
"Słońce dziesięciu linii" Zofii Romanowiczowej to poruszające świadectwo traumy wojny i represji. Jak powiedziała PAP emerytowana profesor polonistyki na Sorbonie Hélene Włodarczyk, autorka nie osądza ani oprawców, ani ofiar - każdy może stać się ofiarą czasu i miejsca, w którym się urodził.
Polska Agencja Prasowa: Zofię Romanowiczową znała pani osobiście…
Hélene Włodarczyk: Poznałam ją, gdy miałam 11 lat, była mamą mojej ulubionej przyjaciółki z paryskiego liceum. Wiele lat musiało jednak upłynąć, zanim zostałam profesorem polonistyki na Sorbonie i zrozumiałam, z jak wyjątkową osobowością zaczęła się wtedy dla mnie znajomość.
PAP: Jak Romanowiczowa znalazła się na emigracji we Francji?
H.W.: Cudem i przypadkiem uciekła z marszu śmierci w 1945 r.
Do Francji przyjechała w 1946 r. pod plandeką samochodu należącego do wojsk Andersa stacjonujących wówczas w Rzymie. Polscy żołnierze przerzucili ją przez granicę francuską w Nicei, skąd udała się pociągiem do Paryża. Jeszcze nie było wiadomo, jak rozwinie się sytuacja w Polsce, lecz już było jasne, że Polska znalazła się w strefie wpływu sowieckiego. Przyjechała jako zniszczona 25-letnia dipiska (od: displaced person, osoba przymusowo przesiedlona w czasie II wojny światowej - PAP), której zabrano pięć lat młodości w niemieckich więzieniach i obozach. Całą walkę kosztowały ją starania o prawo pobytu we Francji, o zapis na Sorbonę oraz marne stypendium.
PAP: Jaką była pisarką?
H.W.: Kiedy w 1961 r. ukazała się powieść "Przejście przez Morze Czerwone", Romanowiczowa była jeszcze nieznana, lecz już w pełni świadoma swoich możliwości i miała znakomicie opanowany warsztat literacki. Od tego momentu każda kolejna jej powieść okazywała się arcydziełem. Całkiem nieznana wcześniej autorka — ani w Polsce, ani na emigracji — zaskoczyła w 1963 r. książką "Słońce dziesięciu linii", którą bez wahania porównywano z głośną wówczas powieścią Alberta Camusa "Obcy".
Jednak poziom doskonałości poprzedzony był długim okresem przygotowań: studia uniwersyteckie, wieloletnie, prowadzone aż do 2000 r. badania nad tematyką naukową i historyczną w Bibliotece Narodowej Francji.
Pierwsze wykształcenie humanistyczne i literackie, obejmujące literaturę europejską od starożytności po współczesność, Romanowiczowa zdobyła w liceum II RP. W klasie maturalnej została aresztowana przez nazistów i osadzona w więzieniu, a następnie skazana na śmierć za udział w konspiracji - pomagała ojcu. Po roku spędzonym w celi śmierci w Pińczowie została wywieziona do obozu koncentracyjnego w Ravensbrück z adnotacją "powrót niepożądany". W obozie pisała wiersze, które były dalej przekazywane ustnie przez inne polskie współwięźniarki.
"Po roku spędzonym w celi śmierci w Pińczowie została wywieziona do obozu koncentracyjnego w Ravensbrück z adnotacją »powrót niepożądany«."
Po wyzwoleniu została przygarnięta przez armię Andersa w Rzymie. Właśnie wtedy jej talent literacki dostrzegł Melchior Wańkowicz. Doradził jej przejście z poezji na prozę oraz podjęcie studiów literackich na Sorbonie — co uczyniła z zapałem, choć wymagało to ogromnego wysiłku, ponieważ w tamtym czasie lepiej posługiwała się językiem niemieckim niż francuskim. Jako temat pracy końcowej wybrała język i literaturę prowansalską.
PAP: "Słońce dziesięciu linii" to była nowatorska powieść?
H.W.: Opierając się na znajomości klasycznego teatru francuskiego, dramatów Szekspira oraz historii europejskiej powieści - w tym również kryminalnej, którą zajmowała się na początku kariery, by zarobić na życie — Zofia stworzyła unikalną formułę Nouveau Roman, nowej powieści, którą mistrzowsko wykorzystywała w kolejnych dziesięciu powieściach.
Jej utwory cechuje jedność czasu i miejsca, a głównymi bohaterami są zazwyczaj dwie lub trzy postacie. Akcja "Słońca dziesięciu linii" rozgrywa się w ciągu jednego dnia w ścisłym centrum Paryża. Narratorka Nina przebywa sama z Anzelmem, który znajduje się na pierwszym planie; w tle pojawia się czasem Witold, jej platoniczny adorator z czasów liceum w Radomiu. Wszystko toczy się na scenie jej myśli, wspomnień i refleksji, w kompozycji achronologicznej, podporządkowanej strumieniowi świadomości bohaterki.
A jednak czytelnik pozostaje w napięciu aż do ostatniej strony. Zarówno w "Słońcu dziesięciu linii", jak i w innych utworach Romanowiczowej reminiscencje i refleksje przeplatają się z fragmentami w czasie przeszłym warunkowym ("gdybym była…"), przywołując równoległe światy i możliwości, które zostały zaprzepaszczone.
Ta książka wyróżnia się spośród pozostałych powieści autorki niezwykłą zwięzłością: 12 krótkich rozdziałów przywołuje i analizuje decydujący epizod z życia bohaterki-narratorki w poetyckim, niemal lakonicznym stylu, niepozbawionym ironii i trzeźwej samokrytyki.
PAP: Skąd do tej powieści Romanowiczowa czerpała inspiracje?
H.W.: Nie musiała ich szukać. Raczej była nieustannie nawiedzana myślami o ofiarach przemocy, której doświadczyła na własnym ciele. W kilku powieściach jej bohaterka wspomina o tym, jak mdlała podczas tortur. W tym wątku wyraźnie pobrzmiewa tradycja mickiewiczowska, odnowiona przez "obowiązek pamięci", o którym pisał francuski filozof Paul Ricoeur. Głęboko zapadły w świadomość pisarki słowa z III części "Dziadów" Mickiewicza: "Jeśli zapomnę o nich, Ty, Boże na niebie, Zapomnij o mnie".
Lecz, podobnie jak inni pisarze jej pokolenia — Zofia Nałkowska ("Medaliony") czy Tadeusz Różewicz (w poezji i prozie) - czuła i wiedziała, że aby przekazać niewyrażalne doświadczenie i nie popaść w patos lub śmieszność, należy wypracować nowy styl.
"(...) była nieustannie nawiedzana myślami o ofiarach przemocy, której doświadczyła na własnym ciele."
PAP: Ile samej Romanowiczowej znajdziemy w jej bohaterkach?
H.W.: Bohaterki, będące zarazem narratorkami jej powieści, są wcieleniem częściowo samej pisarki, częściowo jej towarzyszek z obozu czy innych ofiar nazizmu, których świadectwa przez całe życie skrupulatnie zbierała. "Bo albo sama coś przeżyłam i jakoś to zmieniam, albo dokumentuję" - mówiła.
W każdej kolejnej powieści pojawiają się kobiety w różnym wieku, o oryginalnych osobowościach i odmiennych doświadczeniach życiowych. Wśród przyjaciółek Romanowiczowej była m.in. obozowa więźniarka Nina Iwańska, jej imię pojawia się wśród postaci literackich autorki. Jednak bohaterki powieści są jedynie częściowo inspirowane tą realną osobą.
Nina ze "Słońca dziesięciu linii" to 30-letnia kobieta przeżywająca porażkę opóźnionej wskutek wojny inicjacji seksualnej. Ceniony krytyk literacki na emigracji Konstanty Jeleński zauważył, że "Słońce dziesięciu linii" jest "pierwszą naprawdę erotyczną powieścią w literaturze polskiej". To tym ciekawsze, że pod piórem kobiety.
PAP: Dlaczego pisarka zwróciła się ku starotestamentalnej Księdze Izajasza i opowieści o królu Ezechiaszu, skąd został zaczerpnięty tytuł powieści?
H.W.: Sama narratorka kilkakrotnie tłumaczy, co znaczą motto i tytuł zapożyczone z Księgi Izajasza (38,8): "Zwróciło się słońce o dziesięć linii po stopniach, przez które było zstąpiło". Choremu królowi Ezechiasza, który o to prosił, Bóg podarował dziesięć lat odroczenia śmierci. Ważne, że ten wątek pojawia się w nieszporach, polskim wieczornym nabożeństwie katolickim. W Godzinkach o Niepokalanym Poczęciu Najświętszej Maryi Panny powtarzają się słowa: "Witaj, zegarze, w którym nazad jest cofnione słońce dziesięciu linii…".
Nina należała do mieszanej rodziny – katolików i ochrzczonych Żydów. Lubiła wieczorne msze i psalmodie w języku staropolskim. W tej powieści Romanowiczowa wybrała taką postać, aby ukazać złożoność i uwikłanie tradycji chrześcijańskich i żydowskich w Polsce. Z perspektywy laickiej Francji wyraźniej zarysowuje się wyjątkowość polskiej religijności, a żywo nią zainteresowana pisarka studiowała historię i porównywała kultury.
W przeciwieństwie jednak do króla Ezechiasza Nina miała już dość bycia igraszką śmierci – od czasu niemieckiej okupacji w Polsce – i miała nadzieję, że wszystko wreszcie się skończy, kiedy straciła przytomność po uderzeniu pałką przez policjanta podczas demonstracji Algierczyków, w którą została niechcący wciągnięta.
PAP: No właśnie, Romanowiczowa opisała w tej powieści protest przeciwko wojnie algierskiej. Dlaczego właśnie to wydarzenie postanowiła wpleść w akcję powieści?
H.W.: W dniu demonstracji Algierczyków Ninę uderzyła obojętność przechodniów wobec brutalnej represji paryskiej policji. Dla paryżan wielkie nagłówki w prasie są ważniejsze od samych wydarzeń: ani nie dostrzegają furgonów, które bez przerwy jeżdżą po bulwarach i alejach, ani nie słyszą policyjnych syren. Zamiast tego wszyscy wpatrzeni są w gazety, czy to na chodnikach, czy w wagonach metra.
Nina po raz pierwszy spotyka się z represją Algierczyków ze strony paryskiej policji, gdy zauważa młodego mężczyznę wezwanego do komisariatu. Przed jej oczami pojawiają się obrazy z czasów okupacji w Polsce, ma wrażenie, że ogląda ten sam okropny film po raz drugi. "On się bał. Zanim podniosłam na niego wzrok, jego strach otarł się o mnie jak coś śliskiego. Musiałam się zatrzymać. Ten strach był mi znajomy" - czytamy. Po własnym doświadczeniu nazistowskiej okupacji w Polsce Nina jest pełna empatii wobec cudzego cierpienia.
"Książka Romanowiczowej okazuje się prekursorska, ale wykracza ponad polityczną debatę."
Warto zaznaczyć, że we Francji, ale także w Algierii, z powodów politycznych prawda o wydarzeniach z 17 października 1961 r. w Paryżu długo pozostawała w ukryciu. Historycy zaczęli badać te wydarzenia dopiero 30 lat później. Książka Romanowiczowej okazuje się prekursorska, ale wykracza ponad polityczną debatę. Podobnie jak w swoich kolejnych dziewięciu powieściach Romanowiczowa składa poruszające świadectwo traumy wojny i represji – tematu, który pozostanie aktualny tak długo, jak długo będzie trwać ludzkość. W duchu słów Nałkowskiej: "Ludzie ludziom zgotowali ten los", Romanowiczowa nie osądzała ani oprawców, ani ofiar. Każdy człowiek może się stać ofiarą czasu i miejsca, w którym się urodził.
Demonstracja "francuskich muzułmanów z Algierii" nie jest więc przypadkowym tłem opowieści Niny.
PAP: Jest to książka z 1963 r. Czy jej pojawienie się na rynku wydawniczym w 2025 r. może być wydarzeniem literackim?
H.W.: W dzisiejszej Polsce dzieło Romanowiczowej cieszy się uznaniem wśród literaturoznawców, którzy prześcigają się w superlatywach na jej temat: "opus magnum", "jedna z najwybitniejszych polskich pisarek XX wieku". Powieści Romanowiczowej od razu wykraczały poza ramy polityczne swojej epoki — do tego stopnia, że jej dwie pierwsze książki ukazały się po obu stronach żelaznej kurtyny. Gdy tylko opublikowano jej pierwszą powieść, polscy krytycy i pisarze, a także ci z Francji i innych krajów, dostrzegli jej wyjątkowy talent. Sam Witold Gombrowicz wyraził swój podziw w liście do wydawcy.
Dla polskich emigrantów w Londynie, gdzie otrzymała główną nagrodę literacką, była wielką damą polskiej literatury. Jednak od 1964 r. odmowa współpracy Kazimierza i Zofii Romanowiczów — polskich wydawców, księgarzy oraz dyrektorów galerii Lambert w Paryżu — ze Służbą Bezpieczeństwa doprowadziła do zakazu publikacji jej dzieł w Polsce aż do końca PRL. Przygotowany już skład jej kolejnej powieści PIW był zmuszony zniszczyć.
Po 1989 r. dwie ostatnie powieści Romanowiczowej ukazały się już w Polsce, a uznanie dla jej twórczości przyniosło jej kilka prestiżowych nagród, w tym w 2000 r. nagrodę literacką przyznawaną przez polskie Ministerstwo Kultury.
Pozostaje mi wyrazić nadzieję, że dzięki wznowieniu dzieł zebranych pisarki jej renoma wyjdzie poza wąskie kręgi krytyki literackiej i wreszcie dotrze do szerszej publiczności. To oryginalne i poruszające dzieło dostarczy czytelnikom nie tylko niepowtarzalnych spojrzeń na kulturę polską drugiej połowy XX wieku, ale także na ówczesną Francję, którą pisarka potrafiła obserwować z wielką przenikliwością.
Dla francuskich czytelników szczególnie poruszające jest to, że powieść ta, kończąca się obrazem rozświetlonej nocą katedry Notre Dame, ukazuje się w chwili, gdy świątynia została właśnie odrestaurowana po pożarze z 2019 r., który niemal ją całkowicie zniszczył. Mam nadzieję, że nowemu polskiemu wydaniu będzie towarzyszyć tłumaczenie na język francuski, zważywszy na wyjątkowe znaczenie tej powieści również dla historii Francji lat 60.
Rozmawiała Anna Kruszyńska
Książka Zofii Romanowiczowej "Słońce dziesięciu linii" ukazała się w Państwowym Instytucie Wydawniczym. Posłowiem opatrzyła ją Hélene Włodarczyk. (PAP)
akr/ miś/ lm/