Józef Piłsudski i Ignacy Jan Paderewski wyjeżdżają z Belwederu na otwarcie pierwszego posiedzenia Sejmu 10 lutego 1919 roku. Fot. PAP/Reprodukcja Jan Morek
Największą zasługą Józefa Piłsudskiego było to, że Polska została ugruntowana jako realne państwo - powiedział w rozmowie z PAP prof. Mariusz Wołos, autor najnowszej biografii marszałka. Dodał, że jego najsłabszą stroną było to, iż nie chciał przekonywać przeciwników politycznych do swoich racji.
Prof. Mariusz Wołos jest autorem najnowszej biografii marszałka - „Józef Piłsudski. Rzecz o nieprzeciętności”. 11 listopada 1918 roku Piłsudski objął naczelne dowództwo nad polskimi siłami zbrojnymi, a w następnych dniach przejął również władzę cywilną i objął urząd Tymczasowego Naczelnika Państwa.
PAP: Adolf Nowaczyński, pisarz sympatyzujący z endecją, stworzył bon mot o tym, że Józef Piłsudski wysiadł z czerwonego tramwaju na przystanku niepodległość. Czy to sformułowanie oddaje postępowanie bohatera pańskiej książki?
Prof. Mariusz Wołos: Moim zdaniem nie, bo Józef Piłsudski był liderem socjalizmu niepodległościowego do 1907–1908 roku. Właśnie wtedy okazało się, że to nie socjalizm niepodległościowy stanie się kluczem do wolnej Polski, lecz budowanie zalążków siły zbrojnej. Zdecydowały o tym dwie rzeczy. Po pierwsze, klęska rewolucji rosyjskiej z lat 1905–1907, która obnażyła słabość nie tylko nurtu socjalistów niepodległościowych, lecz także socjalizmu w wydaniu internacjonalistycznym jako drogi do realnych zmian politycznych.
Okazało się, że socjalizm nie zdołał wysadzić od środka Imperium Rosyjskiego – zaborcy, którego Piłsudski uważał za najgroźniejszego dla Polaków. Po drugie, sam Piłsudski odnalazł inną drogę działania: irredentę, ale opartą już nie na robotnikach i socjalistach, lecz na jak najszerszych warstwach społeczeństwa polskiego, którym bliskie były ideały walki o niepodległość. To właśnie było podglebie do powstania organizacji paramilitarnych – Związku Walki Czynnej, a potem Związków Strzeleckich – które powstały z inicjatywy bliskich wówczas Piłsudskiemu ludzi: Kazimierza Sosnkowskiego, Mariana Kukiela i Władysława Eugeniusza Sikorskiego. Według mnie Piłsudski przestał być socjalistą, gdy założył mundur. A w mundurze strzeleckim chodził długo przed wybuchem I wojny światowej.
PAP: Czy Piłsudski traktował socjalizm instrumentalnie?
M.W.: Nie, jego długoletni związek z ruchem socjalistycznym sprawił, że przyswoił sobie pewne idee społeczne i później już jako tymczasowy naczelnik państwa wprowadzał je w życie: ośmiogodzinny dzień pracy dla wszystkich, prawa wyborcze dla kobiet, wizja Polski jako republiki demokratycznej z silnym ustawodawczym sejmem itp. Te elementy mają swoje źródło właśnie w socjalistycznym etosie Piłsudskiego.
PAP: Dlaczego więc konserwatywni i endeccy politycy oskarżali Piłsudskiego o radykalnie lewicowe poglądy?
M.W.: To wynikało z bieżącej walki politycznej. Prawica i centrum chętnie przyklejały mu taką „łatkę”, bo było to użyteczne w dyskusji publicznej. Ale była też kwestia głębsza: niezrozumienie ówczesnej sytuacji międzynarodowej, zwłaszcza w działaniach Komitetu Narodowego Polskiego z Romanem Dmowskim na czele.
Piłsudski, wracając z Magdeburga, doskonale rozumiał, że największym zagrożeniem dla Polski może być rewolucja – zarówno bolszewicka ze wschodu, jak i listopadowa z Niemiec. Obawiał się, że jeśli te hasła przenikną do Polski, to państwo w ogóle nie powstanie. Dlatego zastosował to, co sam nazwał „szczepionką pasteurowską” – to jego określenie.
Uważał, że aby powstrzymać bolszewizm, trzeba powołać rząd socjalistyczny, który przejmie inicjatywę i ukierunkuje nastroje społeczne na odbudowę niepodległego państwa, a nie na rewolucję internacjonalistyczną. Początkowo chciał, by premierem został Ignacy Daszyński, dobrze znany wśród robotników lider socjalizmu niepodległościowego, niedawny szef Tymczasowego Rządu Ludowego Republiki Polskiej w Lublinie. Gdy to się nie udało, powierzył misję Jędrzejowi Moraczewskiemu – również socjaliście niepodległościowemu związanemu z rządem lubelskim.
W tamtym momencie był to ruch niezwykle trafny. Społeczeństwo, zmęczone czteroletnią wojną, zradykalizowało się, co było widać choćby w Zagłębiu Dąbrowskim, Republice Tarnobrzeskiej, ale też w Łodzi czy Warszawie, gdzie hasła rewolucyjne zyskiwały popularność. I właśnie ta „szczepionka pasteurowska” – czyli rząd socjalistów niepodległościowych – uratowała Polskę przed rewolucją. Prawica tego nie rozumiała – być może nie chciała, a być może nie była w stanie pojąć złożoności położenia między Rosją bolszewicką a zrewolucjonizowanymi Niemcami. A Piłsudski był świadkiem rewolucji w Niemczech, gdy wracał w listopadzie 1918 roku z niemieckiego więzienia w Magdeburgu. Znał też dobrze rewolucjonistów rosyjskich, których trafnie oskarżał o imperializm. I to właśnie w tym kontekście należy rozumieć jego decyzje.
PAP: Piłsudski podpisał notę wysłaną 16 listopada do prezydenta Stanów Zjednoczonych, a także m.in. rządów angielskiego, francuskiego, włoskiego i japońskiego, notyfikującą powstanie państwa polskiego. Znalazł się w niej zapis, że państwo powstaje z woli całego narodu i opiera się na demokratycznych podstawach. Na notyfikację odpowiedziały tylko rządy Niemiec i Austrii, co poskutkowało m.in. przysłaniem do Warszawy misji dyplomatycznej z hrabią Harrym Kesslerem na czele. Dlaczego państwa ententy milczały?
M.W.: Po pierwsze, państwa ententy wciąż oglądały się na Rosję. To był moment, gdy w Rosji trwała wojna domowa, a Zachód wspierał „białych” w różny sposób, ale konsekwentnie. Z ich perspektywy wielu polityków uważało, że odradzające się państwo polskie powinno porozumieć się raczej z „białą” Rosją, a nie z zachodnioeuropejskimi stolicami. Trzeba pamiętać, że Imperium Rosyjskie było przed dojściem do władzy bolszewików wiernym sojusznikiem Francji, Wielkiej Brytanii, Włoch i Japonii w walce przeciw państwom centralnym. Historycy dyplomacji wielokrotnie podkreślali, że stosunek mocarstw zachodnich do Polski był zawsze wypadkową ich stosunku do Niemiec i Rosji. Tak było aż do 1945 roku – a może i dłużej.
Po drugie, Piłsudski miał na Zachodzie bardzo złą opinię. Postrzegano go jako człowieka, który do niedawna współpracował z państwami centralnymi, czyli wrogami ententy. Mało kto rozróżniał, że Piłsudski nigdy nie walczył przeciw Francuzom czy Brytyjczykom, lecz wyłącznie przeciw Rosji. Legiony biły się jedynie z Rosjanami, a potem nawet zbuntowały się przeciw Austrii i Niemcom. Ale na Zachodzie widziano w nim kogoś, kto przez dwa lata walczył u boku wrogów ententy. Z definicji budziło to podejrzenia.
I wreszcie po trzecie, ogromne znaczenie miał Komitet Narodowy Polski. Choć nie był monolitem, skupiał zarówno narodowych demokratów, jak i konserwatystów, którzy z powodów politycznych nie mogli zaakceptować Piłsudskiego. Jego socjalistyczna przeszłość i współpraca z Niemcami stanowiły dla nich nieprzekraczalną granicę. Komitet prowadził więc intensywną kampanię wśród Francuzów, Brytyjczyków, Amerykanów i Włochów, przekonując, że z Piłsudskim nie należy się kontaktować. A to, że na notę odpowiedziały właśnie Niemcy, tylko dolało oliwy do ognia, bo utwierdzało przeciwników w przekonaniu, że Piłsudski znów porozumiewa się z Berlinem. Wskazywano choćby na to, że przyjął w Warszawie posła hrabiego Harry’ego Kesslera.
Ale jeśli spojrzymy na to z perspektywy Warszawy, sytuacja wyglądała zupełnie inaczej. Jak można było nie rozmawiać z Niemcami, skoro otaczali Polskę ze wszystkich stron: od zachodu, północy i wschodu, gdzie stacjonowała wciąż potężna armia Ober-Ostu? W dodatku wojska niemieckie nadal znajdowały się na ziemiach polskich, bo ich ewakuacja jeszcze trwała. Rozmowy z Kesslerem, którego Piłsudski znał z czasów legionowych, były po prostu koniecznością i czystą pragmatyką polityczną, nie „flirtem” z Niemcami. Ale przeciwnicy polityczni, z różnych powodów, nie chcieli tego dostrzec.
PAP: Co było największym atutem Piłsudskiego jesienią 1918 roku, gdy sięgnął po władzę: legenda Legionów, siła Polskiej Organizacji Wojskowej czy jeszcze coś innego?
M.W.: Siła Polskiej Organizacji Wojskowej nie była duża. Piłsudski miał jednak kilka atutów. Po pierwsze, był rozpoznawalny. W czasie wojny, występując po raz pierwszy z otwartą przyłbicą – już nie jako konspirator - stał się symbolem walki zbrojnej o niepodległość Polski. Wielu Polaków bardzo to ceniło.
Po drugie, miał grupę wiernych żołnierzy, przede wszystkim dawnych legionistów oraz członków POW, którzy natychmiast i ochotniczo przystąpili do organizowania Wojska Polskiego.
Po trzecie, był postrzegany jako nadzieja na państwo sprawiedliwe, jak wówczas mówiono: ludowe. Legioniści walczyli o Polskę ludową – dziś to może się kojarzyć z PRL, ale wtedy miało inne znaczenie. Piłsudski był nadzieją środowisk lewicowych, które nie zauważały, że już dawno przestał być socjalistą. Jednak nadal kojarzono go z ruchem robotniczym – i to zarówno po prawej, jak i po lewej stronie sceny politycznej. Tę nadzieję pokładała w nim także znaczna część inteligencji.
Dla wielu był mężem stanu, który może poprowadzić ten słaby, chwiejny jeszcze okręt ku trwałej niepodległości. A dostrzegli to szybko również konserwatyści – ci, którzy byli na miejscu. Nieprzypadkowo Piłsudski już w pierwszych dniach znalazł wspólny język z przedstawicielami Rady Regencyjnej: z księciem Zdzisławem Lubomirskim, Józefem Ostrowskim i arcybiskupem Aleksandrem Kakowskim. Oni nie mieli wątpliwości, że to jedyny człowiek, który może poprowadzić Polskę dalej w tak trudnym czasie.
Czy to były mocne atuty? I tak, i nie. W obliczu potęg niemieckiej i bolszewickiej oraz niechęci znacznej części prawicy to wcale nie było wiele. Mimo wszystko w społecznym i politycznym chaosie udało się zbudować rząd jedności narodowej i już na początku 1919 roku na jego czele stanął człowiek rozpoznawalny w świecie, cieszący się autorytetem zarówno w Komitecie Narodowym Polskim, jak i w obozie Piłsudskiego, czyli Ignacy Jan Paderewski. Był on uosobieniem wielkiego kompromisu, do którego obie strony musiały dojrzeć. Na szczęście to dojrzewanie trwało krótko – zaledwie kilka tygodni. Ten kompromis miał ogromne znaczenie dla międzynarodowej pozycji państwa. Po powstaniu rządu Paderewskiego mocarstwa ententy uznały Polskę i wkrótce nawiązały z nią stosunki dyplomatyczne. Odrodzona Rzeczpospolita znalazła się w zupełnie nowej sytuacji.
PAP: Kogo można uznać jesienią 1918 roku za największego wroga Piłsudskiego?
M.W.: Trudno wskazać jedną osobę, a łatwiej całe środowiska polityczne. Na pewno wroga Piłsudskiemu była narodowa demokracja, która myślała zupełnie inaczej, widząc w Niemczech, a nie w Rosji, największe zagrożenie dla Polski. Na pewno w opozycji była część konserwatystów, zwłaszcza z Wielkopolski, dla których Piłsudski był byłym socjalistą, rewolucjonistą, konspiratorem, czyli kimś, kogo z definicji nie dało się zaakceptować jako głowy państwa. Na przeciwległym biegunie byli komuniści, którzy dostrzegali, że Piłsudski, stosując swoją „szczepionkę pasteurowską”, staje się dla nich zaporą uniemożliwiającą rozprzestrzenienie idei rewolucji w Polsce.
PAP: Już w listopadzie 1918 roku doszło do konfliktu między Piłsudskim a generałem Tadeuszem Rozwadowskim. Czego dotyczył?
M.W.: Sposobu budowania Wojska Polskiego. Piłsudski, wychowany na doświadczeniach legionowych, uważał, że należy stawiać przede wszystkim na ochotników – ludzi z wewnętrzną motywacją, którzy chcą walczyć i służyć Polsce z przekonania. Rozwadowski natomiast zdawał sobie sprawę, że ochotników może po prostu zabraknąć, więc opowiadał się za powszechnym poborem.
Wojna z Ukraińcami o Lwów już trwała, pojawiały się inne ogniska konfliktów, a kraj dopiero się organizował. Koncepcja Rozwadowskiego w końcu zwyciężyła i po pewnym czasie Piłsudski się z nią zgodził. Krótko mówiąc, racja w tym sporze była po stronie generała Rozwadowskiego, ale musiał zapłacić za nią utratą stanowiska, wyjazdem do Lwowa, a potem do Paryża.
Ale panowie nie zerwali współpracy, bo Piłsudski wiedział, że Rozwadowski to oficer zbyt cenny, by się go pozbywać. W kolejnych miesiącach, zwłaszcza w przełomowym okresie wojny polsko-sowieckiej, Rozwadowski pełnił funkcję szefa Sztabu Generalnego i był jednym z najbliższych współpracowników Piłsudskiego, obok ministra spraw wojskowych generała Kazimierza Sosnkowskiego. Rozwadowski był bowiem żołnierzem wybitnym: świetnym artylerzystą, doświadczonym w działaniach frontowych I wojny światowej, a także dyplomatą, który wcześniej pełnił funkcję attaché wojskowego Austro-Węgier w Rumunii.
PAP: Jesienią 1918 roku w miastach i miasteczkach polska ludność dokonywała ataków na żydowskich sąsiadów. Dochodziło do kradzieży, gwałtów i morderstw. Napisał pan w książce „Józef Piłsudski. Rzecz o nieprzeciętności”: „Amerykański biograf Piłsudskiego Joshua D. Zimmerman przypomniał funkcjonującą w zachodniej literaturze tezę, jakoby powstaniu odrodzonej Polski towarzyszyły rzeki rozlanej w byłej Galicji żydowskiej krwi. To przesadne sformułowanie, ale przecież nie do końca pozbawione podstaw”. Czy skala przemocy skierowanej przeciwko Żydom była poważnym problemem?
M.W.: To był bardzo poważny problem. Fala pogromów przetoczyła się przez niemal całą byłą Galicję. Zaczęła się już w październiku w Krośnie, gdzie doszło do pobić Żydów, demolowania sklepów i napadów. Najbardziej znany jest oczywiście pogrom lwowski, ale pamiętajmy, że podobne zajścia miały miejsce także w innych miastach, na przykład w Kielcach, czyli już na terenie byłego Królestwa Polskiego.
Choć szanuję Joshuę Zimmermana – znam go zresztą osobiście, to mój kolega z Uniwersytetu Hebrajskiego w Nowym Jorku – uważam, że tym razem przesadził, powtarzając utarte w zachodniej literaturze frazy. Komisja Henry’ego Morgenthaua, amerykańskiego senatora i dyplomaty, która przyjechała zbadać te wydarzenia, nie dopatrzyła się w nich żadnej inspiracji ze strony państwa.
PAP: Jakie było więc źródło pogromów?
M.W.: W dużej mierze brały się one z biedy i chaosu po I wojnie światowej. Stara władza się rozpadła, nowa dopiero się rodziła. Od października 1918 do połowy 1919 roku w wielu miastach nie było żandarmów ani policjantów, a polskie struktury dopiero się formowały. W tej próżni władzy rodziła się przemoc zwykle motywowana ekonomicznie, chęcią rabunku, podsycana stereotypami: Żydzi nas oszukiwali, więc teraz odbierzemy to, co nam zabrali. Jednak nie można mówić o „morzu krwi”, bo sformułowanie jest przesadne. Oczywiście, były ofiary śmiertelne, ale liczby publikowane w zachodniej prasie – jak 300 czy nawet 3 tys. ofiar pogromu lwowskiego – nie miały nic wspólnego z rzeczywistością. Faktycznie zginęło tam kilkadziesiąt osób, w tym także Polacy i Ukraińcy. To pokazuje skalę ówczesnych uproszczeń i manipulacji.
Nie można jednak twierdzić, że jesienią 1918 roku w Polsce nie było antysemityzmu – był i próbowano z nim walczyć, na ile to w ogóle było możliwe. Weźmy choćby przykład wspomnianego Krosna, który zbadałem: sprowadzono tam z Jasła oddział Wojska Polskiego dowodzony przez Jakuba Hoffmana, byłego żołnierza I Brygady Legionów, piłsudczyka żydowskiego pochodzenia, który został skierowany do uspokojenia sytuacji. To paradoks: Żyd w służbie Piłsudskiego przywracał porządek w mieście, gdzie napadano na Żydów. Trzeba jednak pamiętać, że było to wojsko improwizowane, słabe, sprowadzone z zewnątrz, bo lokalnych sił po prostu nie było. Każdy przypadek pogromu z lat 1918–1919 wymagałby osobnego spojrzenia, a badania nad tym zjawiskiem są wciąż stosunkowo słabo zaawansowane. Myślę jednak, że temat wróci i właściwa skala tych antyżydowskich wystąpień – bo tak trzeba je nazywać – zostanie dokładnie przedstawiona.
PAP: Co można uznać za największy sukces Piłsudskiego, po tym jak jesienią 1918 roku skupił niemal całą władzę w swoich rękach?
M.W.: Największą zasługą Piłsudskiego było to, że Polska – początkowo niemrawa, rachityczna, pogrążona w chaosie – została ugruntowana jako realne państwo. Zbudowano podstawy prawne, powołano Sejm Ustawodawczy wyłoniony w wyborach powszechnych. Piłsudski wiązał ogromne nadzieje z tym, że to właśnie Sejm rozwiąże kluczowe kwestie ustrojowe i społeczne.
Drugim, nie mniej ważnym, osiągnięciem była obrona niepodległości w czasie wojny polsko-sowieckiej — szczególnie w jej przełomowym momencie latem 1920 roku. To on jako naczelnik państwa i jednocześnie naczelny wódz ponosił odpowiedzialność za przebieg tej wojny. I to jego decyzje współdecydowały o zwycięstwie, które ocaliło polską niepodległość na kolejne dwie dekady.
PAP: A z drugiej strony – jaki był największy błąd Piłsudskiego? Coś, co można uznać za pomyłkę lub zaniechanie?
M.W.: Piłsudski nie zawsze potrafił, a może nie chciał, przekonywać przeciwników politycznych do swoich racji. A to był błąd, bo ten pierwszy kompromis – powołanie rządu Paderewskiego – okazał się bardzo owocny, ale krótkotrwały. Gdyby udało się go utrzymać dłużej, państwo prawdopodobnie byłoby silniejsze wewnętrznie w następnych latach. Polska wychodziła przecież z wojny zniszczona, w kryzysie gospodarczym, z głębokimi podziałami społecznymi. Tymczasem już w pierwszej połowie lat 20. XX w. ten kompromis został przekreślony, a walka polityczna zaczęła osłabiać wciąż kruchą konstrukcję odrodzonego państwa.
Rozmawiał Igor Rakowski-Kłos (PAP)
Książka „Józef Piłsudski. Rzecz o nieprzeciętności” ukazała się nakładem Wydawnictwa Literackiego.
Mariusz Wołos to historyk, sowietolog, edytor źródeł i eseista, profesor nauk humanistycznych. Pracuje w Instytucie Historii i Archiwistyki Uniwersytetu Komisji Edukacji Narodowej w Krakowie oraz w Instytucie Historii im. Tadeusza Manteuffla PAN w Warszawie. W latach 2007–2011 dyrektor Stacji Naukowej PAN w Moskwie. Autor blisko 300 prac naukowych oraz krytycznych edycji źródłowych z zakresu dziejów stosunków międzynarodowych i historii dyplomacji w XX wieku, sowietologii, biografistyki, irredenty polskiej, historii historiografii. (PAP)
irk/ dki/ miś/



