W okresie Polski Ludowej najpierw Urząd Bezpieczeństwa, a później Służba Bezpieczeństwa interesowały się właściwie wszystkimi aspektami życia. Nie mogło być inaczej w przypadku Święta Zmarłych. To dwudniowe święto (1 listopada zmarłych świętych, a dzień później – w Dzień Zaduszny – wszystkich zmarłych) w okresie Polski Ludowej skrócono do jednego dnia, zmieniając zresztą radosny charakter 1 listopada.
To chyba zresztą najtrwalszy, a przynajmniej jeden z najtrwalszych sukcesów polskich komunistów w walce z Kościołem i religią… Święto było krótsze, ale niosło z sobą – oczywiście z punktu widzenia komunistów – niebezpieczeństwo: niebezpieczeństwo upamiętniania ofiar polskiego i sowieckiego komunizmu. Początkowo tych z okresu II wojny światowej (np. pomordowanych w Katyniu) oraz ofiar tzw. utrwalania władzy ludowej (głównie żołnierzy podziemia antykomunistycznego, wyklętych w PRL).
Później niewygodna stała się pamięć o ofiarach poznańskiego Czerwca 1956 r., jednak dopiero po Grudniu ’70 1 listopada stał się dla władz PRL poważnym zagrożeniem, a dla milicji i szczególnie bezpieki czasem potencjalnych zagrożeń oraz wytężonej pracy.
Po raz pierwszy szerokie działania w związku z 1 listopada Służba Bezpieczeństwa prowadziła w roku 1971, zwłaszcza na Wybrzeżu. I trudno się temu dziwić, skoro pamięć o Grudniu ’70 manifestowano podczas strajków z początku roku następnego, a nawet podczas oficjalnych pochodów pierwszomajowych, i to przed komunistycznymi oficjelami, zgromadzonymi na trybunie honorowej. W tej sytuacji oczywiste było uznanie zbliżającego się święta zmarłych za poważne zagrożenie. W związku z nim cmentarze poddano obserwacji, a od 30 października do 2 listopada 1971 r. prowadzono specjalne działania, w ramach – jak to określano – „operacyjnego i fizycznego zabezpieczenia Święta Zmarłych”. Nad przebiegiem tych działań czuwały powołane – na szczeblu komend wojewódzkich MO – specjalne sztaby (np. w KW MO w Gdańsku, na jego czele stał naczelnik Wydziału III Jan Kujawa). Tworzono też poszczególne grupy (operacyjne, informacyjne i śledcze). Władze lokalne, aby zapobiec spontanicznemu składaniu kwiatów – zwłaszcza przez szczecińskich, gdańskich i gdyńskich stoczniowców – zorganizowały akcje składania kwiatów na cmentarzach przez delegację tych zakładów. I tak np. 30 października rano przedstawiciele – oczywiście starannie dobrani – Stoczni im. A. Warskiego w Szczecinie udali się autokarem na Cmentarz Centralny w celu złożenia kwiatów na grobach trzech stoczniowców zabitych Grudniu ‘70, byłego dyrektora tego zakładu pracy Henryka Jendzy (zmarłego w 1962 r.) oraz… żołnierzy polskich i sowieckich. Również w tym przypadku szczecińska SB podjęła „czynności zabezpieczające”.
Obawiano się, że podczas składania kwiatów przez wspomnianą delegację może dojść do spotkania z rodzinami poległych, „które w sposób dramatyczny mogą manifestować swój żal”. Jeszcze bardziej niepokojące były – oczywiście z punktu widzenia władz – przygotowania do wmurowania okolicznościowej tablicy pamiątkowej na jednej z bram Stoczni Szczecińskiej. Czujni funkcjonariusze nie dopuścili nawet – za pośrednictwem miejscowego Wydziału Spraw Wewnętrznych – do planowanej przez teatrzyk studencki Politechniki Szczecińskiej inscenizacji 1 listopada, która miała być połączona z zapaleniem zniczy na miejscowym cmentarzu. I to mimo że – o czym doskonale wiedzieli – nie zawierała ona „akcentów nawiązujących” do Grudnia ’70.
Nie ulega wątpliwości, że Służba Bezpieczeństwa szczególnie obawiała się przebiegu Święta Zmarłych w województwie gdańskim. Wynikało to ze szczególnie krwawego przebiegu Grudnia ’70 w Gdańsku i Gdyni, a także z wiedzy operacyjnej SB, iż „w okresie Święta Zmarłych mogą wystąpić przypadki zbiórki pieniędzy na kwiaty i wieńce, a następnie ich manifestacyjne składanie w miejscach gdzie polegli stoczniowcy lub na cmentarzach”. Bano się również, że może dojść do „nieodpowiedzialnych lub demagogicznych wystąpień” ze strony grup nieformalnych „złożonych z elementów rozrabiackich i pseudodziałaczy związkowo-społecznych”, zarówno tych znanych bezpiece, jak i „dotychczas nieujawnionych”. Celem Służby Bezpieczeństwa była zatem „neutralizacja aktywności osób zaliczanych do elementu wrogiego lub znanych z negatywnej działalności w okresie wydarzeń grudniowych” oraz „niedopuszczenie do powstania ewentualnych wrogich aktów”. O skali działań SB świadczy fakt zorganizowania 30 października oraz 1 listopada w siedmiu zakładach Trójmiasta – uznanych za kluczowe – stałych dyżurów funkcjonariuszy. Towarzyszyły temu standardowe działania, takie jak np. prowadzenie „penetracji w pociągach, tramwajach i autobusach w rejonach najbardziej zagrożonych wrogą propagandą pisaną oraz rejonach przyległych do kluczowych zakładów pracy” czy zwiększenie ilości patroli mundurowych MO, szczególnie w okoli bramy nr 2 Stoczni Gdańskiej. Oczywiście w związku ze Świętem Zmarłych w 1971 r. zmobilizowano również resortową agenturę, która miała dostarczać informacji wyprzedzających o „wrogich zamiarach”.
Tak szerokie działania podjęte przez gdańską Służbę Bezpieczeństwa przyniosły efekty. Jak potem raportowano ani 31 października, ani też 1 listopada 1971 r. „nie odnotowano naruszeń porządku publicznego”. Nie stwierdzono ich także w trakcie składania kwiatów na grobach poległych stoczniowców przez delegacje wytypowane przez dyrekcję Stoczni Gdańskiej na cmentarzach 30 października. Doszło natomiast (31 października i 1 listopada) do kilkunastu prób składania wiązanek kwiatów lub zapalania zniczy przed bramą nr 2 stoczni. Próby te zostały udaremnione w wyniku „działań zapobiegawczo-odstraszających” SB lub interwencji funkcjonariuszy Milicji Obywatelskiej. Tak było np. w przypadku Izabeli Świtalskiej, która po wylegitymowaniu zrezygnowała z zapalenia świecy. Z kolei Bolesław Malara, który zdążył już zapalić świeczkę, został spisany przez milicjanta i na jego polecenie zabrał ją z sobą. W innym przypadku – w Elblągu – kiedy siostrze (Hannie) i narzeczonej zabitego w grudniu 1970 r. Tadeusza Sawicza udało się w miejscu jego śmierci złożyć wiązankę kwiatów oraz zapalić dwie świecę, zostały one „natychmiast usunięte”. Ponadto z siostrą zabitego, która była inicjatorką ich złożenia, przeprowadzono rozmowę operacyjną.
Na takie działania nie zdecydowano się najprawdopodobniej w stosunku do dzieci (i/lub ich rodziców), które 31 października wieczorem zapaliły trzy świeczki na nasypie kolejowym w okolicy stacji PKP Gdynia-Stocznia, „w miejscu, gdzie polegli w wydarzeniach grudniowych”. „Czujni” milicjanci uniemożliwiali nie tylko zapalanie zniczy, ale również składanie kwiatów. Tak było np. w przypadku Zbigniewa Zawadzkiego, który wraz z żoną i dwoma synami podjechał pod Stocznię Gdańską, aby złożyć wieniec. Według jednej wersji jego małżonka podjęła próbę złożenia wiązanki, według innej natomiast wystarczyła sama obecność milicjantów, aby Zawadzkich do tego zniechęcić. Podobnych przypadków, kiedy obecność umundurowanych funkcjonariuszy spowodowała rezygnację z zamiaru upamiętnienia pomordowanych, odnotowano jeszcze kilka, co najmniej cztery. Bardziej odważni okazali się Stanisław Bernat i Hubert Potyra, którzy przed bramą nr 2 położyli gałązkę świerku i zapalili znicze – zostały one (po ich odejściu) usunięte przez funkcjonariuszy. Wiązankę kwiatów złożyła również kobieta, której personaliów milicjantom nie udało się ustalić. Patrolujący okolicę stoczni funkcjonariusz uniemożliwił z kolei próbę ustawienia doniczek z kwiatami, którą podjęli Antoni oraz Jerzy Bieszka (stwierdzając, że „tu nie jest miejsce na składanie kwiatów”).
Szczególną „opieką” otoczono rodziny ofiar Grudnia ’70. I tak np. w Elblągu zostały one poddane operacyjnemu rozpoznaniu – co ciekawe, ich adresy (jak przynajmniej wynika z zachowanego planu zabezpieczenia 1 listopada 1971 r. w tym mieście) miały zostać ustalone dopiero z tej okazji…Rodziny te także miały być obserwowane przez funkcjonariuszy Wydziału „B”, którego zdaniem była operacyjna obserwacja. Obserwowane miały być też groby ofiar Grudnia ’70 na cmentarzu komunalnym w Elblągu. W tym celu utworzono nawet stały punkt obserwacyjny na okres od 30 października do 1 listopada. Podobny punkt utworzono w miejscu śmierci Tadeusza Sawicza – jednej z trzech elbląskich ofiar, ale jedynego, który zginął w Elblągu. Przy czym, co interesujące – w przeciwieństwie do np. Gdańska – planowano bardziej dyskretne działania i wszelkie formy upamiętnienia ofiar (w tym napisy) miano usuwać „w sposób dyskretny i w dogodnej do tego celu porze”. Z kolei osoby na to się decydujące miały być wskazywane funkcjonariuszom MO lub „jedynie” dyskretnie obserwowane. Miano je również fotografować i ustalać ich tożsamość.
Także księża z terenu województwa gdańskiego zostali poddani szczególnej inwigilacji. W ocenie funkcjonariuszy SB – z trzema wyjątkami – mieli oni zresztą zachować się lojalnie. Przy czym jedynie ks. Feliks Wołos z kościoła Podwyższenia Świętego Krzyża w Gdańsku, który w kazaniu mówił „o ograniczeniu wolności w dwóch aspektach – dobrym i złym”, nawiązał do wydarzeń sprzed kilkunastu miesięcy słowami: „Były jednak i inne wypadki ograniczenia wolności – w Gdańsku i Gdyni, a nawet w pobożnym Poznaniu, gdzie trupy się ścieliły”. Być może to dane niepełne, ale – co warto przypomnieć – Służba Bezpieczeństwa obserwowała przebieg blisko 100 proc. nabożeństw w Trójmieście, a także 50 proc. w województwie gdańskim. Ponadto przed 1 listopada 1971 r. funkcjonariusze SB przeprowadzili „rozmowy informacyjno-profilaktyczne” z 42 księżmi, w tym z dziekanami z Gdańska, Gdyni, Elbląga i Nowego Dworu Gdańskiego.
W kolejnych latach było już spokojniej, potencjalne zagrożenie – przynajmniej czasowo – zmalało. Oczywiście wzrosło ono po powstaniu w drugiej połowie lat siedemdziesiątych opozycji, a zwłaszcza po utworzeniu „Solidarności” i wprowadzeniu stanu wojennego, ale to już inna historia.
Grzegorz Majchrzak
Autor jest pracownikiem Biura Badań Historycznych IPN
Źródło: IPN