Przesiedlenie ponad 140 tys. obywateli własnego państwa, konfiskata ich majątku i ciągnący się latami nadzór służb bezpieczeństwa – to było złamanie podstawowych praw obywatelskich – mówi PAP prof. Grzegorz Motyka, historyk, autor monografii „Akcja +Wisła+ ’47. Komunistyczna czystka etniczna”.
Polska Agencja Prasowa: Jak układały się stosunki polsko-ukraińskie na terenach objętych przez reżim komunistyczny akcją „Wisła”?
Prof. Grzegorz Motyka: Akcją „Wisła” objęto ogromny obszar: od Białej Podlaskiej na północy, aż po Krynicę na południowym-zachodzie. Po wyznaczeniu granic „nowej Polski” Stalin uznał, że dla ich utwierdzenia konieczna jest wymiana ludności. Rozpoczęły się więc wysiedlenia Ukraińców z obszaru południowo-wschodniej Polski i Polaków z Wołynia i Galicji Wschodniej. To wtedy na terenach dzisiejszej Polski intensywniej zaczęła działać Ukraińska Powstańcza Armia, którą miejscowa ludność zaczęła traktować jako jedynych obrońców. Władze komunistyczne nie dawały jej bowiem żadnej alternatywy, poza wyjazdem do ZSRS.
Sympatia do UPA była w tym regionie dość duża. Nie należy jednak tego w żadnym razie wiązać z ludobójczą antypolską akcją UPA przeprowadzoną w czasie II wojny światowej, bo wydarzyła się ona przede wszystkim na Wołyniu i w Galicji Wschodniej. Minimalnym poparciem UPA cieszyła się wśród Łemków oraz wśród Ukraińców na Podlasiu. Sami upowcy w meldunkach zauważali, że im bliżej miast, tym trudniej znaleźć im poparcie dla swoich działań. W końcu 1946 r. wśród ludności ukraińskiej coraz częściej pojawiało się przekonanie, że skoro władze zakończyły „wymianę ludności” ze Związkiem Sowieckim, to prowadzenie przez UPA dalszych działań jest pozbawione sensu. Z punktu widzenia zwyczajnych Ukraińców dalsza walka traciła sens.
Prof. Grzegorz Motyka: Akcją „Wisła” objęto ogromny obszar: od Białej Podlaskiej na północy, aż po Krynicę na południowym-zachodzie. Po wyznaczeniu granic „nowej Polski” Stalin uznał, że dla ich utwierdzenia konieczna jest wymiana ludności.
Trzeba podkreślić, że akcja „Wisła” miała inny charakter niż wcześniejsze wysiedlenia ludności. Była deportacją. Zakładano bowiem, że przesiedleni będą „rozsiedleni” na dużym obszarze, tak aby nie tworzyli zwartych skupisk, i będą podlegali kontroli władz. Sądzono, że z powodu niemożności kultywowania swojego języka, religii i zwyczajów Ukraińcy przesiedleni na północ i zachód ulegną w kolejnych pokoleniach pełnej polonizacji.
PAP: Wśród historyków trwa dyskusja nad tym, jaki wpływ na podjęcie decyzji o deportacji miała śmierć sowieckiego generała w polskim mundurze Karola Świerczewskiego oraz czy rzeczywiście zginął z rąk Ukraińców.
Prof. G. Motyka: Bez wątpienia Świerczewski zginął w przypadkowej zasadzce UPA. Dokonywał inspekcji sił w tym regionie i nieoczekiwanie zdecydował, że pojedzie aż do Cisnej. W tym samym czasie sotnie „Chrina” i „Stacha” zaczęły przygotowywać zasadzkę na drodze, którą poruszał się Świerczewski. Gdy nadjechał, upowcy dopiero zajmowali stanowiska, więc nie udało im się całkowicie zniszczyć niewielkiego polskiego oddziału. Po polskiej stronie zginęło trzech żołnierzy, w tym Świerczewski.
Pod naciskiem Nikity Chruszczowa, stojącego na czele sowieckiej Ukrainy, oraz władz Czechosłowackich władze w Warszawie szykowały akcję przeciwko UPA już od początku 1947 r. Zakładano, że będą jej towarzyszyły kolejne wysiedlenia. Komuniści uważali, że jeśli zabraknie na tym obszarze ludności wspierającej partyzantów, to partyzantka niejako sama zniknie. W gruncie rzeczy dopiero wtedy po raz pierwszy zaplanowano użycie do walk z UPA dużych sił. Śmierć Świerczewskiego sprawiła, że Biuro Polityczne PPR przeniosło akcent w tej planowanej akcji ze zwalczania UPA na „akcję represyjną” wobec ludności. Wydaje się, że w dużej mierze była to decyzja podjęta pod wrażeniem śmierci towarzysza partyjnego z najbliższego kręgu władzy. Każdy z przywódców PPR zdawał sobie sprawę, że mógł być na miejscu Świerczewskiego. Dostrzegali także, że ta śmierć wywoła wielkie poruszenie społeczne, które w wypadku braku widowiskowej reakcji osłabi reżim. Zdecydowano więc, że odpowiedzią musi być brutalna rozprawa z ludnością żyjącą na pograniczu.
Komuniści postanowili, że wszyscy, którzy mieli jakiekolwiek korzenie ukraińskie, muszą zostać przymusowo wysiedleni. Nie tylko „czyści” Ukraińcy, ale też Łemkowie oraz rodziny mieszane, przy czym o klasyfikacji do wywózki nie decydowała tożsamość narodowa, lecz pochodzenie etniczne choćby jednego z bliskich krewnych. Przy tej okazji postanowiono pozbyć się również niewygodnych dla miejscowych władz rodzin polskich.
PAP: Komuniści powierzyli przeprowadzenie tej operacji oficerowi, który nie należał do ich środowiska. Dlaczego zdecydowali, że jej dowódcą ma być gen. Stefan Mossor?
Prof. G. Motyka: Wbrew pozorom była to naturalna decyzja. Po wyjściu z niemieckiej niewoli Mossor został zastępcą szefa sztabu generalnego, a więc był jednym z wyższych dowódców w nowej armii. Czynnie uczestniczył w zwalczaniu podziemia niepodległościowego i akcji fałszowania referendum w 1946 r. Na początku 1947 r. komuniści w pełni mu ufali. Dopiero tuż przed rozpoczęciem akcji „Wisła” pojawiły się wobec niego wątpliwości, ponieważ uczestniczył w delegacji polskich jeńców do Katynia, gdzie Niemcy prowadzili ekshumacje ofiar sowieckiej zbrodni. Dlatego z czasem Mossor został odsunięty na boczny tor, a następnie aresztowany.
PAP: Jaka była pierwsza reakcja ludności na wieść o deportacjach?
Prof. G. Motyka: Wysiedlenia były zaskoczeniem. Wojsku udało się zachować tajemnicę, choć już samo przybycie tak licznych i silnych oddziałów wywołało niepokój. Po rozpoczęciu akcji meldunki dowódców były do siebie bardzo zbliżone. Stwierdzano, że ludność nie stawia oporu, ponieważ nie ma szans na jego zorganizowanie. Zauważano, że ludność polska zaprzestawała pracy, gdyż była przekonana, że przesiedlenia obejmą również wszystkich Polaków. Dopiero prowadzona przez wojsko akcja propagandowa uspokoiła te nastroje. Obawy ludności nie były bezpodstawne, bo komuniści wysiedlali wybrane polskie rodziny, które uznawali za „najbardziej reakcyjne”. Przesiedlenia Polaków były najtajniejszą częścią tej operacji, która nie miała żadnego odzwierciedlenia w oficjalnych dokumentach, ale jedynie w odwołaniach składanych przez wysiedlanych do wyższych władz. Byłem zaskoczony, że planowano wywieźć na zachód część inteligencji z Terespola, ponieważ uznano ją za „reakcyjną”. Tamtejszy burmistrz wykazał się dużą przytomnością umysłu i zaczął wzywać rodziny przeznaczone do deportacji do urzędu pod pozorem sprawdzenia ich danych osobowych. Kiedy wieść o tym rozniosła się po miasteczku, wywołała gorące protesty i władze zrezygnowały z tych planów.
Prof. Grzegorz Motyka: Pamiętajmy, że akcja „Wisła” nie była typowym przymusowym wysiedleniem, ale deportacją. Na ziemiach odzyskanych deportowani nie mogli samodzielnie wybierać opuszczonych gospodarstw, które mogliby zasiedlić, ale robiono to za nich. Często były to najbardziej zrujnowane domostwa.
Akcji „Wisła” towarzyszyła ogromna akcja propagandowa. „Tłumaczono” miejscowej ludności, że władza ludowa najlepiej dba o jej interesy, zakładano koła PPR i zwasalizowanego przez komunistów Stronnictwa Ludowego oraz placówki ORMO. Celem było pełne polityczne spacyfikowanie tego regionu. Wysiedlenie było tylko częścią tej operacji.
PAP: W swojej książce cytuje pan profesor jeden z raportów gen. Mossora, który pisał, że żołnierze chętnie (a nawet „zbyt chętnie”) pomagają przesiedlanym Ukraińcom. Z drugiej strony raportowano o śmierci wielu deportowanych oraz fatalnych warunkach panujących w transportach. Czy te dramaty to efekt celowych działań władz, czy raczej bałaganu panującego w kraju zniszczonym przez wojnę i rządzonym przez reżim komunistyczny?
Prof. G. Motyka: Cytowane dokumenty są świadectwem, że w czasie samych wysiedleń nie doszło do masowego znęcania się nad ludnością cywilną. Zdarzały się takie wypadki, ale z drugiej strony były nawet pretensje, że żołnierze zbyt chętnie pomagają wysiedlanym przy pakowaniu dobytku czy transporcie na stacje. Nie zmienia to faktu, że pośpiech i skala przeprowadzanej operacji prowadziły do ogromnych uciążliwości, a w niektórych wypadkach do tragedii. W pierwszych tygodniach brakowało żywności dla wysiedleńców, na stacjach doskwierał im obok głodu chłód, ponieważ nocowali pod gołym niebem. W pośpiechu pakowano zbyt wiele osób do wagonów. W rezultacie w transportach zmarło co najmniej 60 osób. Najczęściej umierały niemowlęta oraz osoby najstarsze, które nie wytrzymywały trudów podróży.
Choć te tragedie nie były zamierzonym celem akcji, to jednak jej organizatorzy, czyli m.in. Państwowy Urząd Repatriacyjny, musieli sobie zdawać sprawę, że pojawią się „koszty ludzkie” tej operacji. Uznano, że jak na skalę deportacji oraz cel, którym było masowe ukaranie ludności, nie są to koszty zbyt wysokie.
PAP: W kolejnych dziesięcioleciach w dyskusjach wokół tych wydarzeń pojawiała się opinia, że akcja ta była konieczna do zażegnania niebezpieczeństwa, jakim była działalność UPA. Mówiono także, że deportowani trafiali z drewnianych chat do poniemieckich gospodarstw, czyli do lepszego świata. Jak wyglądało życie tych ludzi na ziemiach odzyskanych?
Prof. G. Motyka: Pamiętajmy, że akcja „Wisła” nie była typowym przymusowym wysiedleniem, ale deportacją. Na ziemiach odzyskanych deportowani nie mogli samodzielnie wybierać opuszczonych gospodarstw, które mogliby zasiedlić, ale robiono to za nich. Często były to najbardziej zrujnowane domostwa. Co najmniej na Pomorzu Zachodnim przydzielanie zrujnowanego gospodarstwa traktowano jako rodzaj dodatkowej kary. Wysiedleńcy nie mogli też zmieniać miejsc zamieszkania. Często wzywano ich do urzędów i kontrolowano domy. Dopiero w latach 1952 i 1956 zniesiono ograniczenia administracyjne wobec tej ludności.
Prof. Grzegorz Motyka: Założenia akcji „Wisła” były zbliżone do deportacji przeprowadzanych w Związku Sowieckim. Oczywiście Mazury i Pomorze Zachodnie to nie Syberia i stepy Kazachstanu. Warunki deportacji były więc nieporównanie lepsze niż zsyłanych na osiedlenie w głębi ZSRS.
Zima z 1947 na 1948 r. była łagodna, ale i tak deportowanym często doskwierał wręcz głód. Gdyby ta zima była ostrzejsza, to prawdopodobnie doszłoby do wypadków śmierci głodowej. Szczególnie tragiczny był los najstarszych i samotnych, którzy zostali skierowani do domów opieki, gdzie faktycznie skazano ich na powolne umieranie w nędzy. Wspomniany mit o przeniesieniu do „lepszego świata” powstał znacznie później, gdy przesiedleni swoją ciężką pracą podnieśli przydzielone gospodarstwa z ruin.
Warto też przypomnieć o prześladowaniach wobec cerkwi greckokatolickiej. W Związku Sowieckim była ona zdelegalizowana, w Polsce uznawano ją za nieistniejącą, a licznych księży represjonowano.
PAP: We wspomnianych dyskusjach o akcji „Wisła” pojawia się również argument, który zakłada, że gdyby ówczesną Polską rządził legalny rząd, który powróciłby z Londynu, lub rząd Stanisława Mikołajczyka wyłoniony w demokratycznych wyborach, to taka operacja i tak zostałaby przeprowadzona. Stawia pan profesor tezę, która jednoznacznie stwierdza, że była to operacja przeprowadzona przez zbrodniczy reżim, w sposób charakterystyczny dla rządów komunistycznych. Czy w akcji „Wisła” powtórzyły się działania typowe dla stalinowskich deportacji Polaków i innych narodowości zamieszkujących Związek Sowiecki, działania, których celem było wykorzenienie ludności i uczynienie z niej przedstawicieli „ludzi sowieckich”?
Prof. G. Motyka: Założenia akcji „Wisła” były zbliżone do deportacji przeprowadzanych w Związku Sowieckim. Oczywiście Mazury i Pomorze Zachodnie to nie Syberia i stepy Kazachstanu. Warunki deportacji były więc nieporównanie lepsze niż zsyłanych na osiedlenie w głębi ZSRS. Znacznie szybciej niż w Związku Sowieckim los przesiedlonych ulegał też relatywnej poprawie. Nie ulega jednak wątpliwości, że przymusowe przesiedlenie ponad 140 tys. obywateli własnego państwa, konfiskata ich majątku i ciągnący się latami nadzór służb bezpieczeństwa – to było złamanie podstawowych praw obywatelskich. Dlatego uważam, że mamy do czynienia ze zbrodnią komunistyczną w rozumieniu ustawy o IPN oraz zbrodnią przeciwko ludzkości.
Gdyby demokratyczne władze przeprowadziły po wojnie podobną operację, moja opinia na temat jej charakteru byłaby taka sama. Nie wierzę jednak, aby wyłoniony w wolnych wyborach rząd przeprowadziłby podobną deportację, faktycznie odbierającą dziesiątkom tysięcy ludzi obywatelskie prawa. Dowodem na to jest postawa samego Stanisława Mikołajczyka i pozostałych członków PSL, którzy w czasie akcji „Wisła” protestowali przeciwko niej i zażądali w Sejmie Ustawodawczym powołania specjalnej komisji sejmowej do jej zbadania. Ostatnie zaprotokołowane w Sejmie zdanie Mikołajczyka przed jego ucieczką z Polski było protestem przeciwko tej operacji.(PAP)
Rozmawiał Michał Szukała
szuk/ skp/