W Polsce był jako więzień, oficer wykładowca, żołnierz, wreszcie prezydent. Pierwszą od ostatniej wizyty Charlesa de Gaulle’a w naszym kraju dzieli ponad pół wieku. Uwielbiał ciastka u Bliklego i ponoć polskie kobiety. Był w naszym kraju w czasie pierwszej wojny światowej, wojny polsko-bolszewickiej, wreszcie w czasach PRL. Swoją ostatnią wizytę – dokładnie 55 lat temu - zakończył słowami wypowiedzianymi po polsku: „Wszystkim Polakom mówię z głębi serca. Dziękuję Wam, żegnajcie, niech żyje Polska, nasza droga, szlachetna, waleczna Polska”.
Jeniec, ciągły uciekinier
Miał 26 lat, gdy pierwszy raz znalazł się na ziemiach polskich. Nie z własnej woli, jako niemiecki jeniec. Ranny w czasie bitwy pod Verdun dostał się do niewoli. Ranę wyleczono, a młody kapitan został początkowo umieszczony w obozie w Neisse. Nie na długo. Po wykryciu planów ucieczki (zresztą mocno fantastycznych, zakładających drogę Dunajem, aż do Morza Czarnego), 16 maja 1916 r. zostaje przeniesiony do Szczucina, miasteczka leżącego nad Wisłą w Galicji.
Więzienie to stary tartak, obok 50 Francuzów przebywa w nim 100 Rosjan. Charles Williams, autor biografii generała pisze, że to „paskudne miejsce”. De Gaulle nie zamierza w nim przebywać zbyt długo. W obozie poznaje pułkownika Tardiu, z pochodzenia Indonezyjczyka, który – jak pisze Williams - ma już ugruntowaną sławę niesubordynowanego więźnia. W chwili zakończenia wojny ponoć dodatkowe kary nałożone na Tardiu wyniosły ok. 100 lat więzienia.
Wraz z trzecim więźniem De Gaulle znów podejmuję próbę ucieczki – tym razem kopią tunel. Wykrycie próby skutkuje pożegnaniem kapitana z polskimi ziemiami. Francuz po trzech miesiącach pobytu w Szczucinie trafia do więzienia o zaostrzonym rygorze w środkowej Bawarii.
Tam poznaje młodego rosyjskiego oficera Michaiła Tuchaczewskiego. Kilka lat później staną po przeciwnych stronach frontu – w czasie wojny polsko-bolszewickiej Rosjanin będzie dowodził Armią Czerwoną, Francuz – będzie jednym z doradców polskich dowódców.
Ale w twierdzy niezwykle wysoki Francuz (196 cm wzrostu) i przyszły „Czerwony Napoleon” – jak mówiono później o Tuchaczewskim - zaprzyjaźniają się.
„Znalazłem też ciekawego towarzysza rozmów – wspominał Tuchaczewski - Tak jak ja wiecznie uciekał i wiecznie go łapali. Z nim pewnie nie mieli problemów, z takim wzrostem i do tego z ogromnym nochalem rzucał się wszędzie w oczy. Jak on się nazywał de Gaulle czy jakoś tak. Właściwie to był ktoś taki sam jak ja, młody oficer zdający sobie doskonale sprawę z głupoty przełożonych i tępoty podwładnych, dla którego wojna była ogromna szansą na wybicie się”.
Tuchaczewski przytaczał też ich kłótnie o … Napoleona i wyprawę rosyjską. „On uważał ja za błąd. Dziwne, ale to ja Rosjanin musiałem tłumaczyć nosatemu Francuzowi, że bynajmniej. Działanie Bonapartego było logiczne, co miał niby robić? Czekać w Polsce aż wkroczą tam Rosjanie, a z drugiej strony Austriacy i Prusacy? A to, że przegrał kampanie to już zupełnie inna sprawa”.
Tuchaczewskiemu w końcu udaje się ucieczka. De Gaulle nie ma tyle szczęścia, choć próbuje 5 razy. Wolność odzyskuje dopiero po zakończeniu wojny.
Wykładowca, doradca, wywiadowca
Niedługo później wraca nad Wisłę. Tym razem z własnej woli. Tuż po wojnie zaciąga się do tworzonej we Francji polskiej armii gen. Józefa Hallera. „Błękitna armia”, liczyła ok. 70 tys. żołnierzy. Początkowo większość kadry oficerskiej stanowili Francuzi, dopiero po czasie zastępowani przez Polaków.
W Polsce De Gaulle jest instruktorem i wykładowcą w Modlinie i Rembertowie. Początkowo nie jest zachwycony. „Tutejsza poczta nie istnieje, jak zresztą wszystko inne. Dosłownie rzecz biorąc, wszystko trzeba stworzyć od podstaw – pisze w liście do matki - Rosjanie, od czasu, kiedy zaczęli okupować ten kraj, starannie powstrzymywali Polaków przed osiągnięciem czegokolwiek w handlu, przemyśle, administracji czy wojsku. Ci ludzie, których pozostawiono samym sobie, nie są w niczym dobrzy, lecz najgorsze jest to, że uważają się za wybitnych we wszystkim. Będziemy musieli włożyć wiele wysiłku w odbudowę ich państwa. Jednak jest to dla nas tak istotna sprawa, że warto dla niej zaryzykować”.
Z Polski wyjeżdża na początku 1920 r. Znów na krótko. „Wróciwszy z Francji, ledwie opuściłem dworzec Wiedeński – pisze w Dzienniku pod datą 1 lipca - natychmiast odczułem że ważne wydarzenia tego miesiąca odbiły się na wszystkich twarzach. Warszawo! Od przeszło roku obserwuję twoje oblicze i za[czynam cię znać!]. Wiosną ubiegłego roku widziałem Warszawę uniesioną entuzjazmem (…) I oto jestem z powrotem. Jakaż zmiana! Czyż to nie trwogę czyta się na wszystkich twarzach?”.
Wojna polsko-bolszewicka wchodzi właśnie w decydującą fazę. Armia Czerwona podejmuje ofensywę, a polskie wojska tylko się cofają. „Tym razem walka toczy się na terytorium naprawdę narodowym. Czy ten 20-milionowy naród, któremu grozi 200.000 bandytów, poderwie się w końcu? Czy ten świat polityczny nie przerwie swoich kłótni? Czy ci upadający na duchu generałowie odnajdą energię, a ich wojska porządek?” - notuje tydzień później.
Po kolejnym tygodniu korzysta z pozwolenia francuskiego dowództwa i rusza na front południowy do armii dowodzonej przez gen. Edwarda Rydza- Śmigłego. Pełni funkcje oficera zwiadowcy. Doświadczając przy tym wszystkich trudów frontowego żołnierza. „O zaopatrzeniu, a tym samym o kolacji, nie ma w ogóle mowy. Kiedy tylko jeden z ułanów napoił ze swojej czapki mego konia, usnąłem na dwie godziny na kulejącym fotelu, a tymczasem paliły się mosty na Styrze i wył chłop, któremu maruderzy usiłowali bez wątpienia ukraść jakiegoś prosiaka”.
Za postawę w akcjach bojowych otrzymuje Virtuti Militari V klasy, zostaje też awansowany na majora.
Do Warszawy wraca 5 sierpnia. „Tym razem to szlachetne miasto jest milczące. Pomimo swojej lekkomyślności czuje, że Rosjanie są u jego wrót. Ale obecnie już nie ma rezygnacji: trzeba zwyciężyć. (…) Jakaś starsza pani zaczepia mnie, mówiąc: - Dopóki Francuzi są tutaj, możemy nie tracić nadziei. Ale nie wyjeżdżajcie. - Nie, nie wyjedziemy”.
Sytuacja jest dramatyczna, ale De Gaulle obserwuje wyraźną zmianę. Pisze 14 sierpnia: „Ogólna ofensywa została postanowiona. Po raz pierwszy prosty i jasny plan operacji powstał tam, w Warszawie. (…) I oto, wskutek klasycznej zmienności charakteru tego społeczeństwa, żołnierze są ufni i zdecydowani. (…) Jeszcze zanim rozpoczęła się bitwa, czuję jak tych żołnierzy znaczy powiew zwycięstwa, który tak dobrze znam”.
Jego przewidywania sprawdzają się. 20 sierpnia może w Dzienniku ogłosić: „Tak, to jest zwycięstwo, zwycięstwo kompletne, triumfujące zwycięstwo. Z innych armii rosyjskich, które groziły Warszawie, niewiele co powróci”.
Pozostaje w Polsce do roku 1921. Najpierw jako szef gabinetu dowódcy misji francuskiej w Polsce. Ponoć jest stałym bywalcem słynnej cukierni u Bliklego w Warszawie oraz częstym uczestnikiem wielkich przyjęć i balów. Mieszka w kamienicy przy ul. Nowy Świat. Z pomnika przy rondzie jego imienia spogląda na to miejsce.
Później służy w wojskach rozjemczych skierowanych na Śląsk w związku z zaplanowanym tam plebiscytem. Odrzuca propozycję stałego przydziału do polskiej armii i wyjeżdża do Francji.
Do Polski przyjedzie jeszcze tylko jeden raz niemal pół wieku później!
Skaza na pomniku?
Nim jednak to się stanie, ze zwykłego oficera staje się bohaterem Francji. Nie zgadza się z jej kapitulacją w 1940 r. Przez Aliantów zostaje uznany za przywódcę państwa.
Właśnie w owym czasie - z polskiego punktu widzenia – na wizerunku generała pojawia się rysa. „Charles de Gaulle zawarł ze Stalinem tajny pakt, pomógł otworzyć drugi front walki z Niemcami daleko od granic Polski oraz wzmocnił partie komunistyczne po II wojnie” – twierdzi Henri-Christian Giraud, w głośniej książce „De Gaulle i komuniści”.
Giraud swoją tezę oparł na solidnej kwerendzie źródłowej. Warto jednak przy tym dodać, że nie jest autorem bezstronnym. To wnuk gen. Henri’ego Girauda, współprzewodniczącego Francuskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego i głównego antagonisty De Gaulla.
„Charles de Gaulle zawarł ze Stalinem tajny pakt, pomógł otworzyć drugi front walki z Niemcami daleko od granic Polski oraz wzmocnił partie komunistyczne po II wojnie” – twierdzi Henri-Christian Giraud w głośniej książce „De Gaulle i komuniści”.
Kwestia inwazji dzieliła aliantów. Premier Wielkiej Brytanii chciał ataku od strony Bałkanów. Chodziło m.in. o to by trzymać w szachu nie do końca pewnego sojusznika ze Wschodu. Sowieci – próbowali wymóc uderzenie od Północnej Francji. Dzięki czemu tylko oni decydowaliby o sytuacji w środkowej Europie. Przyszły prezydent Francji miał nawet powiedzieć do ambasadora sowieckiego w Londynie: „Mam nadzieję, że Rosjanie będą w Berlinie przed Amerykanami”.
„Porzucając polski rząd na uchodźstwie, by promować swoje osobiste awanse polityczne, de Gaulle odwrócił się od legalnej i prawowitej Polski. Fakt jest taki – wybrał rewolucyjną, komunistyczną Polskę. Polscy komuniści oczywiście przyjęli to z zadowoleniem. Inni nie. Osądzenie stosunku generała de Gaulle’a do Polski należy dziś do Polaków” – mówi publicysta.
Sam De Gaulle nigdy się do „sprzedania” sprawy polskiej nie przyznał. „W 1944 r. postawiłem sprawę Polski wobec Stalina. We Wschodniej Europie — powiedziałem — róbcie, co chcecie, ale Polska musi być państwem niepodległym, w wyodrębnionych granicach. (…) Nie przyczyniłem się do stanu, jaki powstał po wojnie i nie ponoszę, za to odpowiedzialności. Sytuacja ogólna na świecie jest zła. Istnieje bezterminowy podział świata na Wschód i Zachód, podział Niemiec oraz podział polityczny, gospodarczy i społeczny. Ten podział jest zły dla Francji i Polski. Wskutek tego podziału trudno jest uzyskać pełną samodzielność” – to fragment rozmowy generała z przywódcą komunistycznej Polski Władysławem Gomułką. Rozmowy, którą De Gaulle odbył podczas ostatniej wizyty w naszym kraju we wrześniu 1967 r.
Prezydent, pierwsza taka wizyta
O wizycie De Gaulla w Polsce myślano już co najmniej w 1965 r. Początkowo przyjazd zaplanowano na czerwiec 1967 r. Na przeszkodzie stanęła jednak wojna izraelsko – arabska (zwana sześciodniową). Wizytę przesunięto na wrzesień.
Dla Polaków to była wizyta wyjątkowa. Po raz pierwszy po 1945 r. do kraju przyjechać miała głowa państwa zza „żelaznej kurtyny”.
W kraju zapanował prawdziwy entuzjazm. „Expres Wieczorny” poprosił czytelników, którzy poznali de Gaulle’a w latach 20. o nadsyłanie wspomnień, nadeszło ich około 200! W witrynach sklepów pojawiło się mnóstwo portretów i zdjęć Francuza, a miasta dekorowano flagami. Sporo w tych działaniach było spontaniczności.
Prezydenta Francji już na lotnisku witały tłumy. Podobnie było na trasach przejazdów. Ponoć w sumie na ulicach pojawiło się ok. pół miliona osób. Początkowo de Gaulle zatrzymał się w Wilanowie. W czasie swojej 6 dniowej wizyty odwiedził też m.in. Kraków (spał na Wawelu w specjalnie zrobionym dużym łożu), Gdańsk i Katowice. Był w Oświęcimiu i na Westerplatte.
Propagandowo niezwykle ważna okazała się wizyta w Zabrzu – mieście, które przed wojną należało do Niemiec. To tam powiedział: „Niech żyje Zabrze, najbardziej śląskie miasto ze wszystkich śląskich miast, to znaczy najbardziej polskie miasto ze wszystkim polskich miast”. Był jednym z pierwszych polityków zachodnich, który tak jednoznacznie wypowiedział się na temat przynależności Śląska do Polski.
W Trójmieście zamieszkał w słynnym Hotelu Grand. Zamieszkał w apartamencie 226, w którym podpisano kapitulacje polskiej załogi Helu. Zamieszkiwało go wielu znanych gości jak Adolf Hitler, czy Fidel Castro, Josip Broz Tito, czy szach Iranu. Ale do dziś potocznie nazywa się go „degolówką”. Specjalnie dla niego sprowadzono odpowiednio długie łóżko (jedna z wersji głosi, że z Muzeum Narodowego, ale raczej zostało wykonane na zamówienie).
Na półwyspie Westerplatte de Gaulle przyjął defiladę polskiej floty. To tam wypowiedział najważniejsze słowa tej wizyty: „Francja nie zależy od nikogo, Polska nie powinna zależeć od nikogo”. Warto dodać jednak, że w rozmowach prywatnych łagodził wypowiedź: „Gdybym był Polakiem, zająłbym stanowisko podobne do Waszego. Po wojnie zastaliście kraj zniszczony przez Niemców. Jesteście na dobrej drodze, przyjęliście słuszną postawę. Wszyscy Polacy postąpiliby podobnie, nawet przy innym systemie” – powiedział Gomułce.
Łukasz Starowieyski
MHP