
5 sierpnia 2015 roku zmarł Jerzy Płażewski, krytyk filmowy i historyk kina, juror festiwali filmowych. W podręcznym archiwum miał notatki na temat ponad 14 tys. obejrzanych filmów. Widział ich więcej, ale – jak mawiał – na chłam szkoda mu było miejsca w notesie.
- W czasach kiedy jeszcze nie mówiło się o filmoznawstwie, była krytyka filmowa. I w niej Jerzy Płażewski, obok Bolesława Michałka, był postacią czołową. Jego sąd miał znaczenie i dla twórców, i dla publiczności, ponieważ odnosił się do oczywistej skali wartości. Widz - i twórca - dowiadywali się od krytyka, co w filmie jest udane, a co nie jest. Krytyk nie próbował się publiczności przypodobać, odgadnąć jej preferencji, tylko odsłaniał własne oceny, a odbiorcy starali się wznieść do poziomu krytyka – mówi PAP Krzysztof Zanussi.
„Narażając się niektórym kolegom po piórze, powiem otwarcie, że krytyka nie jest działalnością wystarczającą samej sobie. Wszystko, co nie jest w niej dążeniem do lepszych filmów lub lepszej publiczności, jest pozbawione sensu” – napisał Płażewski w artykule „Zemsta nietoperza” („Ekran”, 1965). I trwał w tym przekonaniu konsekwentnie przez całe życie. „Zawsze dbałem o to, żeby pisać czytelnie i żeby pamiętać o tym, że do kina się idzie przede wszystkim dla przyjemności, a nie z innych względów, uznawanych za szczytne” – wyjaśnił Płażewski w rozmowie z Martą Sikorską (PISF, 2014). „Chciałem tym idącym do kina dla przyjemności tę przyjemność jeszcze podwyższać, skoro się wskaże rzeczy, których sami być może nie dostrzegli” – dodał.
„Jerzy Płażewski był synonimem krytyka, tak jak Andrzej Wajda był synonimem reżysera” – napisał Tadeusz Sobolewski we wspomnieniu pośmiertnym („Gazeta Wyborcza”, 2015).
Urodził się 27 sierpnia 1924 roku w Siedlcach jako syn Ignacego i Ireny z Brodzińskich. To matka zabrała sześciolatka pierwszy raz do kina – na „Pana Tadeusza” Ryszarda Ordyńskiego. „Z filmu nie pamiętam nic, ale pamiętam całą procedurę pierwszego pójścia, przygotowania na to, że coś będzie się ruszać na ekranie, coś, co niby istnieje, ale naprawdę tego czegoś nie ma” – opowiadał Płażewski Jackowi Nizinkiewiczowi („Press”, 2014).
Wystarczyło jednak, by połknąć bakcyla – w latach gimnazjalnych był stałym widzem siedleckiego kina Światowid. „To kino miało nieduży balkonik, na który prowadziły tajne małe drzwiczki. Wynajmowaliśmy wtedy jednego z kolegów i składaliśmy 60 groszy na bilet dla niego. On wchodził na balkon i otwierał drzwiczki” – opowiadał Płażewski Marcie Sikorskiej. „Już wtedy prowadziłem dzienniczek, gdzie pisałem, co mi się najbardziej podobało, i muszę powiedzieć, że nieźle wybrałem, bo najbardziej przed wojną mi się podobali »Towarzysze broni«, czyli »La Grande Illusion« Jeana Renoira. To rzeczywiście jeden z największych filmów przedwojennych” – wspominał.
Podczas niemieckiej okupacji Ignacy Płażewski – przed wojną działacz społeczny i polityczny – otworzył w Siedlcach zakład fotograficzny. „Jerzy pomagał ojcu w pracy, laboratorium znajdowało się bowiem w mieszkaniu Płażewskich. Główną klientelę stanowił w tamtym czasie garnizon niemiecki, co wykorzystano do działalności konspiracyjnej: powstawały odbitki materiałów wojskowych, które przekazywano polskiemu podziemiu” – napisał Adam Wyżyński w szkicu biograficznym opublikowanym w książce pt. „Jerzy Płażewski” zredagowanej przez Barbarę Gizę i Piotra Zwierzchowskiego (Wydawnictwo Naukowe Scholar, 2021).
Był redaktorem pisma konspiracyjnego „Zew” wydawanego przez Szare Szeregi. „Miało ono na celu walkę z propagandą niemiecką, upowszechniało ideę demokratyzacji życia społecznego oraz informowało o przykładach postaw patriotycznych” – dodał Wyżyński. „W czerwcu 1942 roku w organizacji nastąpiła wpadka, której przyczyną było robienie odbitek kolportowanych później wśród odbiorców prasy podziemnej. Na szczęście Jerzy został na czas uprzedzony, musiał jednak uciekać. Przez Warszawę wyjechał do Lwowa, a stamtąd, po trzech miesiącach, które przepracował jako laborant fotograficzny, zamieszkał w stolicy” - przypomniał.
W Warszawie związał się z konspiracyjną organizacją „Miecz i Pług”, był redaktorem naczelnym podziemnego pisma „Młody Nurt” (1942–44), czynnie uczestniczył w akcji „Tylko świnie siedzą w kinie”.
„Na placu Trzech Krzyży było takie kino, które tuż przed wojną zostało pięknie wykończone, Niemcy nazywali je »Helgoland«. Tam prowadziliśmy akcje z podrzucanymi straszliwymi smrodami – nawet miłośnicy kina uciekali w popłochu” – wspomniał Płażewski. (Zawodzi go nieco pamięć, bowiem kino Helgoland to przed- i powojenne Palladium przy ul. Złotej - PAP). „Przez pięć lat wojny pozbawiony kinowych przyjemności tym bardziej potem do niego przylgnąłem” – wyjaśnił „genezę” swej życiowej pasji.
W 1950 roku ukończył studia w Szkole Głównej Planowania i Statystyki. Jeszcze w ich trakcie publikował recenzje filmowe m.in. w „Odrodzeniu”, do czego zachęcił go ówczesny sekretarz redakcji Tadeusz Konwicki. Pierwszą recenzję - filmu „Rodzina Froment” Juliena Duviviera - zamieścił w maju 1948 roku.
Od 1949 pracował w tygodniku „Film” i pisał recenzje w „Życiu Literackim”.
W 1952 roku opublikował napisaną jeszcze podczas okupacji książkę „Fotografowanie nie jest trudne” - doczekała się 10 wydań.
W latach 1952–56 był kierownikiem działu filmowego w „Przeglądzie Kulturalnym”, później przez rok kierował miesięcznikiem „Film na świecie”. W 1960 roku doprowadził do powstania w warszawskim Pałacu Kultury i Nauki Kina Dobrych Filmów „Wiedza” i kierował nim przez ćwierć wieku; przez ten czas wychował kilka pokoleń polskich kinomanów.
„W czasach kiedy nie istniały jeszcze archiwa ani wypożyczalnie internetowe, tam właśnie można było na dużym ekranie obejrzeć dzieła mistrzów. »Obywatela Kane’a«, wczesne filmy Bergmana czy Felliniego, niełatwo dostępnych Amerykanów” – napisała Barbara Hollender we wspomnieniu pt. „Życie pełne filmów” opublikowanym w książce „Jerzy Płażewski” (Wydawnictwo Naukowe Scholar, 2021). „W kinie Wiedza obowiązywały pięciominutowe wprowadzenia przed każdym filmem. Dwa razy na dzień wygłaszał je żywy człowiek, trzy pozostałe szły z taśmy. W każdym razie ludzie zawsze bardzo pilnie tego słuchali, nigdy nie było żadnych protestów, nikt nie przerywał” – wspominał Płażewski, skromnie nie dodając, że tym „żywym człowiekiem” najczęściej bywał osobiście.
„To widzowie decydowali, jakie filmy chcieliby obejrzeć. We foyer kina stała skrzynka, do której kinomani wrzucali filmowe typy” - napisał Łukasz Maciejewski we wspomnieniu pt. „Długopis z latarką” (2015). „Jako wieloletni członek założonej w 1956 r. przez Jerzego Toeplitza Filmowej Rady Repertuarowej w dużym stopniu, zwłaszcza w latach 60. i 70., odpowiadał za repertuar polskich kin. Wielokrotnie przywoływał zdanie francuskiej krytyki, że mieliśmy wówczas najlepszy repertuar na świecie” – przypomniał.
Długopis - częściej wspominany jako „ołówek” - z latarką był legendarnym atrybutem krytyka. Służył do robienia notatek podczas seansów, w ciemnościach sali kinowej.
W 1965 roku Płażewski obronił pracę doktorską z filozofii na Uniwersytecie Warszawskim. Od 1968 roku był kierownikiem działu zagranicznego miesięcznika „Kino” – członkiem redakcji tego pisma został do końca życia.
„Konfrontacja z mocnym, jednolitym systemem wartości reprezentowanych przez Pana Jerzego nie była łatwa, ale z pewnością - twórcza. Zmuszała do szukania argumentów, do dyskusji. Jego książki stanowiły intelektualną bazę, wymagały nieustannych odniesień” - wspominał Andrzej Kołodyński. „Trudno też było nie doceniać jego pozycji międzynarodowej, tego autorytetu, jakim cieszył się jako polski krytyk wśród zagranicznych kolegów” - podkreślił.
Wspomniane książki to m.in. „Język filmu” (1961), „Historia filmu dla każdego” (1968), „200 filmów tworzy historię najnowszą kina” (1973), „Historia filmu francuskiego 1895-2003” (2005) i „Historia filmu 1895-2005” (2010).
Podczas konferencji prasowej przed festiwalem w Cannes 2005 Płażewski zadał „troszkę podchwytliwe” pytanie: czy tym razem jury nagrodzi rzeczywiście najlepszy film, czy też taki, „który najbardziej zasługiwałby na to” z przyczyn pozamerytorycznych? Przewodniczący sądowi konkursowemu Emir Kusturica uśmiechnął się i odparł: panie Płażewski, ja wiem, co to jest dobry film, a co zły film, bo się uczyłem na pańskim „Języku filmu”.
Wielokrotnie uczestniczył i zasiadał w jury festiwali filmowych, m.in. w Cannes, Berlinie, San Sebastián, Moskwie, Acapulco, Locarno, Karlowych Warach, Mannheim, Mar del Plata, Gdyni i Krakowie.
„Na festiwalu w Cannes byłem 43 czy 44 razy” - wspominał Płażewski, podkreślając, że dało mu to „rzeczywiste pojęcie o tym, co się dzieje w sztuce filmowej”. „Tego rodzaju bytność pozwala czuć się historykiem filmu. Po Cannes wie się: tu coś drgnęło, tam coś się dzieje ciekawego” - wyjaśnił.
„W Cannes był jedynym polskim krytykiem, który miał prestiżową, białą akredytację, zarezerwowaną dla garstki najbardziej szanowanych gości” – przypomniała Barbara Hollender.
Zdecydowanie rzadziej zajmował się filmem dokumentalnym. Podczas festiwalu w Cannes poza konkursem pokazano „Ostatniego niesprawiedliwego” Claude’a Lanzmanna. Przy tej okazji gazeta „Technikart Supercannes” przypomniała wcześniejszy i głośniejszy film tego reżysera, „Shoah”, doceniając warsztat dokumentalisty słowami: „Trzeba jednak wściekłej dozy szaleństwa i z taką zawziętością prowadzonych przesłuchań polskiego bydlaka, by wślizgując się w najgłębsze zakamarki jego wątpliwych uśmiechów, zapełnić ukrywanym antysemityzmem pełen kadr”. W odpowiedzi na to Jerzy Płażewski przypomniał fakty związane z powstaniem tej sceny.
„Lanzmann, składając hołd milionom wymordowanych współwyznawców, postanowił, że jego film będzie składał się wyłącznie ze zdjęć współczesnych, odrzucając jakiekolwiek załączniki z przeszłości. Przesądził więc, że części »Shoah« nakręcone w Polsce będą raczej filmem o Polakach niż o Żydach. Tych ostatnich w naszym kraju zostało niewielu, zwłaszcza we wsiach i małych miasteczkach, na których autor skoncentrował działalność. Przyjechał z gotowym scenariuszem, do którego szukał określonych ilustracji. Wydawałoby się, że skoro żyje dowódca powstania w getcie warszawskim, Lanzmann w pierwszym rzędzie zechce nawiązać z nim kontakt” – napisał w artykule pt. „Jak się pan czuje w tym pożydowskim sklepie” („Magazyn Filmowy SFP”, 2013). „Jednak od Marka Edelmana reżyser wolał rozmowę ze sprzedawcą z kujawskiego Chełmna. Pewnie słusznie, skoro dziś ta właśnie rozmowa uznana została przez francuskiego krytyka za najważniejszą dla filmu Lanzmanna” - dodał.
„Jestem dziś jednym z niewielu żyjących, którym tłumaczka tej rozmowy, zmarła przed laty Barbara Janicka (nie mylić z moją koleżanką z redakcji »Kina” Bożeną Janicką), opowiedziała kulisy tej rozmowy, która zaczęła się od pytania reżysera: »No i jak się pan czuje w tym pożydowskim sklepie?«. Rozmówca odpowiedział: »No cóż, życie szło dalej, ktoś musiał te sklepy prowadzić«. – »Aha. No i jak się pan czuje w tym pożydowskim sklepie?«. – »No cóż. Handluje się«. – »Aha. No i jak się pan czuje w tym pożydowskim sklepie?«. – »No cóż…« – odpowiadał rozmówca, ciągle z kamienną twarzą. – »Aha. No i jak się pan czuje w tym pożydowskim sklepie?«. – »Co to, pan sobie kpi ze mnie?« – denerwował się sklepikarz. – »Aha. No i jak się pan czuje w tym pożydowskim sklepie?«. Operator rejestrował wszystkie pytania i odpowiedzi. Dosłownie za dziesiątym identycznym pytaniem rozmówca nie wytrzymał i roześmiał się. Ta reakcja, jako jedyna i typowa, weszła do filmu. Została, jak widać, zapamiętana” – relacjonował Płażewski wspomnienie tłumaczki Lanzmanna.
„Historyczną do niej poprawkę warto wprowadzić właśnie w Polsce, m.in. dlatego, że zdarzają się u nas przesadni gloryfikatorzy głośnego dokumentalisty” – dodał, przywołując jako przykład publikację pt. „Obrazy i klisze. Między biegunami wizualnej pamięci Zagłady” (2012) Bartosza Kwiecińskiego, adiunkta Badań Holocaustu na Uniwersytecie Jagiellońskim. „Pamięć o Zagładzie sprowadza on do zaledwie dwóch filmów: »Listy Schindlera« Spielberga (przykład negatywny – »fałszerstwo«) i »Shoah« Lanzmanna (wzorowy przykład obiektywizmu). Może z tej pochwały bezinteresowności Lanzmanna dałoby się co nieco utargować?” – podsumował Jerzy Płażewski.
Zmarł w Warszawie 5 sierpnia 2015 roku – miał 90 lat.
„Nigdy nie marzyłem, żeby samemu robić filmy, ale lubiłem pisać o filmach innych. Mam nadzieję, że różne rzeczy, które napisałem, dopomogły i kulturze filmowej w tym kraju, i być może widzom” – powiedział Płażewski Marcie Sikorskiej.
Paweł Tomczyk (PAP)
top/ miś/