„Ta historia zaczęła się w czasie I wojny, gdy mój dziadek walczył na froncie rosyjskim. Polscy chłopi pomagali mu odzyskać zdrowie, kiedy został ranny. Po powrocie do domu pozostała w nim miłość do Polski i Polaków. Dlatego nauczył się mówić po polsku” – mówi PAP Mária Tünde Sinkovicsne Etter, wnuczka Jenő Ettera, który jest jedną z osób z odznaczonych medalem Virtus et Fraternitas.
W tym roku Instytut Pileckiego zgłosił do odznaczenia 9 osób pochodzących z Czech, Rumunii, Słowacji, Ukrainy i Węgier. W środę 2 czerwca zostały one odznaczone przez prezydenta Andrzeja Dudę podczas uroczystości w Pałacu Prezydenckim. Osiem osób uhonorowano pośmiertnie. To Petro Bazeluk i Maria Bazeluk z Ukrainy, którzy w trakcie II wojny ukrywali Polaków z Huty Stepańskiej – Mieczysława Słojewskiego i jego syna Edwarda – przed rzezią dokonywaną przez Ukraińską Powstańczą Armię; rumuńska arystokratka i filantropka Ecaterina Olimpia Caradja, która w 1939 r. zorganizowała pomoc dla dzieci polskich uchodźców, a także burmistrz węgierskiego Ostrzyhomia Jenő Etter, który ułatwiał Polakom z miejscowego obozu internowania ucieczkę na Zachód i Bliski Wschód.
Jedynym żyjącym odznaczonym był Petro Hrudzewycz, który gościł na uroczystości. Jego historię opisał w rozmowie z PAP dyrektor Instytutu Pileckiego dr Wojciech Kozłowski.
„Odmówił w 1986 r. zniszczenia krzyża znajdującego się na cmentarzu polskich żołnierzy poległych we wrześniu 1920 r. w bitwie pod Dytiatynem, nazywanej polskimi Termopilami. Władze sowieckie nakazały jego usunięcie. Za odmowę wykonania polecenia ów Ukrainiec został dyscyplinarnie ukarany zesłaniem do dodatkowych, najcięższych prac, co przypłacił zdrowiem”.
Hrudzewycz był pracownikiem miejscowego kołchozu. Doprowadziło go to do ciężkiej choroby kręgosłupa. Do dziś jest inwalidą, ale mimo to uczestniczy we wszystkich uroczystościach odbywających się na cmentarzu w Dytiatynie. „Ten człowiek sam nie mógł ochronić krzyża. Ale sam powiedział totalitaryzmowi +nie+ ze względu na polski cmentarz i zapłacił za to boleśnie” – podkreślił w rozmowie z PAP dr Kozłowski.
Również z obszaru dzisiejszej Ukrainy pochodziła ratująca Polaków i Żydów rodzina Jelínków. Należeli do społeczności Czechów wyznania ewangelicko-reformowanego osiedlających się na Wołyniu w XIX w. Urodzony w 1912 r. Jan Jelínek należał do trzeciego pokolenia Czechów mieszkających na Wołyniu. Był pastorem miejscowej parafii kalwińskiej. Jego żoną była Anna Jelínek.
Z obszaru dzisiejszej Ukrainy pochodziła ratująca Polaków i Żydów rodzina Jelínków. Należeli do społeczności Czechów wyznania ewangelicko-reformowanego osiedlających się na Wołyniu w XIX w. Urodzony w 1912 r. Jan Jelínek należał do trzeciego pokolenia Czechów mieszkających na Wołyniu. Był pastorem miejscowej parafii kalwińskiej. Jego żoną była Anna Jelínek.
Na uroczystość do Pałacu Prezydenckiego przybyła żona bratanka Jana Jelínka, Eva Jelínek. W rozmowie z PAP powiedziała, że jej krewni często opowiadali jej o wydarzeniach z czasów II wojny. Już w 1939 r. Jan Jelínek pomagał polskim żołnierzom przedzierającym się na południe, ku granicy z Rumunią i Węgrami. Po wkroczeniu wojsk niemieckich zaczął pomagać Żydom zamieszkującym w okolicy oraz w getcie w Kowlu. „Zagrożeni przez Niemców i Ukraińców zwracali się do niego, ponieważ wiedzieli, że Niemcy być może lepiej potraktują proboszcza parafii kalwińskiej. Rzeczywiście jeden z oficerów niemieckich ostrzegł go przed działaniami administracji niemieckiej i oddziałów UPA oraz konsekwencjami jego pomocy sąsiadom. +Pomagałem człowiekowi+ – odpowiedział mu Jelínek” – wspomina Eva Jelínek. Jej zdaniem działalność jej rodziny pozwoliła uratować ok. 30 Polaków, Żydów i Ukraińców zagrożonych przez ukraińskich nacjonalistów. Za przykładem Jana poszło wielu innych Czechów mieszkających w tej okolicy.
Pod koniec wojny Jelínkowie przenieśli się do Czechosłowacji, wraz z oddziałami współpracującego ze Związkiem Sowieckim Korpusu Czechosłowackiego. Osiedlili się w gospodarstwie odebranym Niemcom Sudeckim. Przez niemal cały okres rządów komunistycznych Jelínek był prześladowany za działalność religijną. „Został aresztowany i zmuszony do pracy w kopalni uranu. Wspominał, że więźniowie nie zdawali sobie sprawy ze szkodliwości uranu” – dodała Eva Jelínek. Jego zasługi zostały docenione dopiero po 1989 r., gdy został odznaczony przez prezydenta Václava Havla i pośmiertnie przez prezydenta Miloša Zemana.
Po 17 września 1939 r. setki tysięcy Polaków przez Słowację, Węgry i Rumunię próbowały wydostać się z pułapki stworzonej przez dwa totalitaryzmy. Los wielu z nich zależał od życzliwości mieszkańców tych państw. Szczególnie wiele ryzykowali mieszkańcy okupowanej przez Niemców Słowacji. Wśród nich byli Jozef i Zofia Lachovie. Medal w ich imieniu odebrał wnuk Stefan Lach.
Po 17 września 1939 r. setki tysięcy Polaków przez Słowację, Węgry i Rumunię próbowały wydostać się z pułapki stworzonej przez dwa totalitaryzmy. Los wielu z nich zależał od życzliwości mieszkańców tych państw. Szczególnie wiele ryzykowali mieszkańcy okupowanej przez Niemców Słowacji. Wśród nich byli Jozef i Zofia Lachovie. Medal w ich imieniu odebrał wnuk Stefan Lach. W rozmowie z PAP wspominał, że jego dziadek, taksówkarz z Popradu, wraz z kilkunastoletnim wówczas ojcem już w październiku 1939 r. wsparli czterech polskich pilotów, którzy zapukali do drzwi domu Lachów. Pomagali przewozić ich przez granicę i na południe i załatwiali fałszywe dokumenty. W kolejnych miesiącach ich dom stał się „hotelem dla kurierów”. „Moja babcia przygotowywała ich do dalszej drogi. Jeśli pogoda była bardzo zła, to kurierzy mogli spędzić w domu moich dziadków jedną lub kilka nocy” – opowiadał Stefan Lach. W 1943 r. dziadek razem z ojcem dostali się w ręce gestapo, ale dzięki interwencji wpływowych znajomych z Popradu zostali zwolnieni. „Po wojnie ich wspomnienia były znane tylko najbliższej rodzinie, dlatego bardzo cieszymy się i jesteśmy wdzięczni za odznaczenie od Rzeczypospolitej Polskiej” – podkreślił wnuk Jozefa i Zofii.
Jednym z najbardziej niezwykłych przypadków pomocy Polakom w czasie II wojny była działalność księżnej Ecateriny Olimpii Caradja. Urodzona w 1893 r. rumuńska arystokratka, z rodu wywodzącego się z czasów Bizancjum, spędziła część swojego dzieciństwa w brytyjskim sierocińcu. Do swojego kraju powróciła dopiero po I wojnie. Zajmowała się m.in. prowadzeniem w Bukareszcie Stowarzyszenia Ochronek św. Katarzyny. Już jesienią 1939 r. zaczęła pomagać polskim sierotom. Uruchomiła nie tylko polski sierociniec, ale również polską szkołę. Wsparcie objęło co najmniej 120 dzieci polskich oraz innych narodowości. Jej pomoc dotyczyła również alianckich jeńców wojennych. Tej działalności poświęcała rodzinny majątek.
W jej imieniu medal odebrał jej prawnuk Constantin Caradja. W rozmowie zaznaczył, że po wojnie władze komunistyczne odebrały jej cały majątek, ale dopiero w 1954 r. zdecydowała się na wyjazd na Zachód. „Z kraju rządzonego przez komunistów uciekła na pokładzie tankowca pływającego po Dunaju. Podróż trwała wiele tygodni. W końcu dotarła do USA i tam kontynuowała swoją działalność, informując o niebezpieczeństwie, jakim jest komunizm. Dziś jej historia jest w Rumunii niemal zapomniana. W minionych latach pojawiło się tylko kilka artykułów poświęconych księżnej” – powiedział PAP jej prawnuk.
Szlaki do Francji i Wielkiej Brytanii przebiegały również przez Węgry. „Ta historia zaczęła się w czasie I wojny, gdy mój dziadek walczył na froncie rosyjskim. Polscy chłopi pomagali mu odzyskać zdrowie, kiedy został ranny. Po powrocie do domu pozostała w nim miłość do Polski i Polaków. Dlatego nauczył się mówić po polsku” – wspominała w rozmowie z PAP Mária Tünde Sinkovicsne Etter, wnuczka Jenő Ettera. W czasie II wojny był on prokuratorem, a następnie burmistrzem Ostrzyhomia. Już jesienią 1939 r. oddał na potrzeby polskich uchodźców miejscowy ośrodek wypoczynkowy. „Z czasów I wojny pozostała mu przyjaźń z węgierskim ministrem obrony i po rozmowach z nim sprawił, że Ostrzyhom stał się najważniejszym ośrodkiem dla polskich uchodźców. Korzystając ze swojej funkcji, pomagał Polakom w organizowaniu własnej działalności i ucieczkach do Wielkiej Brytanii. Pomagał też tłumaczyć polską korespondencję” – opisywała wnuczka burmistrza Ostrzyhomia.
Dowód wdzięczności polskich żołnierzy stanowi obraz przedstawiający polskiego orła i Matkę Boską. „Pamiątka ta jest w jego domu do dziś” – dodała Mária Tünde Sinkovicsne Etter. Rodzina przechowuje również listy, które po wojnie Jenő otrzymywał od tysięcy Polaków, którym pomógł. W 1944 r. został na krótko aresztowany przez władze okupacyjne, ale dzięki pomocy przyjaciół został wcielony do armii i dostał się do niewoli sowieckiej. Po wojnie władze komunistyczne zabroniły mu aktywności publicznej, był inwigilowany i pozbawiony prawa do emerytury. Pracował jako portier. Zmarł w 1973 r. „O swojej historii opowiadał tylko najbliższej rodzinie. Mimo swoich przeżyć nie był zgorzkniały i do końca życia wierzył w przyjaźń polsko-węgierską. To sprawiało, że w Ostrzyhomiu był nazywany polskim burmistrzem. Dlatego dziś nie jestem w stanie wyrazić, jak bardzo wzrusza mnie to wyróżnienie dla mojego dziadka. Traktuję je jako jego pośmiertną rehabilitację” – stwierdziła Mária Etter.
Dowód wdzięczności polskich żołnierzy stanowi obraz przedstawiający polskiego orła i Matkę Boską. „Pamiątka ta jest w jego domu do dziś” – dodała Mária Tünde Sinkovicsne Etter. Rodzina przechowuje również listy, które po wojnie Jenő otrzymywał od tysięcy Polaków, którym pomógł.
Medal Virtus et Fraternitas jest wyróżnieniem dla osób zasłużonych w niesieniu pomocy osobom narodowości polskiej lub obywatelom polskim innych narodowości, będących ofiarami zbrodni. Zgodnie z przepisami chodzi o popełnione w okresie od 8 listopada 1917 do 31 lipca 1990 r. zbrodnie sowieckie, zbrodnie niemieckie, zbrodnie z pobudek nacjonalistycznych lub inne przestępstwa stanowiące zbrodnie przeciwko pokojowi, ludzkości oraz zbrodnie wojenne. Odznaczenie mogą także otrzymać osoby, które podejmują działania dla upamiętnienia tych, którzy nieśli pomoc i ocalenie. Po raz pierwszy medale wręczono w czerwcu 2019 r.
Michał Szukała (PAP)
szuk / oloz / skp /