Niemiecka okupacja w Polsce była wyjątkowa i miała straszne konsekwencje, których upamiętnienie nie jest nacjonalizacją pamięci – mówi szefowa Instytutu Pileckiego w Berlinie Hanna Radziejowska. Podkreśliła, że śmierć milionów polskich obywateli i zniszczone państwo nie są obecne w niemieckiej edukacji szkolnej.
Tuż przed przypadającą we wtorek 81. rocznicą wybuchu II wojny światowej pytamy o niemiecki opór przed postawieniem pomnika polskich ofiar w Berlinie. Radziejowska zauważa, że kontrowersje towarzyszyły i towarzyszą w Niemczech każdemu pomnikowi, czy to upamiętniającemu Holokaust, czy zjednoczenie Niemiec.
„Polacy obserwują dyskusję na temat własnego pomnika z przekonaniem, bazującym na informacjach otrzymywanych od strony niemieckiej, że Niemcy przepracowali swoją haniebną przeszłość i są w tym względzie wzorem dla innych społeczeństw” - opowiada. Potwierdza to również przywołany przez nią sondaż, zlecony w tym roku przez "Die Zeit", w którym 68 proc. Niemców zgodziło się ze stwierdzeniem, że są oni wzorem dla innych państw tego jak przepracowywać historię.
Tymczasem pomniki i miejsca pamięci upamiętniające ofiary III Rzeszy budowane były zaledwie 10-15 lat temu.
Po drugie, w Niemczech charakterystyczny jest brak wiedzy na temat tego, czym była okupacja niemiecka w Polsce – twierdzi Radziejowska. „Śmierć 6 mln polskich obywateli, w tym 3 mln polskich Żydów, zniszczone państwo, miasta, kultura, elity – nie są obecne w edukacji szkolnej, kulturze popularnej czy świadomości społeczeństwa niemieckiego” – wyjaśnia.
Trzecim elementem jest brak elementarnej sprawiedliwości, bez której trudno uświadomić sobie wagę tych przewin. „Za zbrodnie popełnione w okupowanej Polsce absolutna większość niemieckich sprawców nie została ukarana, co na pewno ma swoje następstwa w świadomości społecznej” – przekonuje szefowa filii Instytutu.
Oprócz najbardziej znanych przykładów takich jak historia kata Woli, Heinza Reinefartha (który do końca życia był szanowanym obywatelem w "niemieckim Saint-Tropez" na wyspie Sylt na Morzu Północnym), dotyczy to przede wszystkim szeregowych zbrodniarzy: pracujących na posterunkach żandarmerii w małych miejscowościach, mordujących ludzi na wsiach czy służących w obozach koncentracyjnych – zaznacza.
W dyskusji nad pomnikiem pojawia się również wątek tego, czy powinien pojawić się on przed zmianami w edukacji, czy nie lepsze byłoby miejsce informacyjne. Jednak Radziejowska zauważa, że aby w szkołach zaczęto przekazywać wiadomości na temat polskiego sąsiada (zarówno z dziedziny historii, jak i kultury), to w przestrzeni stolicy Niemiec powinno znaleźć się miejsce na upamiętnienie polskich ofiar.
Temat nabrał dynamiki wraz z pojawieniem się niedawno tzw. kompromisowej propozycji Niemieckiego Instytutu Spraw Polskich, która według źródeł nieoficjalnych ma poparcie większości w Bundestagu - mówi historyczka. Jak objaśnia Radziejowska "koncepcja ta obejmuje powstanie Placu 1 września 1939 roku w nieznanej jeszcze lokalizacji, instalacji artystycznej poświęconej Polsce i centrum dokumentacyjnego zajmującego się ofiarami okupacji w Europie".
Według badaczki jest to projekt wpisujący się zarówno w niemiecką politykę historyczną, jak i niemiecką kulturę pamięci, bowiem wszystkie pomniki znajdujące się w Berlinie poświęcone są bezpaństwowcom, np. Żydom Europy, Romom i Sinti czy homoseksualistom prześladowanym przez nazizm.
"Jednak nie oddaje to w pełni polityki III Rzeszy" - podkreśla i dodaje, że "myślenie o bezpaństwowcach owocuje nieuznaniem zniszczenia porządku politycznego, a przecież 1 września 1939 roku był początkiem anihilacji właśnie polskiej państwowości".
Z kolei przywoływany przez przeciwników upamiętnienia polskich ofiar problem nacjonalizacji pamięci pojawia się zawsze w dyskusji nad pomnikami, ale to nie jest tak, że Polacy nacjonalizują pamięć czy negują potrzebę pomników bezpaństwowych - utrzymuje rozmówczyni PAP. "Badając źródła i archiwalia widać, że okupacja w Polsce miała swoją specyfikę i wyjątkowe konsekwencje, a istotą pomników nie jest wrzucanie do jednego worka wszelkiego cierpienia, a raczej szacunek do niego i jego specyfiki" - tłumaczy.
Zapytana o pomnik poświęcony polskim ofiarom, który miał stanąć przy placu Askańskim, Radziejowska tłumaczy, że ta inicjatywa z 2017 roku do dzisiaj nie została przegłosowana w Bundestagu. Oprócz kontrargumentów, takich jak zarzut wspomnianej nacjonalizacji pamięci czy obawa przed tym, że inne narody również będą domagały się swoich pomników, obawiano się ulegania obecnemu polskiemu rządowi, choć przecież za poprzednich sprawa nie wyglądała inaczej - relacjonuje.
Kierowniczka berlińskiego oddziału IP przyznaje, że otwarcie nie mówi się tutaj o strachu przed ustępowaniem Polakom, które może grozić powrotem tematu reparacji w przyszłości czy o tym, że państwo niemieckie cały czas czuje się w obowiązku uwzględniania głosu tzw. wypędzonych, skrzywdzonych przez utratę Ziem Zachodnich i obawia się ich reakcji na ewentualne upamiętnianie polskich ofiar.
Przykładem może być tutaj planowane na 1 września tego roku odsłonięcie po kilku latach starań miejsca pamięci poświęconego 12 tys. żołnierzy Armii Kościuszkowskiej, którzy wraz z Armią Czerwoną zdobywali Berlin. Tablica w kształcie flagi na drzewcu ma przypominać o biało-czerwonej fladze zatkniętej na Kolumnie Zwycięstwa przez polskich żołnierzy po zdobyciu miasta.
Radziejowska zwraca uwagę, że 8 maja 2020 podziękowanie za walkę o Berlin skierowano na początku jedynie do Amerykanów, Brytyjczyków, Francuzów i Rosjan, a ofiara 3 tys. Polaków zasłużyła na wspomnienie władz miasta Berlina dopiero po tekstach Markusa Meckela i debacie IP w Berlinie oraz Centrum Badań Historycznych PAN promującej rolę polskich żołnierzy na wszystkich frontach II wojny światowej.
Joanna Baczała (PAP)
baj/ mal/