do babci, który zawsze rozpoczynał słowami: +Dzień dobry, mamo, jak się mama czuje?+, około ósmej zasiadał do maszyny i do godziny czternastej, czyli do obiadu, pisał, robiąc krótkie przerwy na kawę” - wspominała córka. „Polskę Piastów” publikuje w 1960 r., a trzy lata później wychodzi „Polska Jagiellonów”.
Ta ostatnia staje się prawdziwą sensacją. Zajmuje pierwsze miejsce w plebiscycie „Kuriera Warszawskiego”. Pod księgarniami gromadzą się tłumy. „Naturalnie mało kto mógł ją dostać i dlatego odbywają się dzikie awantury, tak jakby księgarnie były temu winne, a niektórzy nawet mają pretensje, dlaczego to Jasienica tak mało wydał” - pisała w liście żona pisarza.
Za sukces odpowiedzialny jest sposób pisania. Jasienica nie pisze jak historyk, lecz jak eseista. „Chodzi mi tylko o to, by dzieje polskie opowiedzieć. Nie roszczę sobie najmniejszych pretensji do rangi naukowca, nie jestem też popularyzatorem wiedzy. Zwyczajna literacka opowieść, tyle tylko, że stroniąca od wszelkiej fikcji” - mówił o swojej pracy. Jego historia to esej, z publicystycznymi wycieczkami, zdecydowanymi i często kontrowersyjnymi tezami, z jednej strony, ale z ogromna wiedzą i szacunkiem do materii z drugiej. Wszystko według dewizy: „nauka historii to nie dziwka, którą można wynająć na rogu ulicy i skłonić do wszelkich łamańców”.
Historia nie zapomina
Ale od historii dziejącej się na żywo uciec nie może. Z biegiem czasu staje się coraz bardziej krytyczny wobec działania władz. W 1964 r. znajduje się w gronie intelektualistów, którzy podpisują skierowany do premiera Józefa Cyrankiewicza List 34 przeciwko cenzurze. Zostaje wiceprzewodniczącym polskiego PEN Clubu, działa też w Klubie Krzywego Koła. Protestuje, gdy władze zdejmują z afisza „Dziady” w reżyserii Kazimierza Deymka. Wreszcie otwarcie popiera protest studentów w 1968 r. To ostatnie doprowadza władze do furii. Wydają zakaz publikacji jego dzieł, pisarz został usunięty też ze Związku Literatów Polskich.
Personalnie i otwarcie atakuje go nawet I Sekretarz PZPR. „Jego prawdziwe nazwisko brzmi inaczej - grzmiał Władysław Gomułka, podczas wiecu warszawskiego aktywu partii - Nazywa się on Leon Lech Beynar. Co to za osobnik? W lipcu 1948 r. Paweł Jasienica został aresztowany w Krakowie. (...) W toku śledztwa Jasienica przyznał się, że działał w bandzie +Łupaszki+ i że dopuścił się zarzuconych mu zbrodni. W dniu 3 maja 1949 r. śledztwo przeciwko Jasienicy zostało umorzone z powodów, które są mu znane. Został on zwolniony z więzienia”.
Gomułka pozostawia niedomówienie. Ale to wystarczy, atmosfera wokół pisarza zgęstniała, zaczynają krążyć różne plotki. Ponoć nawet niektórzy przyjaciele namawiają go, by się przyznał do niewypowiedzianych zarzutów - o wydanie kolegów z konspiracji, współpracę ze Służbami Bezpieczeństwa... Do nagonki szybko przyłączają się gazety. „Paweł Jasienica nadużył wielkoduszności władzy ludowej [...] i do dziś pozostał na wrogich pozycjach - pisała „Trybuna Ludu”). „To właśnie Beynar zagrzewał bandytów Łupaszki do mordowania białostockich chłopów, palenia wsi i grabieży” - wtórowało „Słowo Polskie”.
Pisarz nie miał możliwości obrony. Zamyka się w domu i ucieka do pisania. Ostatnie miesiące życia spędził na pisaniu „Pamiętników”. „Nie wiem, nikt nie może mi zaręczyć, jaki będzie los tych pokrytych pismem kartek, czemu i komu one posłużą. Mój dom wcale nie jest moją twierdzą. Nie jestem panem szuflady własnego biurka” - pisał sam nie zdając sobie do końca sprawy z prawdziwości tych słów.
Nagonka szła w parze, a nawet była poprzedzona ścisłą inwigilacją. Na Jasienicę od połowy lat 60. donosiło ponad 30 agentów. Najważniejszy zagnieździł się w domu i życiu pisarza. Agentka o pseudonimie Ewa w życiu Jasienicy pojawiła się ok. 1965 r., niedługo po śmierci żony. Najpierw jako pilna uczestniczka spotkań autorskich, w końcu jako żona. Nena Zofia Darowska po ślubie nie przestaje donosić. Donosy pisze niemal codziennie, zwykle w toalecie. Pisarz nigdy nie dowiedział się o podwójnym życiu żony, umarł na raka płuc osiem miesięcy po ślubie. Ostatni raport Zofia Beynar napisała z pogrzebu męża.
W chwili śmierci Jasienica miał 60 lat. I mimo wielu oszczerstw, dziwnych splotów wydarzeń, wszystko wskazuje na to, że był do końca wierny zapisanej przez siebie w pamiętnikach maksymie: „Nic to nie pomoże, niczemu nie zapobiegnie, lecz zgodne będzie z tą najprostszą i najbardziej słuszną filozofią życiową, która nakazuje przestrzegać przyzwoitości”.
Łukasz Starowieyski
Źródło: MHP