Na początku lat dziewięćdziesiątych z grupą kolegów próbowałem „wymierzyć polski totalitaryzm” w procentach, uznając modele III Rzeszy i ZSRS za rządów Stalina za „100 procent totalitaryzmu”. To jednak tylko intelektualne zabawy, a nie poważna refleksja. Można nawet zaryzykować stwierdzenie, że dziś pojęcie totalitaryzmu przynależy w większym stopniu do sfery dyskursu publicystycznego, nie zaś ściśle naukowego – mówi PAP historyk prof. Jerzy Eisler, dyrektor warszawskiego oddziału IPN.
Polska Agencja Prasowa: Od ponad czterech dekad śledzi pan profesor rozwój badań nad historią systemu komunistycznego w Polsce. Kiedy po raz pierwszy wśród historyków i socjologów pojawiła się teza o PRL jako państwie totalitarnym i w jaki sposób była uzasadniona?
Prof. Jerzy Eisler: W połowie lat siedemdziesiątych polscy badacze odwoływali się do klasycznych prac poświęconych totalitarnemu modelowi sprawowania władzy. Były to m.in. dzieła Hannah Arendt, Carla Friedricha i Zbigniewa Brzezińskiego. Refleksje tych badaczy były znane w polskim świecie naukowym, ale nie zawsze wywoływały powszechne uznanie. Pamiętam, że w połowie lat osiemdziesiątych prof. Franciszek Ryszka, najwybitniejszy polski znawca niemieckiego narodowego socjalizmu, dowodził, że totalitaryzm powstał jedynie na kartach powieści George’a Orwella „1984” i nigdzie indziej nie został w pełni zrealizowany. Muszę przyznać, że ten pogląd trafia do mojego przekonania, zwłaszcza jeśli podeprze się go kilkoma nazwiskami osób, które żyły w systemach uznawanych za totalitarne. Mam na myśli świadków funkcjonowania III Rzeszy, którzy reprezentowali najróżniejsze przejawy aktywności społecznej: Theodora W. Adorno, Willy’ego Brandta, Marlenę Dietrich, Bertolta Brechta, Fritza Langa, Henryka i Tomasza Mannów i wielu innych. Można stworzyć równie długą listę nazwisk osób funkcjonujących w ramach totalitaryzmu sowieckiego: Anny Achmatowej, Michaiła Bułhakowa, Borysa Pasternaka, Natalii Gorbaniewskiej, Aleksandra Sołżenicyna, Nadieżdy i Osipa Mandelsztamów. Ich postawa pokazuje, że zawsze w systemie totalitarnym pojawiali się ludzie, którzy nie zgadzali się z zasadami narzuconymi przez władze. W tym sensie prof. Ryszka miał rację. W kontraście ich postawy wstrząsające zakończenie „Roku 1984”, gdy Winston Smith stwierdza, iż kocha Wielkiego Brata, jest symbolem całkowitego załamania i podporządkowania się totalitaryzmowi. To jest cel każdej władzy totalitarnej.
Pojawia się pytanie, czy w PRL mieliśmy do czynienia z władzą o charakterze totalitarnym. Jeśli tak, to najwięcej cech totalitarnych przejawiała władza w pierwszych latach funkcjonowania Polski „Ludowej”, czyli okresie 1944–1956. Jednak nawet wówczas, jak stwierdziła prof. Krystyna Kersten, system nie miał „charakteru całkowitego”.
Pojawia się pytanie, czy w PRL mieliśmy do czynienia z władzą o charakterze totalitarnym. Jeśli tak, to najwięcej cech totalitarnych przejawiała władza w pierwszych latach funkcjonowania Polski „Ludowej”, czyli okresie 1944–1956. Jednak nawet wówczas, jak stwierdziła prof. Krystyna Kersten, system nie miał „charakteru całkowitego”. Ta sama badaczka zadawała istotne pytanie: czy Polska Ludowa jako państwo niesuwerenne może być jednocześnie państwem totalitarnym. Główny ośrodek decyzyjny PRL znajdował się nie w Warszawie, ale Moskwie. Te wszystkie zastrzeżenia i wątpliwości należy uzupełnić o postrzeganie systemu totalitaryzmu przez twórców systemów uznawanych za totalitarne. W chyba wszystkich językach, także w polskim, przymiotnik totalitarny ma konotacje negatywne. Jedynymi, którzy afirmatywnie określali się jako zwolennicy totalitaryzmu, byli przedstawiciele włoskiego faszyzmu. Przedstawiciele pozostałych systemów nigdy nie mówili o sobie w tych kategoriach. Określenie to szybko nabrało cech inwektywy.
Pamiętam, gdy na jednym z zebrań w Instytucie Historii PAN wymieniałem cechy systemów totalitarnych. Przysłuchująca się mojej wypowiedzi prof. Kersten, którą zaliczam do grona moich naukowych mistrzów, powiedziała: „Panie Jurku, niech pan powie, że ten system był po prostu skur…syński”. Odpowiedziałem, że przez szacunek dla Pani profesor nigdy bym sobie na to nie pozwolił. Myślę jednak, że prof. Kersten miała rację i w dużym stopniu oddała swój stosunek do PRL. To nie zmienia mojego przekonania, że wszystkie „wielkie” systemy totalitarne (faszystowskie, nazistowskie i komunistyczne) dążyły do osiągnięcia globalnych celów i pełnienia globalnej roli. Z pewnością nie można tego powiedzieć o PRL. Mówienie w kontekście tego państwa o globalnych celach jego władz byłoby śmieszne.
Można nawet zaryzykować stwierdzenie, że dziś pojęcie totalitaryzmu przynależy w większym stopniu do sfery dyskursu publicystycznego, nie zaś ściśle naukowego.
Kwestia totalności władzy jest więc do dziś przedmiotem sporów. Część badaczy reprezentujących rozmaite profesje odchodzi od stosowania tego określenia, uznając, że może być ono używane tylko jako konstrukt teoretyczny, „typ idealny”. Po „stworzeniu” tego rodzaju systemu okazywało się, że brakuje mu wiele do „ideału”, a gdy zaczynało się dodawać lub odejmować kolejne elementy, to cała konstrukcja zaczynała się chybotać. Na początku lat dziewięćdziesiątych z grupą kolegów próbowałem „wymierzyć polski totalitaryzm” w procentach, uznając modele III Rzeszy i ZSRS za rządów Stalina, za „100 procent totalitaryzmu”. Niektórzy mówili, że PRL to 50 proc. „ideału”, inni zaś, że 40 proc. To jednak tylko intelektualne zabawy, a nie poważna refleksja. Można nawet zaryzykować stwierdzenie, że dziś pojęcie totalitaryzmu przynależy w większym stopniu do sfery dyskursu publicystycznego, nie zaś ściśle naukowego.
PAP: Wielu historyków uznaje, że totalitaryzm w komunistycznej Polsce trwał do roku 1956. Pierwsze przejawy „liberalizacji” systemu to już rok 1954. Jednak po masakrze robotników poznańskich w czerwcu 1956 r. premier Józef Cyrankiewicz wygłosił przemówienie, utrzymane w stalinowskim stylu, które można uznać za jedno z najstraszniejszych w dziejach tego ustroju. Co więc pozostało niezmienne mimo demontażu wielu przejawów systemu totalitarnego?
Prof. Jerzy Eisler: Zacznę od najbardziej formalnych elementów istniejącego w PRL systemu władzy. Wciąż obowiązywała ta sama konstytucja, istniał ten sam system prawny i polityczny, w minimalnie bardziej demokratyczny sposób wybierano Sejm, który wbrew zapisom konstytucji nie był najwyższym organem władzy państwowej. Podobnie słaba była pozycja rządu i Rady Państwa. Najwyższym organem władzy było Biuro Polityczne Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. W 1956 r. na czele tego gremium stało (jedyny raz w historii PZPR) trzech kolejnych pierwszych sekretarzy: Bolesław Bierut, Edward Ochab i Władysław Gomułka. Parafrazując słowa zaczerpnięte z „Kwiatów polskich” Juliana Tuwima, można powiedzieć, że nadal „prawo nie zawsze znaczyło prawo, a sprawiedliwość – sprawiedliwość”. Zniknęło jednak absolutne bezprawie z czasów stalinizmu. Polska nie była krajem bez więźniów politycznych, ale było ich stosunkowo niewielu. Jeśli ktoś otwarcie nie występował przeciwko rządzącej elicie, to nie groziło mu więzienie. Był nim zagrożony tylko wtedy, gdy na temat władzy wyrażał się w sposób krytyczny – publicznie. To ogromna różnica w porównaniu z sytuacją przed rokiem 1956.
Z szacunku dla ofiar tego „klasycznego” czy wręcz „modelowego” totalitaryzmu nie powinniśmy rozciągać pojęcia totalitaryzmu na okres po 1956 lub współcześnie istniejące reżimy.
Po 1956 r. nastąpiła również znacząca zmiana generacyjna. Stopniowo ze struktur aparatu bezpieczeństwa znikali przedwojenni komuniści i partyzanci z Gwardii, a następnie Armii Ludowej. Ich wspólną cechą był na ogół brak wykształcenia i bardzo prymitywny sposób bycia. Ich miejsce zajmowali absolwenci szkół wyższych, którzy nie mieli problemów z napisaniem po polsku notatki służbowej. Rzeczywistość pozostała siermiężna, ale stała się nieco bardziej kolorowa. Pod rządami Gomułki tolerowano jazz i rock and roll, czego świadectwem jest imponująca lista amerykańskich, brytyjskich i francuskich zespołów, piosenkarek i piosenkarzy, którzy występowali w PRL w latach sześćdziesiątych. Ta zmiana dotyczy wielu innych sfer kultury mimo całej przaśności, ubóstwa materialnego i odcięcia od wielu elementów rzeczywistości za żelazną kurtyną.
Z pewnością uzasadnione i niebudzące większego sprzeciwu jest stwierdzenie, że po 1956 r. Polacy odzyskali prawo do swojej anonimowości. Ich sprawy prywatne przestały być tematem bezpośredniego zainteresowania władz i bezpieki, chyba że ktoś interesował się nie tylko zachodnią muzyką, lecz i polityką. Wówczas system na nowo stawał się opresyjny. Te elementy przemian roku 1956 wydają mi się najważniejsze dla zrozumienia rzeczywistości po tej dacie. Sądzę zatem, że z szacunku dla ofiar tego „klasycznego” czy wręcz „modelowego” totalitaryzmu nie powinniśmy rozciągać pojęcia totalitaryzmu na okres po 1956 lub współcześnie istniejące reżimy. Niezależnie od mojej negatywnej opinii na temat działań systemu białoruskiego, to jednak zdaję sobie sprawę, że stalinowski reżim totalitarny już dawno rozwiązałby te „problemy”. Trudno powiedzieć, czy kosztowałoby to życie miliona mieszkańców Białorusi, czy „wystarczyłoby” zamordowanie pół miliona.
Nie powiem, że dyskusja o charakterze systemu PRL jest wciąż przed nami, bo coraz mniej jest jej potencjalnych uczestników, czyli Polaków żyjących w Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. Nawet dla pokolenia czterdziestolatków jest to bowiem już mglista przeszłość, nie mówiąc już o dorosłych generacjach urodzonych po upadku PRL.
PAP: Na ile przemiany roku 1956 wspomogły legitymizację systemu komunistycznego? Jak wielu Polaków w okresie „posttotalitarnym” uznało PRL za „swój kraj”?
Prof. Jerzy Eisler: To niezwykle trudne pytanie, bo bardzo trudno sprawdzić to empirycznie. Nawet gdyby wówczas prowadzono szerokie badania socjologiczne, to trudno wyobrazić sobie sondaż, który pytałby o bycie patriotą PRL. Myślę jednak, że przez kilkadziesiąt lat istnienia systemu komunistycznego po 1956 r. Polacy „nasiąknęli” zasadami i regułami obowiązującymi w tym porządku politycznym i społecznym. Niektóre z nich zostały przeniesione do III RP i uznawane są za normalne. Warto podać prozaiczny przykład, oddalony od świata polityki. Wielu ludziom dość trudno było zrozumieć, że w dowodach osobistych nie ma już wpisanego miejsca zameldowania. Szczególnie niepokoiło to funkcjonariuszy policji. Dla mnie, jako „dziecka PRL”, informacja o meldunku była czymś zupełnie naturalnym. Czymś innym jest jednak przyznanie się do bycia „patriotą PRL”. Nie słyszałem, żeby ktokolwiek wygłosił taką deklarację, ale przecież wiemy, że byli tacy, którzy wówczas deklarowali oddanie wobec „ludowej ojczyzny”. Dziś wielu wstydzi się przyznać do sukcesów odnoszonych w tamtych warunkach. Dlatego zwykle przy wspomnieniach o sukcesach polskich piłkarzy z legendarnej drużyny trenowanej przez Kazimierza Górskiego „rytualnie” dorzucamy, że ich gra służyła rządzącej ekipie Edwarda Gierka, która politycznie i ideologicznie dyskontowała zwycięstwa sportowców. Nie powiem, że dyskusja o charakterze systemu PRL jest wciąż przed nami, bo coraz mniej jest jej potencjalnych uczestników, czyli Polaków żyjących w Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. Nawet dla pokolenia czterdziestolatków jest to bowiem już mglista przeszłość, nie mówiąc już o dorosłych generacjach urodzonych po upadku PRL.
Rozmawiał Michał Szukała (PAP)
szuk / skp /