90 lat temu, 23 kwietnia 1932 r., urodził się Przemysław Górny. Po wojnie nie miał złudzeń. Niemcy burzą, a Rosjanie piją i gwałcą. Armia, która zabija starców, dzieci, kobiety, gwałci i rabuje, to nie jest armia. Oni chcieli budować socjalizm – mówił w 2012 r.
Jego ojciec, Stefan, był robotnikiem w Fabryce Aparatów Elektrycznych inż. Kazimierza Szpotańskiego w podwarszawskim Kaczym Dole (dziś Międzylesie) i aktywnym członkiem Stronnictwa Narodowego.
"Chłopiec wyrastał w patriotycznej atmosferze rodzinnego domu. Stefan Górny wpajał swoim dzieciom przywiązanie do wartości narodowych i katolickich. Podczas okupacji należał do Narodowej Organizacji Wojskowej. Aresztowany na początku 1944 r. przez gestapo, został zamordowany w obozie koncentracyjnym w Mauthausen" - napisał historyk Wojciech Jerzy Muszyński w artykule "Niepokorny. Życie i działalność Przemysława Górnego" (2006).
"Ani jeden sowiecki żołnierz nie zginął w Warszawie. Po co są te pomniki? To jest policzek, upodlenie Narodu i państwa polskiego, wszystko jedno, jakie ono jest" - komentował obecność w stolicy budzących kontrowersje pomników "wdzięczności".
Trzynastolatek nie miał złudzeń co do "wyzwolenia" w 1945 r. "Niemcy burzą, a Rosjanie piją i gwałcą. To jest armia? Weszli do mojego domu. Zabrali wszystko. Jak matka miała mojego braciszka na ręku, zobaczyli grzebień to i ten grzebień zabrali. Armia, która zabija starców, dzieci, kobiety, gwałci i rabuje, to nie jest armia. Mówią, że to politycy odpowiadają. Jacy politycy? Przecież najbardziej fanatyczni to byli ci niepiśmienni, żołnierze. Oni chcieli budować socjalizm. Oni w to wierzyli" - mówił w nagraniu "Przemysław Górny o komunistycznych pomnikach, podobieństwach pomiędzy PRL a III RP i prezydencie Lechu Kaczyńskim" (blogpress.pl, 14 sierpnia 2012).
"Rosja pomagała Niemcom, ubezpieczała Niemców. Rosjanie nie dokonywali zrzutów, nie pozwolili aliantom zachodnim lądować po drugiej stronie Wisły i pomóc powstańcom. A przedtem, w lipcu to oni wzywali ludność Warszawy do broni. A potem podchodzą i trzy miesiące stoją" - wspominał czas Powstania Warszawskiego. "Ani jeden sowiecki żołnierz nie zginął w Warszawie. Po co są te pomniki? To jest policzek, upodlenie Narodu i państwa polskiego, wszystko jedno, jakie ono jest" - komentował obecność w stolicy budzących kontrowersje pomników "wdzięczności". "Nie było żadnego wyzwolenia Warszawy. Ja wchodziłem przed armią radziecką i polską do Warszawy z chłopakami z podwórka. Szliśmy po lodzie. Elektrownia nie działała i Wisła była skuta lodem. Rosjanie dopiero wtedy budowali most pontonowy. W Warszawie było 400 Niemców, którzy wysadzali budynki. Rosjanie weszli. Nie było wyzwolenia. Nikt do nich nie strzelał" - relacjonował Górny.
Ze względu na wygłaszane poglądy wielokrotnie musiał zmieniać szkoły. Maturę zdał eksternistycznie w Błoniu pod Warszawą. W 1954 r. zaczął studia na Wydziale Prawa Uniwersytetu Warszawskiego, gdzie - jak napisał Muszyński - "cieszył się wielką popularnością wśród studentów dzięki postawie otwartego sprzeciwu wobec systemu komunistycznego". Zamiast w Związku Młodzieży Polskiej działał w duszpasterstwie akademickim, za co - mimo bardzo dobrych ocen stypendium rektorskiego - groziło mu relegowanie. Uratować go miał prof. Stanisław Ehrlich, który na posiedzeniu komisji dyscyplinarnej zażartował: "Koledzy, na Uniwersytecie Warszawskim udowodnimy, że jeden endek może być".
W marcu 1955 r. znalazł się wśród inicjatorów tajnego Związku Młodzieży Demokratycznej (ZMD), organizacji o programie na tamten czas bardzo radykalnym. "W sferze ideologii Związek nie uznaje walki klas i dyktatury proletariatu, traktując te pojęcia jako anachroniczne" - pisali młodzi demokraci. Na fali zbliżającej się "odwilży" 1956 r. program ZMD zyskiwał popularność wśród warszawskiej młodzieży.
"Najsilniejszą osobowością z tego grona +niepokornych+ był Przemek Górny, który już w gimnazjum organizował niepodległościowe kółka młodzieży i zaczynając studia na Uniwersytecie Warszawskim, był wytrawnym, doświadczonym konspiratorem. W październiku 1956 zakładał Związek Młodzieży Demokratycznej, przemawiał na studenckich mityngach i zasłynął jako płomienny mówca. Była w nim wiara, odwaga" - wspominał pisarz Marek Nowakowski w artykule "O Przemku, Andrzeju i innych" ("Express Wieczorny, 1996). "Polemizował z naprawiaczami socjalizmu, przedstawiając program niepodległej demokracji. Słuchaliśmy go z aprobatą, oklaskiwaliśmy. Na pewno czegoś nie pozwalał nam zapomnieć, dzięki niemu coś w naszych głowach tliło się i nigdy nie zgasło" - napisał.
"A my mówimy: nie dopuszczamy reformy reżimu w jakiejkolwiek postaci. My mówimy komunizmowi +nie+. I zdecydowani jesteśmy jako demokraci zwalczać do końca komunizm we wszystkich obszarach życia zbiorowego. I nie uznajemy kierowniczej roli PZPR. Stoimy na gruncie równości partii politycznych i własności prywatnej jako świętej. I dodajemy orła z koroną i prezydenta" - wspominał Górny w audycji "Pod prąd" Jerzego Zalewskiego swoją polemikę z Jackiem Kuroniem z października 1956 r.
"Najsilniejszą osobowością z tego grona +niepokornych+ był Przemek Górny, który już w gimnazjum organizował niepodległościowe kółka młodzieży i zaczynając studia na Uniwersytecie Warszawskim, był wytrawnym, doświadczonym konspiratorem. W październiku 1956 zakładał Związek Młodzieży Demokratycznej, przemawiał na studenckich mityngach i zasłynął jako płomienny mówca. Była w nim wiara, odwaga" - wspominał pisarz Marek Nowakowski.
"Przemek przyszedł na to zebranie i zaczął mówić szalenie bluźniercze rzeczy. Zapamiętałem go jako trybuna ludowego, występującego w obronie dobrej sprawy z otwartą przyłbicą. Oponentem Przemka był oficjalny działacz ZMP Jacek Kuroń. Oni się starli oni w polemice namiętnej, takiej wprost" - wspominał Nowakowski w "Pod prąd".
"Mówił napiętym głosem, na granicy krzyku, atakował panujący ustrój jako niepolski, mówił, że rządzą nie-Polacy, aresztując i prześladując Polaków […] posługiwał się zwrotem nie-Polacy w odniesieniu do ZSRR, ale częściej do Żydów. W obcych narodowi polskiemu wzorach i w obcoplemieńcach w aparacie władzy widział źródło zła" - napisał Jacek Kuroń w książce "Wiara i wina. Do i od komunizmu" (1989). "Wobec Przemka nie potrafiłem zdobyć się na żadną tolerancję. Nie dostrzegałem więc w tym, co mówił, jakże oczywistej prawdy, że to obecność w Polsce armii sowieckiej narzuciła nam sowiecki system. Dzięki mówieniu tej prawdy Przemek zyskiwał poparcie ludzi jak najdalszych od endeckich poglądów" - dodał.
Pod wpływem Górnego warszawska organizacja Związku Młodzieży Demokratycznej nabrała charakteru chrześcijańsko-narodowego. "Według materiałów operacyjnych Służby Bezpieczeństwa Górny szybko dał się poznać jako czołowy organizator jawnie antykomunistycznej działalności ZMD. Na jednym z zebrań miał on m.in. stwierdzić, że organizacja powinna walczyć z systemem jednopartyjnym w Polsce, jej celem powinno być +przyciągnięcie do siebie wszystkich przeciwników komunizmu+" - napisał Muszyński.
W listopadzie 1956 r. Górny znalazł się w gronie osób witających w Warszawie powracającego z internowania w Komańczy prymasa Stefana Wyszyńskiego, któremu podczas audiencji zrelacjonował nastroje młodzieży akademickiej.
Z inicjatywy ZMD studenci Politechniki Warszawskiej organizowali pomoc dla rozjeżdżanych sowieckimi czołgami Węgier, i opiekowali się powracającymi z sowieckich łagrów Polakami.
Z inicjatywy samego Górnego z kolei warszawscy działacze ZMD zaczęli nawoływać do bojkotu wyborów do Sejmu w styczniu 1957 r. lub skreślania wszystkich kandydatów z listy. Górnym zainteresowała się Służba Bezpieczeństwa. Ostatnim wystąpieniem warszawskiego ZMD była - w październiku 1957 r. - akcja w obronie likwidowanego tygodnika "Po prostu". "Czterodniowe demonstracje brutalnie stłumiła milicja. Jedna osoba zginęła, ponad 170 zostało dotkliwie pobitych, aresztowano lub zatrzymano około 900" - przypomniał Muszyński.
Górny nie zrezygnował z niezależnego działania. Poznawszy kilku działaczy Stronnictwa Narodowego, którzy właśnie opuścili więzienia PRL - m.in. Wiesława Chrzanowskiego - postanowił powołać kolejną tajną organizację - Ligę Narodowo-Demokratyczną - mającą na celu kształcenie młodej inteligenckiej elity, świadomej politycznie i reprezentującej światopogląd narodowy.
Działalność konspiracyjną łączył ze studiami. W sierpniu 1959 r. zatrzymano go za organizowanie powitania na uniwersytecie wiceprezydenta USA Richarda Nixona w czasie jego wizyty w Warszawie. "Oskarżony o +wygłoszenie wiernopoddańczego przemówienia+ i +całowanie opon samochodu Nixona+, został zawieszony w prawach studenta. Zarzut był tak absurdalny, że mógłby śmieszyć, gdyby nie idące za nim konsekwencje. W rzeczywistości przecież cała Polska witała Nixona. Ulice wypełniały tłumy wiwatujące na cześć głównego wroga znienawidzonych Sowietów. Takich rzesz ludzkich, radości i spontaniczności nie widziano od czasu przejazdu Stanisława Mikołajczyka aż po pielgrzymki Papieża Polaka" - napisał Muszyński.
"Ciekawe, że o ile poglądy głoszone przez Przemka Górnego wywoływały moją żywą niechęć, o tyle sam Przemek, jego odwaga, żarliwość i to połatane ubranie budziły moją prawdziwą sympatię. Polemizowaliśmy później ze sobą wielokrotnie w czasie różnych dyskusji publicznych i polubiłem go, mam wrażenie, że z wzajemnością" - wspominał Jacek Kuroń.
Przed wyrzuceniem z UW uchroniła Górnego interwencja rektora, prof. Stanisława Turskiego. Służba Bezpieczeństwa rozpracowała jednak w końcu Ligę Narodowo-Demokratyczną i Górny znalazł się w areszcie.
Brak politycznej pokory sprawił, że w więzieniach PRL spędził 8 lat. Oskarżano go m.in. o udział w niewyjaśnionym do dziś napadzie na bank przy ul. Jasnej w Warszawie 22 grudnia 1964 r.
"Ciekawe, że o ile poglądy głoszone przez Przemka Górnego wywoływały moją żywą niechęć, o tyle sam Przemek, jego odwaga, żarliwość i to połatane ubranie budziły moją prawdziwą sympatię. Polemizowaliśmy później ze sobą wielokrotnie w czasie różnych dyskusji publicznych i polubiłem go, mam wrażenie, że z wzajemnością" - wspominał Jacek Kuroń. "Po 1965 siedzieliśmy kiedyś na Mokotowie w sąsiednich celach. Próbowano go wówczas przesłuchać na okoliczność znajomości ze mną i Karolem Modzelewskim (śledztwo dotyczyło Listu otwartego). Odmówił wyjaśnień, podczas gdy jego koledzy z narodowej konspiracji obciążali nas, jak umieli" - napisał.
"Na początku lat siedemdziesiątych – jak twierdził Górny – SB wmieszała jego osobę w sprawę o charakterze kryminalnym, za co otrzymał wyrok dziesięciu lat pozbawienia wolności. Cieszył się powszechnym mirem wśród społeczności więziennej: po pierwsze zjawiał się z długoletnim wyrokiem, po drugie zaś legitymował się życiorysem długoletniej walki z Milicją Obywatelską i SB. Po wyjściu na wolność, zniechęcony i ze zrujnowanym zdrowiem, nie udzielał się towarzysko ani politycznie" - relacjonował Muszyński.
"Jakoś się dało potem żyć?" - pytał Górnego Jerzy Zalewski. "Lepiej nie mówić. Nędza, kamienie gryźć! Żadna praca, żadne studia" - odpowiedział Górny.
"Później zniknął z życia politycznego. Przyszedł okres gierkowski – jego zwolennicy stabilizowali się, niektórzy wybierali partyjne i prokuratorskie kariery. Przemek zgorzkniał i spalił się w samotnej walce" - ocenił Kuroń, który w 1993 r. załatwił schorowanemu Górnemu rentę inwalidzką.
"Parę pokoleń takiej młodzieży wychował" - opowiadał Marek Nowakowski w audycji "Pod prąd". "Gdyby nie droga, jaką im wskazał, byliby dilerami narkotyków, łobuziakami, dresiarzami, ogolonymi łbami. On walczył, żeby się ta młodzież nie zdeprawowała" - podkreślił.
Po 1989 r. Przemysław Górny zajął się pracą społeczną. Jako opiekun Młodzieżowego Korpusu Ochrony Środowiska, organizacji społeczno-wychowawczej funkcjonującej na warszawskim Gocławiu, wpajał młodym ludziom patriotyzm i zasady ekologii. Nigdy nie założył rodziny, nie doczekał się dzieci.
"Parę pokoleń takiej młodzieży wychował" - opowiadał Marek Nowakowski w audycji "Pod prąd". "Gdyby nie droga, jaką im wskazał, byliby dilerami narkotyków, łobuziakami, dresiarzami, ogolonymi łbami. On walczył, żeby się ta młodzież nie zdeprawowała" - podkreślił.
3 maja 2006 r. Przemysław Górny został odznaczony przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski.
W 2010 r. bronił krzyża przed Pałacem Prezydenckim.
Zmarł 25 stycznia 2022 r. Jest pochowany na Komunalnym Cmentarzu Północnym w Warszawie. (PAP)
Autor: Paweł Tomczyk
pat/ skp/