Mieli najwyżej 30 minut na spakowanie swoich rzeczy - 25 kg na dorosłą osobę, żadnych kosztowności, futer i pościeli. Wszystko to mieli zostawić Niemcom, którzy zajmą ich mieszkania. 14 stycznia przypada 85. rocznica wysiedlenia przez Niemców ponad 4 tys. mieszkańców osiedla Montwiłła-Mireckiego w Łodzi.
W rocznicę wydarzeń, 14 stycznia br., o godz. 10.30 Instytut Pamięci Narodowej otworzy na Rynku Manufaktury w Łodzi wystawę plenerową „My z Montwiłła”.
„Tematem wystawy jest upamiętnienie mieszkańców osiedla im. Montwiłła-Mireckiego na Polesiu Konstantynowskim, którzy zostali wyrzuceni z mieszkań - w nocy z 14 na 15 stycznia 1940 r. - przez okupanta niemieckiego i trafili od obozu wysiedleńczego przy ul. Łąkowej 4” - poinformował IPN.
W czasie II wojny światowej przedwojenne osiedle im. Józefa Anastazego „Montwiłła” Mireckiego w Łodzi przemianowane zostało na Stadtsiedlung, a nowoczesne mieszkania stały się obiektem zainteresowania okupacyjnych władz niemieckich. Było to najnowocześniejsze osiedle mieszkaniowe w Łodzi.
W czasie II wojny światowej przedwojenne osiedle im. Józefa Anastazego „Montwiłła” Mireckiego w Łodzi przemianowane zostało na Stadtsiedlung, a nowoczesne mieszkania stały się obiektem zainteresowania okupacyjnych władz niemieckich. Było to najnowocześniejsze osiedle mieszkaniowe w Łodzi. Składało się z ponad dwudziestu trzypiętrowych bloków, wybudowanych w latach 1928-1931.
Budynki posiadały kanalizację i wodociąg, a mieszkania wyposażone były w kuchenki gazowe i elektryczność, a teren osiedla oświetlono lampami gazowymi. Na osiedlu Montwiłła-Mireckiego mieszkały głównie rodziny inteligenckie: adwokaci, urzędnicy samorządowi, lekarze, nauczyciele, artyści, ale także kolejarze, policjanci i wojskowi. W sumie ten obszar Łodzi zamieszkiwało 4,5 do 5 tys. osób, w zdecydowanej większości narodowości polskiej.
„Po agresji niemieckiej na Polskę 1 września 1939 r. i włączeniu części polskiego terytorium w granice III Rzeszy, władze okupacyjne rozpoczęły realizację planów wysiedlania i germanizacji. Podstawą do przeprowadzania wysiedleń Polaków był dekret Adolfa Hitlera z 7 października 1939 r. o „wzmocnieniu żywiołu niemieckiego na polskich ziemiach zachodnich” - wyjaśnia dr Joanna Żelazko, zastępca dyrektora IPN w Łodzi.
Już od grudnia 1939 r. Niemcy wysiedlali niektóre polskie rodziny, głównie związane z działalnością samorządową i polityczną przed wojną. Jednak masową akcję wysiedlenia mieszkańców z osiedla Montwiłła-Mireckiego przeprowadzili w nocy z 14 na 15 stycznia 1940 r.
„Około godz. 21, kiedy to wszyscy mieszkańcy powinni być w swoich domach ze względu na godzinę policyjną, uzbrojeni funkcjonariusze policji i formacji pomocniczych otoczyli teren osiedla szczelnym kordonem” - napisała w okolicznościowym artykule dr Joanna Żelazko.
Przytoczyła wspomnienia mieszkańców. Krystyna Latoszewska-Wróblewska zapamiętała „sylwetki żandarmów, proste, masywne niczym pomniki cmentarne. Stali tak w równym szeregu z szeroko rozstawionymi nogami. Jak okiem sięgnąć ciągnął się ten zwarty korowód wywołujący grozę”.
„14 stycznia 1940 roku przed północą do mieszkania naszego przyszło dwóch funkcjonariuszy policji niemieckiej tzw. kogutków. Ubrani byli w mundury zielone, w czapkach z wysokim metalowym emblematem z przodu. Polecili nam w ciągu 15 minut opuścić mieszkanie zabraniając przy tym zabrania jakichkolwiek kosztowności, bądź innych rzeczy osobistych. Zabrano nas w tym, co byliśmy w stanie – z uwagi na zimową porę – nałożyć na siebie” - wspominał Teofil Turski.
„Niemieccy funkcjonariusze w towarzystwie volksdeutschów, którzy służyli za tłumaczy, wchodzili do mieszkań i nakazywali je opuścić. Kolejność wchodzenia do mieszkań był różna w poszczególnych blokach. W jednych wyrzucano mieszkańców według kolejności mieszkań, od pierwszych do ostatnich numerów. W innych na przemian: mieszkańców z parteru, później z drugiego piętra, następnie ponowienie z parteru i znów z kolejnego piętra. Miało to w założeniu usprawnić akcję poprzez zmniejszenie tłoku na klatce schodowej, a jednocześnie utrudniało wysiedlanym komunikowanie się i przekazywanie sobie informacji” - opisuje proces wysiedleń dr Żelazko.
W każdym mieszkaniu funkcjonariusze niemieckiej administracji sprawdzali tożsamość osób obecnych w mieszkaniu, informowali, że mają się oni natychmiast wyprowadzić. Mieszkańcy dostawali 15-30 minut na ubranie się i zabranie skromnych bagaży. Czas przeznaczony na zapakowanie się był różny, w dużej mierze uzależniony od woli osoby nadzorującej, ale zawsze krótki. W trakcie pakowania wysiedlani byli wypytywani o posiadane kosztowności i papiery wartościowe. Wszystkie cenne rzeczy, które miały przejść na własność III Rzeszy.
Usuwani z mieszkań ludzie mogli zabrać z sobą 25 kg bagażu na osobę dorosłą i połowę tego na dziecko, przy czym nie wolno było zbierać pościeli, wartościowej odzieży, sprzętu, czy bagażu na wózkach. Wypędzani mogli zabrać w gotówce jedynie 200 zł na osobę dorosłą i 100 zł na dziecko. Stanowczo zakazane było zabieranie większej ilości pieniędzy czy biżuterii.
„W każdym przypadku decydująca była wola i dokładność niemieckich funkcjonariuszy. Ponieważ pakowanie odbywało się w pośpiechu i zdenerwowaniu, ludzie często nie zabierali rzeczy, które byłyby im później przydatne, często nie zabierano czegoś przez zapomnienie, a po wyjściu z mieszkania nie można było już do niego wrócić” - opisuje dramat styczniowej nocy w Łodzi Joanna Żelazko.
Pośród krzyków, w atmosferze zastraszenia i pośpiechu gromadzono mieszkańców osiedla przed wyjściem do budynków. Następnie kobiety, dzieci i ludzi w starszym wieku załadowano na samochody ciężarowe, którymi zostali zawiezieni do obozu przesiedleńczego przy ul. Łąkowej w Łodzi. Do tego samego obozu trafili również mężczyźni, z tym że ich doprowadzono pieszo pod konwojem.
W obozie, po przeprowadzonej rejestracji, odbierano wysiedleńcom resztki ukrywanych kosztowności. Kolejne kilka tygodni przebywali tam głodni i chorzy, w koszmarnych warunkach sanitarnych i bytowych. Później całe rodziny, specjalnymi pociągami konwojowanymi przez policję, wywożono do Generalnego Gubernatorstwa.
Wśród mieszkańców osiedla „Montwiłła” Mireckiego znanych nie tylko w Łodzi, ale i w Polsce byli m.in. rzeźbiarka Katarzyna Kobro i jej mąż malarz Władysław Strzemiński. Oboje wyjechali z Łodzi wraz z córką we wrześniu 1939 r. uciekając przed niemieckim wojskiem. Kiedy udało się im wrócić w maju 1940 r. Okazało się, że ich mieszkanie jest już zajęte przez Niemców. Nowi właściciele wyrzucili na śmietnik rzeźby stworzone przez Katarzynę Kobro, a trzymane w piwnicy obrazy Strzemińskiego, też miały tam wkrótce trafić. Dzieła sztuki uratowane przez Kobro, zostały ukryte w mieszkaniu na Karolewie, w którym przebywali po powrocie do Łodzi.
Do jesieni 1939 r. mieszkał na tym osiedlu także malarz i grafik Karol Hiller wraz z rodziną. Hiller został aresztowany przez Niemców 10 listopada 1939 r. Krótko przetrzymywano go w więzieniu na Radogoszczu, a – prawdopodobnie – 20 grudnia 1939 r. został w zbiorowej egzekucji rozstrzelany w lesie lućmierskim w pobliżu Łodzi. Jego żona Jadwiga, wraz z innymi mieszkańcami osiedla „Montwiłła” Mireckiego, trafiła 14 stycznia 1940 r. do obozu przesiedleńczego na ul. Łąkowej. Mimo tak dramatycznych okoliczności, zdołała uratować część prac męża, które trafiły po wojnie do Muzeum Sztuki w Łodzi.
Wśród znanych łodzian, mieszkańców tego osiedla wysiedlony wtedy został także Adam Walczak – wiceprezydent Łodzi, Marian Minich – dyrektor Muzeum Miejskiego Historii i Sztuki w Łodzi, plastyk Stefan Wegner oraz ppor. Seweryn Edward Malinowski ps. "Pobóg" – żołnierz Legionów, następnie Armii Krajowej, walczący później w Powstaniu Warszawskim. Zmarł w niewyjaśnionych okolicznościach w 1952 r. szpitalu UB w Łodzi.
Od grudnia 1939 r. do połowy marca 1941 r. z obszaru Kraju Warty wywieziono do Generalnej Guberni ponad 280 tysięcy Polaków i Żydów. Szacuje się, że w Łodzi wysiedlono z miejsc zamieszkania ok. 47 tysięcy mieszkańców. Liczba ta nie obejmuje osób pochodzenia żydowskiego przesiedlonych do getta.
Po wyrzuceniu z domów ich właścicieli, przekazywano mieszkania osadnikom niemieckim, zarówno tym przybyłym z głębi Rzeszy, jak i ze wschodnich terenów okupowanej Polski oraz krajów bałtyckich.(PAP)
Marek Juśkiewicz
jus/ ktl/