
8 lutego 1955 r. w Warszawie, w hotelu robotniczym przy ul. Włościańskiej 52, na tyłach Hali Marymonckiej wybuchł pożar. Mieszkająca w nim nauczycielka Ludwika Wawrzyńska zorientowała się, że w sąsiednim pokoju są małe dzieci. Uratowała całą czwórkę. Poparzona - zmarła 10 dni później w szpitalu.
Dzieci były zamknięte na kłódkę, co w tamtych czasach nie było czymś dziwnym. Były oczywiście "przyszłością narodu, ale póki co o tę "przyszłość" musieli zadbać ciężko pracujący rodzice często zostawiający swoje pociechy bez opieki. Obowiązywał wówczas nakaz pracy. 19 kwietnia 1950 r., Sejm uchwalił ustawę o "zabezpieczeniu socjalistycznej dyscypliny pracy", która przewidywała drakońskie kary za niedotrzymanie regulaminów pracy - m.in. za nieusprawiedliwioną nieobecność na stanowisku pracy. Opieka nad małymi dziećmi nie była żadnym usprawiedliwieniem. Funkcjonował ponadto przymus ekonomiczny, na utrzymanie dzieci trzeba było zarabiać.
"Pożar rozwijał się bardzo szybko i ze strachu przed nim nikt z obecnych nie zrobił nic. Pani Ludwika wzięła w ręce siekierę, weszła do baraku i rozrąbała zamknięte drzwi. Potem dwa razy zanurzyła się w dym, wynosząc raz sześciomiesięczną Anię i trzyletnią Elżbietę, a za drugim razem dwulatka Ryszarda, co schował się pod łóżkiem i musiała go odszukać. Na zewnątrz dowiedziała się, że w pożarze jest jeszcze jedno dziecko, więc weszła w ogień po raz trzeci i uratowała Marka, mającego wówczas trzy i pół roku. Potem poszła w ogień czwarty raz, by – jak to przekazano – ratować dobytek, a wtedy zawalił się na nią płonący strop. Wyszła stamtąd, ale bardzo ciężko poparzona" - czytamy w artykule podpisanym "Oficer" na stronie "Przeglądu pożarniczego" (2015).
W panującym zamieszaniu nikt nie zauważył, że matka trójki spośród czwórki uratowanych dzieci, Julia Sowul "nieświadoma, że maluchy są już bezpieczne, rzuciła się w ogień trawiący jej mieszkanie. Nikt nie zauważył jej w kłębach dymu i nie zatrzymał. Spłonęła żywcem" - napisała Maria Procner w artykule pt. "Bohaterska Ludwika Wawrzyńska" (ciekawostkihistoryczne.pl, 2023). "Uratowane przez Ludwikę Wawrzyńską dzieci to: sześciomiesięczna Ania Sowul, jej dwuletni braciszek Rysio Sowul i najstarsza z tego rodzeństwa trzyletnia Elżunia. Osierocone przez matkę zostały one umieszczone w Państwowym Domu Małego Dziecka w Warszawie. Czwartym uratowanym dzieckiem był trzyipółletni Marek Kazimierczak, który szczęśliwie został z rodzicami" - napisano na stronie szkoły podstawowej imienia Ludwiki Wawrzyńskiej w Witoszewie Dolnym (Dolnośląskie).
Ludwika Antonina Koralewska urodziła się 22 kwietnia 1908 r. w Warszawie. Wychowała się na Kujawach. Maturę zdała w Toruniu, a studia humanistyczne podjęła na Uniwersytecie Warszawskim. W czasie wojny udzielała się na tajnych kompletach dla gimnazjalistów, a także pracowała w składach aptecznych. Wyszła za mąż za Stanisława Wawrzyńskiego, żołnierza AK, więźnia Pawiaka. Po wojnie uzupełniała wykształcenie pedagogiczne w Liceum Pedagogicznym. Podjęła pracę nauczycielki w Szkole Ogólnokształcącej Towarzystwa Przyjaciół Dzieci nr 10 przy ul. Młynarskiej 2. Uczyła dzieci z najmłodszych klas. Jednak choroba strun głosowych uniemożliwiła jej pracę nauczycielską. Została opiekunką w szkolnej świetlicy.
"Dziesięciodniowe zmagania Ludwiki Wawrzyńskiej ze śmiercią śledził cały kraj. Szpitalny pokój tonął w kwiatach, a najwyższe władze zdążyły przypiąć jej odznaczenie" - napisał "Oficer".
"Przez dziesięć dni do Instytutu Hematologii w Warszawie przychodziły delegacje dzieci i młodzieży szkolnej, by dowiedzieć się o stan zdrowia bohaterskiej nauczycielki Ludwiki Wawrzyńskiej" - informował głos Andrzeja Łapickiego w "Polskiej Kronice Filmowej. "Dzieci ze szkoły na Młynarskiej, gdzie prowadziła świetlicę, z najgłębszym dziecięcym niepokojem czekają na wiadomości o zdrowiu swojej najukochańszej wychowawczyni. Przynoszą tutaj swoje dary, oddają listy. Mimo najlepszej opieki trudno powiedzieć, czy przeżyje, czy wyjdzie kiedyś do nas z tego korytarza nasza pani" - komentował.
Zmarła 18 lutego. "Można powiedzieć, że wówczas w społeczeństwie coś pękło. Leopold Staff potępił poetów za oderwanie od istotnych ludzkich problemów, brak uczuciowości i niezdolność do docenienia prawdziwego bohaterstwa. Kto wie, czy tylko o poetów mu chodziło" - napisano na stronie "Przeglądu pożarniczego". "Ofiara Ludwiki Wawrzyńskiej nawet zupełnym laikom (wicie, rozumicie…) i skrajnym pasjonatom gaszenia, czującym rozkoszne podniecenie na widok ognia, otworzyła oczy na istotę zagrożenia. Przecież fatalny pożar widać było gołym okiem z matecznika strażackich oficerów przy ul. Potockiej! Ba! Pieszo można było tam dojść w pięć minut! No i co dało się zrobić?!" - dodano.
Śmierć bohaterskiej nauczycielki odbiła się szerokim echem.
"Ma Polska pięciuset poetów / O wielkich talentu zaletach. / Szukają wierszom bohaterów / W swoich i obcych gazetach. / Aż w Warszawie przy ulicy Włościańskiej / Pożar! Drewniane baraki gorą! / Nauczycielka Ludwika Wawrzyńska / Uratowała z ognia dzieci czworo. / Poparzona przypłaciła to życiem. / Z honorami pochowano jej ciało. / Różni ludzi płakali wzruszeni, / Pięciuset poetów milczało" - napisał Leopold Staff.
"Może pod wpływem tego wiersza odezwało się jeszcze kilku poetów, w tym przyszła noblistka, Wisława Szymborska. W wydanym rok później wierszu +Minuta ciszy po Ludwice Wawrzyńskiej+ napisała, jak cenne jest życie, z banalnymi czynnościami dnia codziennego. Skończyła bardzo mądrym, choć nieco patetycznym morałem: Tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono. Jednak tak naprawdę mogła nie pisać nic ponad wstrząsający wstęp: A ty dokąd, tam już tylko dym i płomień! – Tam jest czworo cudzych dzieci, idę po nie!" - zrecenzował "Oficer" w "Przeglądzie pożarniczym".
Wiersz Szymborskiej "Minuta ciszy po Ludwice Wawrzyńskiej" stał się w PRL-u lekturą szkolną - uczono się go "na pamięć", recytowano na akademiach.
Opublikowany wcześniej w "Kamenie" utwór Wacława Gralewskiego (1900-72) pt. "Nad mogiłą Ludwiki Wawrzyńskiej" nie zyskał takiej popularności.
"Jakie słowa Ci rzucić miast wieńca?! / Jakie myśli wpleść w głoski czerwone?! / Twarz znaczoną płomieni rumieńcem / Czas zrudziałym przesłoni welonem. /Ręce dzieci sypały ci kwiaty — / Iskier lotnych bengalskie świetliki, / A śpiewały w motywach sonaty / Pieśń żagiewną ogniste słowiki. / Grot całunu w głąb / spojrzenia się wwierca, / Łuną krwawią nad trumną sztandary. / To nie pożar spopielił Twe serce — / Twoje serce zakwitło pożarem. / To nie śmierć zwyciężyła uparta, / Zatrzaskując swoje ciemne wierzeje, / Ale Ty jej wyrwałaś z rąk martwych / Zbawczy ogień, pochodnię nadziei. / W poprzek drogi ostatniej się kładą, / Jak kamienie twardej barykady, / Znaki życia, przeczące zagładzie / Gorejące miłością Twe ślady" - napisał lubelski poeta.
"W ciągu pięciu lat od śmierci Ludwiki Wawrzyńskiej przepisy budowlane ułożono tak, że niemal wyeliminowano z konstrukcji budynków materiały palne. A w przepisach karnych pojawił się zakaz pozostawiania małych dzieci bez opieki w warunkach, w których mogą spowodować powstanie pożaru" - przypomniał "Oficer".
Z fotografii Ludwiki Wawrzyńskiej, która posłużyła po jej śmierci jako podstawa do znaczków pocztowych wyemitowanych w 1956 r. spogląda młoda szatynka. "Twarz, choć nie piękna, jest ujmująca i sympatyczna. Emanuje z niej także siła charakteru i pewien ledwo dostrzegalny smutek" - napisał Witold Chrzanowski ("WP Kobieta", 2017). "Ta kobieta musiała wiele przejść" - ocenił.
Grób Ludwiki Wawrzyńskiej znajduje się na Powązkach Wojskowych. (PAP)
Paweł Tomczyk
top/ dki/