Gdyby nie pomoc polskich dyplomatów, zwalnianie z obozów i wyjazdy Żydów z Kuby w czasie II wojny nie byłyby możliwe. Możemy bowiem w tamtym okresie zauważyć ogólny brak zrozumienia dla znękanych uchodźców i starających się im pomóc dyplomatów – mówi PAP dr Alicja Gontarek z Biura Badań Historycznych IPN.
Polska Agencja Prasowa: Jak trafiła pani na ślad działalności polskich dyplomatów na Kubie?
Dr Alicja Gontarek: Prowadziłam badania naukowe nad działalnością polskiej dyplomacji wobec Żydów w okupowanej Europie. Interesowała mnie postawa polskich dyplomatów wobec uchodźców żydowskich we Francji, w Hiszpanii i Portugalii. Okazało się, że w każdym z tych państw polscy przedstawiciele udzielali znaczącej pomocy. Co prawda już wcześniej było o tym wiadomo, jednak nikt nie zwracał uwagi na to, że istniał pewien skonkretyzowany system pomocy – postępująca równolegle do wojskowej ewakuacja uchodźców żydowskich, obejmująca organizację transatlantyckich rejsów.
Dr Alicja Gontarek: Uchodźcy pragnęli opuścić Stary Kontynent. Żydzi, którzy mieli polskie obywatelstwo, kontaktowali się zatem w tej sprawie z przedstawicielami polskiej służby dyplomatycznej działającej w Hiszpanii i Portugalii i dostawali się pod jej opiekuńcze skrzydła.
Uchodźcy pragnęli opuścić Stary Kontynent. Żydzi, którzy mieli polskie obywatelstwo, kontaktowali się zatem w tej sprawie z przedstawicielami polskiej służby dyplomatycznej działającej w Hiszpanii i Portugalii i dostawali się pod jej opiekuńcze skrzydła. To, co przedstawiłam w swoim artykule opublikowanym w nowym periodyku IPN „Polish-Jewish Studies”, to opis końcowego etapu całego łańcucha pomocy organizowanego i współorganizowanego przez polską dyplomację.
PAP: Jacy dyplomaci na Kubie byli zaangażowani w działania na rzecz Żydów?
Dr Alicja Gontarek: Początkowo stan organizacyjny polskiego przedstawicielstwa dyplomatycznego na Kubie był słaby – dopiero od 1934 r. w Hawanie zaczął działać Konsulat RP kierowany przez Karola Sachsa. Z kolei dopiero w okresie II wojny światowej – w skutek rozwoju wypadków wojennych i wzrastającej roli USA w tym konflikcie – okazało się, że niezbędne było utworzenie w Hawanie poselstwa. Nastąpiło to w marcu 1942 r., gdy na wyspę przybył doświadczony dyplomata Jan Drohojowski. Wkrótce zastąpił go Kazimierz Roman Dębicki – ważna dla nas osoba z punktu widzenia przeprowadzanych akcji pomocowych. Funkcję posła pełnił od października 1942 do lipca 1945 r. Z urzędu opieką dyplomatyczną otaczał również obywateli polskich na Dominikanie, Haiti, a od 1944 r. na Jamajce.
PAP: A jak możemy scharakteryzować samych uchodźców, którzy przybyli na Kubę w czasie wojny?
Dr Alicja Gontarek: Wedle danych w 1942 r. było ich ok. 2 tys. Kwalifikowano ich jako obywateli polskich lub osoby pochodzenia polskiego, ale ich liczba w 1943 r. stopniała do 900 osób. Ich życie koncentrowało się w Hawanie. Uciekinierzy pochodzili głównie z Włoch, Francji, Belgii i via Hiszpania z Portugalii. Wiemy, że sporo z nich było rodzinnie związanych z Kresami Wschodnimi. Jeśli chodzi o strukturę społeczną, to 10–15 proc. stanowiła inteligencja, a reszta trudniła się handlem (szczególną grupę tworzyli tzw. diamenciarze z Antwerpii, którzy legitymowali się polskim pochodzeniem).
Z punktu widzenia Dębickiego nie byli to ludzie zintegrowani z Polską i polskością. I to był problem. Uchodźcy przebywający na Kubie byli zdezintegrowani i okazywali niezadowolenie, że nie trafili do USA. Jeszcze większe rozczarowanie przeżywali ci, którzy decyzją rządu Stanów Zjednoczonych i Kuby wprost ze statków przypływających z Europy trafili do obozów internowania na Wyspę Ellis (Triscornia) w Zatoce Kubańskiej czy do Obozu Gibraltar na Jamajce. W tej grupie trudno było nawet o wyłonienie wewnętrznej organizacji lub mężów zaufania, co utrudniało rozmowy w ich sprawie z rządem amerykańskim czy kubańskim.
Dr Alicja Gontarek: Początkowo stan organizacyjny polskiego przedstawicielstwa dyplomatycznego na Kubie był słaby – dopiero od 1934 r. w Hawanie zaczął działać Konsulat RP kierowany przez Karola Sachsa. Z kolei dopiero w okresie II wojny światowej – w skutek rozwoju wypadków wojennych i wzrastającej roli USA w tym konflikcie – okazało się, że niezbędne było utworzenie w Hawanie poselstwa. Nastąpiło to w marcu 1942 r., gdy na wyspę przybył doświadczony dyplomata Jan Drohojowski.
PAP: Jakie działania podejmowali zatem polscy dyplomaci na Kubie?
Dr Alicja Gontarek: Zajmowano się załatwianiem kwestii formalnych związanych z legalizacją i uwiarygodnieniem dokumentów posiadanych przez uchodźców, podejmowano próby organizowania życia uchodźczego i podejmowano interwencje na rzecz uciekinierów. Przykładowo Sachs, gdy w maju 1942 r. dowiedział się o tym, że do Kuby zbliża się statek St. Thome, na którego pokładzie z Europy płynęli obywatele polscy (głównie pochodzenia żydowskiego), rozpoczął wraz z ambasadorem RP w Waszyngtonie Janem Ciechanowskim starania, aby się nimi zaopiekować. Okazało się to niełatwe, ponieważ była to właśnie ta grupa, którą na mocy porozumienia amerykańsko-kubańskiego skierowano do obozu w Triscornii. Sachs zrobił naprawdę wiele, włącznie z próbą podjęcia rozmów w ich sprawie z premierem kubańskim. Odwiedził także osobiście obóz i rozmawiał z uchodźcami. Drohojowski natomiast wymógł na urzędnikach kubańskich, by dokumenty, którymi legitymowali się polscy obywatele, były honorowane. Opieka dyplomatyczna stała się zatem istotnym elementem pomocy, bo urzędnicy kubańscy próbowali na różne sposoby wyzyskiwać przybyłych Żydów.
Jeszcze więcej pracy w zakresie pomocy uchodźcom przybyłym na statku Serpa Pinto miał Dębicki. Trafili oni do obozu na Jamajce. Poseł interweniował chociażby w sprawie zamrożenia kapitałów uchodźców czy ich zatrudnienia na miejscu. Poruszał też problem, jego zdaniem, nazbyt rygorystycznych i irracjonalnych ograniczeń w poruszaniu się po wyspie.
Dr Alicja Gontarek: Problemy wynikały z przyczyn politycznych. USA były niechętne wpuszczaniu na swoje terytorium uchodźców, szczególnie tych z Europy Wschodniej. Znamy skutki tej polityki na przykładzie losu statku St. Louis, który został w 1939 r. cofnięty z wybrzeży USA do Europy, a decyzja ta miała tragiczne konsekwencje. W 1942 r. prawie nic w tym względzie się nie zmieniło – Stany Zjednoczone nadal „alergicznie” reagowały na wieści o podpływaniu statków do ich wybrzeży z uciekinierami z okupowanej Europy, ale już ich nie odsyłano.
Najważniejsze jest jednak to, że wszyscy trzej wspomniani dyplomaci dążyli do jak najszybszego zwalniania uchodźców z obozów i to się udawało, a także do kierowania ich po zwolnieniu z obozów do USA.
PAP: Z jakimi problemami musieli się jednak oni mierzyć?
Dr Alicja Gontarek: Problemy wynikały z przyczyn politycznych. USA były niechętne wpuszczaniu na swoje terytorium uchodźców, szczególnie tych z Europy Wschodniej. Znamy skutki tej polityki na przykładzie losu statku St. Louis, który został w 1939 r. cofnięty z wybrzeży USA do Europy, a decyzja ta miała tragiczne konsekwencje. W 1942 r. prawie nic w tym względzie się nie zmieniło – Stany Zjednoczone nadal „alergicznie” reagowały na wieści o podpływaniu statków do ich wybrzeży z uciekinierami z okupowanej Europy, ale już ich nie odsyłano. Wydaje się, że to prawdopodobnie USA w maju 1942 r. wymogły na rządzie kubańskim zrewidowanie swojej polityki imigracyjnej w taki sposób, by odstraszyć wszystkich śmiałków, którzy zdecydowali się na transatlantyckie podróże. Trudno inaczej zinterpretować posunięcia prezydenta Kuby Fulgencia Batisty, który w marcu 1942 r., gdy prawdopodobnie wiadomo było, że niebawem do hawańskiego portu miał zawinąć wspomniany już statek St. Thome, opublikował dekret, na którego mocy zabroniono obcokrajowcom schodzenia na ląd, a Ministerstwu Stanu i wszystkim kubańskim władzom konsularnym zakazano wydawania nowych wiz. Co więcej, nowe prawo spowodowało anulowanie wszystkich wiz w przypadku tych osób, które jeszcze do Kuby nie zdążyły dotrzeć.
W dyplomatycznej pomocy wobec uchodźców przeszkadzano również na inne sposoby, chociaż działania te nie były podejmowane wprost. Dla przykładu, już w 1940 r. Konsulat Generalny USA na Kubie odmówił honorowania polskich paszportów konsularnych, co było możliwe, ponieważ zakwestionowano stare formularze, więc pojawiło się biurokratyczne zamieszanie. Przez tę decyzję w 1940 r. ok. 700 polskich obywateli przebywających na Kubie, głównie Żydów, nie mogło dostać się na teren Stanów Zjednoczonych. Decyzja ta wywołała wielkie niezadowolenie wśród polskich dyplomatów w USA, bo władze amerykańskie tym samym podważyły kompetencje Konsulatu Generalnego RP w Nowym Jorku. Polska w 1940 r. była tak osłabiona, że wielkie mocarstwo postanowiło tę okoliczność wykorzystać. Jak ocenił tę sytuację ambasador Ciechanowski, „ubliżało to autorytetowi polskich władz państwowych”. Trudno się z nim nie zgodzić.
Ogólnym brakiem zrozumienia dla znękanych uchodźców i starających się im pomóc polskich dyplomatów cechowała się także postawa gubernatora Jamajki. Wyspa ta znajdowała się wówczas pod kontrolą władz brytyjskich. Gdyby nie pomoc polskich dyplomatów, z pewnością zwalnianie z obozów i wyjazdy Żydów z Kuby nie byłyby możliwe.
Dr Alicja Gontarek: W ten proceder było zaangażowanych wiele osób, nie tylko środowisko polskie. Bez starań organizacji żydowskich, przede wszystkim Jointu, w zakresie przeznaczania dużych funduszy na rejsy transatlantyckie i obietnicy finansowania pobytu uchodźców na Kubie oraz aktywności polskich dyplomatów, wspomniane statki z polskimi obywatelami nigdy nie dotarłyby do Kuby i Jamajki. Formalnym „załatwianiem” rejsów za ocean w Europie zajmowali się właśnie m.in. polscy posłowie.
PAP: Konsulat i poselstwo w Hawanie były ostatnim ogniwem wieloetapowej ewakuacji Żydów. Jak wyglądała zatem współpraca z innymi polskimi przedstawicielstwami dyplomatycznymi, chociażby ze słynną już Grupą Aleksandra Ładosia?
Dr Alicja Gontarek: W ten proceder było zaangażowanych wiele osób, nie tylko środowisko polskie. Bez starań organizacji żydowskich, przede wszystkim Jointu, w zakresie przeznaczania dużych funduszy na rejsy transatlantyckie i obietnicy finansowania pobytu uchodźców na Kubie oraz aktywności polskich dyplomatów, wspomniane statki z polskimi obywatelami nigdy nie dotarłyby do Kuby i Jamajki. Formalnym „załatwianiem” rejsów za ocean w Europie zajmowali się właśnie m.in. polscy posłowie.
Pytała pani również o kwestię współpracy polskich dyplomatów z Karaibów z Poselstwem RP w Szwajcarii – jednak wolę używać tego określenia, a nie dość enigmatycznej, wykreowanej w prasie nazwy „Grupa Aleksandra Ładosia” czy „Grupa Berneńska”. Poseł Dębicki został zaangażowany w bardzo ważną akcję ratunkową, którą koordynowało polskie MSZ. Jej celem było ocalenie życia Żydom, którzy przebywali we francuskich obozach w Vittel i Drancy. Działo się to w 1944 r., gdy wojna zbliżała się ku końcowi. Nie wdając się w szczegóły: chodziło o uzyskanie potwierdzeń ważności m.in. haitańskich paszportów, którymi więźniowie w nich przebywający się legitymowali. Przypominam, że Dębicki swym urzędowym zasięgiem obejmował także Haiti. Zakładano, że w ten sposób unikną oni wywózki do Auschwitz-Birkenau. Choć posłowi i współpracującemu z nim ambasadorowi Ciechanowskiemu udało się potwierdzić ich ważność, to niestety cała akcja się nie powiodła. Nie było jednak w tym winy po stronie polskiej, zadecydowały inne czynniki. Była to jedna z większych polskich akcji dyplomatycznych, w którą MSZ zaangażowało kilkunastu polskich dyplomatów.
PAP: Czy mamy chociażby szacunki mówiące o tym, ilu Żydów udało się uratować dzięki działalności Konsulatu RP w Hawanie?
Dr Alicja Gontarek: To najtrudniejsze pytanie. Choć z formalnego punktu widzenia na terenach, skąd na Kubę przybyli uchodźcy, ich życie nie było bezpośrednio zagrożone, to stworzenie możliwości opuszczenia Europy w gruncie rzeczy uwalniało Żydów od koszmaru wojny, dawało upragnioną wolność, definitywnie kończąc gehennę i tułaczkę. W tym sensie był to więc ratunek. Skądinąd, jak się podkreśla w nowszych pracach, szczególnie Żydzi przebywający w Hiszpanii mogli mieć uzasadnione obawy o swe życie, ponieważ gen. Francisco Franco był naciskany przez gestapo, by ich wydać III Rzeszy. Poseł Dębicki zaś w 1944 r. czynił starania, by uratować życie 114 Żydom polskiego pochodzenia przebywającym w obozie w Drancy, którzy posiadali paszporty haitańskie. Wcześniej polskim dyplomatom w Hiszpanii i Portugalii udało się ewakuować na Karaiby ok. 400 Żydów polskiego pochodzenia, ale prawdopodobnie było ich więcej.
PAP: Czego nadal nie wiemy o działalności Konsulatu RP w Hawanie?
Dr Alicja Gontarek: Mój artykuł to przyczynek do działalności polskiej dyplomacji na Karaibach. Przykładowo nie wiem, ilu Żydów polskiego pochodzenia finalnie trafiło na Kubę i Jamajkę. Nie wiem, kto personalnie po polskiej stronie organizował inne rejsy, bo było ich więcej niż dwa. Interesująca jest też kwestia dotycząca tych uchodźców, którzy trafili na Karaiby przed 1942 r. Kto pomagał zdobyć im fałszywe dokumenty, wystawiane rzekomo przez polskie konsulaty we Francji czy w Belgii? Ciekawa jestem również tego, czy żyją rodziny tych Żydów, którym polska dyplomacja w taki czy inny sposób pomogła, dzięki czemu trafili na Karaiby.
Rozmawiała Anna Kruszyńska (PAP)
akr/ skp /