40 lat temu, 14 sierpnia 1982 r., w Kwidzynie milicja i straż więzienna przeprowadziły pacyfikację obozu internowania działaczy „Solidarności”. Pobito ponad 80 internowanych, połowa z nich doznała ciężkich obrażeń. Trwająca kilka godzin akcja była odpowiedzią na protest przeciw ograniczeniu odwiedzin w ośrodku.
Po wprowadzeniu stanu wojennego w nocy z 12 na 13 grudnia 1981 r. reżim pod przywództwem Wojciecha Jaruzelskiego stworzył obozy internowania dla najważniejszych działaczy opozycji. W ciągu pierwszych kilkudziesięciu godzin obowiązywania przepisów o stanie wojennym internowano 3392 osób. Tę formę pozbawienia wolności stosowano na podstawie artykułu, który brzmiał: „Obywatele polscy mający ukończone lat 17, w stosunku do których ze względu na dotychczasowe zachowanie się, zachodzi uzasadnione podejrzenie, że pozostając na wolności nie będą przestrzegać porządku prawnego albo będą prowadzić działalność zagrażającą interesom bezpieczeństwa lub obronności państwa, mogą być internowani na czas obowiązywania stanu wojennego w ośrodkach odosobnienia”. Decyzję o internowaniu podejmowali komendanci wojewódzcy MO według wcześniej sporządzonych list.
W całym kraju zorganizowano 52 obozy internowania. Najczęściej były to wydzielone bloki zakładów karnych, w których panowały fatalne warunki. „Wyżywienie jest bardzo złe, zamiast regulaminowych 2600 kalorii dziennie jego wartość nie przekracza 2000 (w Strzelcach Opolskich około 1100), posiłki często w ogóle nie nadają się do jedzenia” – pisano w „Tygodniku Solidarność” w lutym 1982 r. Uwięzieni byli stale namawiani do podpisywania lojalek lub współpracy z SB.
Niemal od początku stanu wojennego w niektórych miejscach odosobnienia dochodziło do akcji protestacyjnych. Tuż przed Bożym Narodzeniem 1981 r. uderzaniem metalowymi miskami w drzwi domagano się umożliwienia rodzinom dostarczania paczek, odwiedzin i odprawienia mszy. Formą oporu było także organizowanie kursów naukowych, wydawanie gazetek i układanie piosenek wymierzonych w reżim.
W obozie internowania znajdującym się na terenie zakładu karnego w Kwidzynie władze przetrzymywały przede wszystkim solidarnościowych działaczy szczebla zakładowego i regionalnego, pochodzących głównie z północno-wschodniej Polski. W sumie ok. 150 osób. Panujący tam reżim więzienny uważany był za łagodniejszy niż w innych ośrodkach. Dyrekcja zgadzała się na organizowanie przez więźniów miesięcznic stanu wojennego oraz innych inicjatyw. Sytuację zmieniła zmiana naczelnika obozu internowania. „Liberalnego” mjr. Stefana Mikołajczyka zastąpił kpt. Juliusz Pobłocki, który wcześniej kierował więzieniem o zaostrzonym rygorze w Sztumie.
Bezpośrednim powodem protestu, który wybuchł 14 sierpnia 1982 r., było niewpuszczenie do ośrodka rodzin w dniu odwiedzin. Reakcją władz na bunt było podjęcie wyjątkowo brutalnej akcji pacyfikacyjnej, którą przeprowadziły oddziały milicji i służby więzienne. Strażnicy zostali obrzuceni wyzwiskami i jajkami przez rodziny internowanych, które zebrały się przed bramą. Więźniowie zgromadzeni po drugiej stronie ogrodzenia zostali wepchnięci przez strażników do pawilonów. Świadek tych wydarzeń komendant straży pożarnej w Kwidzynie Roman Gałuch wspominał: „Wjechałem na teren obozu. Miejscowa straż stała już z hydrantami na dziedzińcu. Strażnicy wpychali internowanych do pawilonów. Jakiś człowiek stał na dachu. Dwóch milicjantów ściągnęło go stamtąd i zaczęło bić. Pała, kop, pała, kop. Maltretowali strasznie. Moi chłopcy zaczęli płakać. [...] Widok pokrwawionych ludzi i znęcających się nad nimi milicjantów przekraczał powoli granice mojej wytrzymałości. Widziałem w życiu wiele nieszczęść, ale wszystko to były wypadki losowe. Tym razem byłem świadkiem bestialstwa”.
Pacyfikacja trwała kilka godzin. Internowani byli polewani wodą, bici pałkami, kopani i szczuci psami. Według relacji świadków kilkunastoosobowe grupy uzbrojonych funkcjonariuszy pod dowództwem oficera wchodziły do cel i ponownie biły internowanych, ubliżając im i każąc niszczyć plakaty związkowe oraz symbole religijne. Do wielu cel wchodzono po kilka razy.
Jeden z internowanych tak opowiadał o tym, co działo się tego dnia wewnątrz budynków: „Wyzwiskom i epitetom towarzyszyły głuche odgłosy uderzenia pałki i słabnące jęki katowanych. Jakkolwiek bicie w celach miało charakter masowy, to największe obrażenia odnieśli internowani, których wyciągnięto z cel. Na korytarzu urządzano +ścieżki zdrowia+, gdzie bito do utraty nieprzytomności po głowie i w okolice nerek. Leżących kopano. Wobec wielu osób czynność powtarzano wielokrotnie”.
Inny internowany wspominał: „Jednemu z bitych kazano klęczeć. Innemu całować buty. Znęcali się nad dziewiętnastoletnim Radkiem Sarnickim z Zamościa. Podrzucali go do góry i upuszczali na beton. Potem cisnęli na łóżko. [...] Zaczęli go na nowo okładać pałkami. Po jednym z uderzeń w skroń doznał obrażenia, które skończyło się trepanacją czaszki”.
W czasie akcji funkcjonariusze milicji i służby więziennej pobili ponad 80 internowanych. Blisko połowa z nich odniosła ciężkie obrażenia, których konsekwencją niejednokrotnie było trwałe kalectwo. Po zakończeniu działań funkcjonariusze przeprowadzili jeszcze w celach kilkukrotne rewizje, w trakcie których niszczyli przedmioty osobiste internowanych, książki i posiadaną przez nich żywność.
Zenon Złakowski w książce „Solidarność olsztyńska w stanie wojennym”, wydanej w 2001 r., tak pisał o ludziach winnych tej tragedii: „Odpowiedzialność za pacyfikację obozu w Kwidzynie ponosi ówczesny komendant obozu kpt. Juliusz Pobłocki z Malborka. On to zorganizował całą akcję przy użyciu strażników więziennych z Kwidzyna, ale także ze Sztumu, którymi dowodził kpt. Roman Podolak, oraz z Iławy i Elbląga. Ponadto ówczesny komendant MO w Kwidzynie kpt. Henryk Podlecki nadesłał radiowóz w celu rozgonienia zebranych koło bramy rodzin. Wszystko wskazuje na to, że Pobłocki został na polecenie Jana Kolczyńskiego, dyrektora Okręgowego Zarządu Zakładów Karnych w Olsztynie, specjalnie przeniesiony z zakładu karnego w Sztumie do Kwidzyna, aby dokonać pokazowej pacyfikacji obozu internowanych”.
Następnego dnia kilkudziesięciu internowanych rozpoczęło głodówkę, domagając się m.in. usunięcia komendanta obozu kpt. Juliusza Pobłockiego oraz jego współpracowników. Wstrząsające informacje o brutalnej pacyfikacji w Kwidzynie szybko przedostały się do opinii publicznej w kraju, a dzięki Radiu Wolna Europa dowiedziano się o niej także za granicą. Do Kwidzyna przybyli przedstawiciele Międzynarodowego Czerwonego Krzyża i Prymasa Polski.
Kilku internowanych, dotkliwie pobitych 14 sierpnia, oskarżonych zostało przez Prokuraturę Wojewódzką w Elblągu o czynną napaść na funkcjonariuszy służby więziennej. 23 maja 1983 r. Sąd Wojewódzki w Elblągu w pokazowym procesie skazał oskarżonych Mirosława Duszaka (pracownika zakładów „Truso” w Elblągu), Zygmunta Goławskiego (rolnika z siedleckiego) na dwa lata więzienia, zaś Adama Kozaczyńskiego (przewodniczącego oddziału Regionu Środkowo-Wschodniego NSZZ „Solidarność” w Tomaszowie Lubelskim), Andrzeja Bobera (wiceprzewodniczącego Zarządu Regionu Warmińsko-Mazurskiego NSZZ „Solidarność”), Władysława Kałudzińskiego (pracownika „Polmozbytu” w Olsztynie), Radosława Sarnickiego (ucznia IV klasy liceum w Zamościu) na kary od roku do dwóch lat więzienia.
Wykazując „dobrą wolę”, Sąd Wojewódzki w Elblągu uchylił wobec skazanych areszt tymczasowy do czasu uprawomocnienia się wyroku, a 17 sierpnia 1983 r. na podstawie ustawy o amnestii z 21 lipca 1983 r. umorzył postępowanie wobec skazanych. Na mocy tej samej ustawy umorzono również postępowanie wobec funkcjonariuszy służby więziennej uczestniczących w pacyfikacji.
Tragedia, która rozegrała się 40 lat temu w Kwidzynie, nie była pierwszym przypadkiem znęcania się nad internowanymi przez służbę więzienną, do zdarzeń takich doszło m.in. 13 lutego 1982 r. w Wierzchowie Pomorskim i 25 marca tego samego roku w Iławie. Odpowiedzialni za wypadki z 14 sierpnia 1982 r. do dziś nie zostali rozliczeni.(PAP)
Michał Szukała
szuk/ skp/