Pod domami, ulicami, trawnikami Muranowa nadal jest getto - zachowały się fundamenty, ślady piwnic czy resztki schronów, gdzie ludność getta szukała ocalenia - mówi PAP prof. Jacek Leociak, autor wydanej właśnie książki "Podziemny Muranów".
PAP: Na czym polega fenomen Muranowa?
Jacek Leociak: Muranów jest unikatem w skali światowej. Cała dzielnica jest bowiem posadowiona na gruzach zniszczonego doszczętnie getta, a jednocześnie jest to tętniąca życiem część stolicy. W miejscu, gdzie było getto w Krakowie czy w Łodzi, istnieje substancja materialna z tamtych czasów. Można dotknąć domów, których dotykali zamknięci w tych gettach Żydzi. W Warszawie takich śladów na powierzchni nie ma. Są tylko pod ziemią. Muranów zatem wyrasta z gruzów i popiołów getta. Coraz więcej ludzi to sobie uświadamia, coraz więcej ludzi wie i pamięta o tym. A przecież muranowskie życie toczy się dalej — i tak ma być — chociaż pod stopami mamy całe podziemne getto.
PAP: "Podziemny Muranów" to kolejna książka o warszawskim getcie, nad którą Pan pracował. Jest Pan m.in. wraz z Barbarą Engelking współautorem klasycznego już dzieła, jakim jest "Getto warszawskie. Przewodnik po nieistniejącym mieście". Czym "Podziemny Muranów" różni się od poprzednich książek?
Jacek Leociak: W tej skupiam się przede wszystkim na rejonach podziemnych dawnego getta, tym, co jest zakryte przed wzrokiem, co ginie w głębi dzisiejszego Muranowa. Zapisuję spotkania z tym miejscem i z rzeczami, które kryje muranowska ziemia i które raz po raz wydostają się na powierzchnię. Getto istnieje już tylko pod asfaltem ulic, pod chodnikami, pod skwerami podwórek, szkolnymi boiskami, dziedzińcami przedszkoli, pod obrośniętymi trawą skarpami usypanymi z gruzów, pod wyjątkowo w tej dzielnicy wybujałymi topolami, lipami, klonami. Pod ziemią, gdzie zostały bunkry i schrony pozwalające przetrwać nielicznym oraz fundamenty kamienic, zaledwie kilka metrów pod tętniącymi życiem ulicami, wciąż kryje się świat żydowskiej Warszawy.
PAP: Najbardziej poruszające fragmenty "Podziemnego Muranowa" przedstawiają historię schronów. Kto je budował? Kto w nich się ukrywał?
Jacek Leociak: Dla około 50 tys. mieszkańców getta powstanie rozgrywało się pod ziemią. W czasie Wielkiej Akcji Likwidacyjnej około 300 tys. Żydów z warszawskiego getta Niemcy wywieźli do obozu zagłady w Treblince. Po zakończeniu Akcji w getcie pozostało około 50 tys. Żydów. We wrześniu, w drastycznie zmniejszonych granicach, ostało się tzw. getto szczątkowe i rozrzucone po nim wysepki szopów – odgrodzone drewnianymi płotami małe obozy pracy. Między nimi rozciągała się martwa przestrzeń, w której nie wolno było się poruszać. Zatłoczone dawniej ulice teraz opustoszały. Otwarte okna mieszkań, porzucone na podwórkach i chodnikach rzeczy po wywiezionych, pierze z rozprutej pościeli – oto krajobraz ówczesnego getta. Wydano zakaz chodzenia po ulicach w godzinach pracy. Do przechodniów strzelano bez ostrzeżenia. Po getcie szczątkowym poruszały się tylko zorganizowane kolumny robotników, funkcjonariusze Służby Porządkowej i wózki do transportu trupów. Aby zapewnić minimum niezbędnej komunikacji zaczęto budować ukryte przejścia między piwnicami i strychami sąsiadujących ze sobą kamienic. Stanowiło to zalążek konspiracyjnych dróg podziemnych i naziemnych, wykorzystywanych później w powstaniu. Substancja urbanistyczna getta przypominała gąbkę z wydrążonymi na wielu poziomach przejściami, korytarzami, szlakami komunikacyjnymi – od dachów po kanały i specjalnie przygotowywane tunele.
PAP: Nie sposób takich konstrukcji wykonać szybko i bez zwracania na siebie uwagi...
Jacek Leociak: W czasie wywózek do Treblinki część mieszkańców getta starała się ukrywać w urządzonych naprędce skrytkach, nietrwałych, słabo zakonspirowanych, prymitywnych. Teraz schrony powstawały według pieczołowicie przygotowanego planu, niejednokrotnie pod kierunkiem inżynierów i często ogromnym nakładem środków. Miały zgromadzone zapasy żywności, połączenie wodno-kanalizacyjne i elektryczne, były świetnie zamaskowane, często z kilkoma wyjściami ewakuacyjnymi. W niektórych bunkrach były wykopane studnie artezyjskie, inne były zaopatrzone nawet w generatory prądu i radia. Można je zaliczyć do klasy luksusowej. Zdecydowana większość to odpowiednio zabezpieczone i wyposażone piwnice czy raczej całe ciągi piwnic. Takie schrony znajdowały się niemal pod każdą kamienicą czy podwórkiem w getcie.
PAP: Jak wyglądało życie w schronach?
Getto było burzone inaczej niż reszta Warszawy. Widać to na zdjęciach lotniczych zrobionych tuż po wojnie. Śródmieście jest pełne zniszczonych domów, pełne ruin, ale na terenie po getcie jest po prostu pustynia. Muranów został zrównany z ziemią.
Jacek Leociak: Panowały tam potworne warunki: skrajne przepełnienie, brak powietrza, niemożliwy do zniesienia żar z rozgrzanych ścian płonących kamienic. Stłoczeni pod ziemią ludzie musieli zachować absolutną ciszę, ponieważ Niemcy przeczesywali getto w poszukiwaniu ukrywających się. Życie przeniosło się pod ziemię. Ogień, żar, brak powietrza, stłoczenie między ścianami bunkrów przemieniających się w rozpalone piece – opisy takich doświadczeń pojawiają się bardzo często w ocalałych relacjach lub spisywanych wspomnieniach. Do wykrytych bunkrów Niemcy wpuszczali gaz. Nie wiadomo dokładnie, co wrzucali do środka, jednak w relacjach ocalałych niemal zawsze pojawia się słowo „gaz”. Wydostających się stamtąd Żydów Niemcy ograbiali, część zabijali na miejscu, a resztę gnali na Umschlagplatz. Stamtąd wywożono ich do obozów w Trawnikach, Poniatowej lub na Majdanku. Około 7 tys. Żydów wysłano do Treblinki.
PAP: Nigdy nie poznamy dokładnej liczby schronów ani ich historii. Najbardziej znany jest chyba bunkier Anielewicza czyli Miła 18.
Jacek Leociak: W piwnicach tego domu po zakończeniu Wielkiej Akcji likwidacyjnej zbudował sobie bunkier gang szmuglerów Szmula Aszera. To byli ludzie z półświatka, z marginesu społecznego. Bunkier był znakomicie wyposażony. Pomieszczenia znajdowały się po obu stronach wąskiego korytarza. Niektóre komory były wyłożone kafelkami. Doprowadzono instalację elektryczną, wykopano studnię, zorganizowano dobrze zaopatrzoną kuchnię, a nawet pokój do czytania i wypoczynku. Na zewnątrz prowadziło pięć zamaskowanych wyjść. Właściciele bunkra zaprosili do siebie bojowców i sztab ŻOB. Łącznie 120-150 ludzi. W sumie w przerobionych na bunkier piwnicach było około 300 osób. Chcieli walczyć, ale nie mieli broni. Pozostali z bojowcami do końca. Każde pomieszczenie, w którym znajdowali się ŻOB-owcy, miało swoją nazwę: Treblinka, Poniatowa, Piaski. Największy pokój nazywał się getto. Było tam ciasno i strasznie gorąco. Niemcy odkryli bunkier 8 maja 1943 r. i wpuścili do niego gaz. Wtedy rozpoczęła się samobójcza strzelanina.
PAP: Materialnych śladów po getcie prawie już nie ma na powierzchni miasta.
Jacek Leociak: Getto było burzone inaczej niż reszta Warszawy. Widać to na zdjęciach lotniczych zrobionych tuż po wojnie. Śródmieście jest pełne zniszczonych domów, pełne ruin, ale na terenie po getcie jest po prostu pustynia. Muranów został zrównany z ziemią. W relacjach ocalałych jest nazywany cmentarzyskiem, krajobrazem księżycowym czy wszechogarniającą pustką. Gruz, w który okupanci obrócili kamienice, został wielokrotnie splądrowany i ostatecznie przerobiony na tzw. gruzobeton, z którego powstały dzisiejsze zabudowania Muranowa.
PAP: Legenda miejska głosi, że w gruzobetonie z którego zbudowano Muranów są ludzkie szczątki...
Jacek Leociak: Po wojnie cała Warszawa była pełna zwłok, mieszkańcy przez wiele miesięcy 1945 roku szukali ciał najbliższych, ekshumowali je i chowali. W przypadku getta nie miał kto tego zrobić, bo niemal wszyscy warszawscy Żydzi zginęli. Nie prowadzono tu systematycznych ekshumacji. Szczątki ludzkie zalegały pod gruzami.
PAP: Jak mieszkać na Muranowie ze świadomością, co kryje się pod stopami?
Jacek Leociak: Przede wszystkim - ciesząc się, że to miejsce jest takie piękne, pełne zieleni. Wszystkich, którzy chcą jakoś Zagładę objąć, uprzytomnić sobie jej grozę namawiam do praktykowania współobecności. To udzielanie miejsca naszym sąsiadom Żydom w przestrzeni, w której się dziś poruszamy, w naszym dzisiejszym myśleniu i odczuwaniu. Jest dopuszczeniem ich do wspólnego sąsiedztwa, do tego, by byli w naszej pamięci nie tylko jako ofiary, lecz także jako współmieszkańcy tego miejsca. Współobecność jest trudna, bo przeszkadza nam w życiu, przypomina nam o czymś, o czym może wolelibyśmy zapomnieć, jest niekomfortowa. Ale taka właśnie ma być. Pamiętać nie tylko o zagładzie, ale także o tym, że dzielnica Północna była przed wojną największym skupiskiem Żydów w Europie, że toczyło się tu życie, z którego nie zostało prawie nic.
PAP: Co jakiś czas ziemia Muranowa odsłania pozostałości po getcie. Jak powinniśmy z nimi postępować?
Jacek Leociak: Mogę podać przykład z zeszłego roku. Deweloper buduje apartamentowiec z dwoma piętrami podziemnego garażu w rejonie skrzyżowania al. Jana Pawła II i ul. Anielewicza na Muranowie. Podczas prac odkryto pozostałości fundamentów kamienic, mury piwnic, opalone ogniem fragmenty drewnianych podłóg, a także świetnie zachowane brakowane podwórka. Pozostałości przedwojennych kamienic przy ul. Gęsiej 31, 31a i 33, odkryte podczas przygotowań do inwestycji, zostały niestety bezpowrotnie zniszczone. Utracono szansę zachowania zupełnie niespodziewanego reliktu getta, nie w postaci cegły czy garnka, który trafi na ekspozycję w Muzeum Getta Warszawskiego, tylko całej struktury zabudowy zachowanej tu i teraz. Można było zachować odkopane mury i bruki, aby wkomponować je w nową zabudowę i odpowiednio wyeksponować. Przykłady takich rozwiązań mamy w wielkich starych miastach na świecie, w Rzymie czy w Jerozolimie. W końcu 2023 roku ówczesny wojewódzki konserwator zabytków wpisał Południowy Muranów do gminnego rejestru zabytków. To pocieszające.
Książka "Podziemny Muranów" ukazała się nakładem wydawnictwa Czarne. (PAP)
autor: Agata Szwedowicz
aszw/