Środowisko historyków jest oczywiście podzielone, tak jak całe społeczeństwo polskie, ale dyskusje naukowe na ogół nie toczą się – na szczęście – wokół spraw politycznych – mówi PAP prof. Maciej Janowski, dyrektor Instytutu Historii PAN. Jednak nawet w historii najnowszej nie można mówić o całkowitym pokrywaniu się podziałów politycznych i naukowych – dodaje.
Redakcja „Kwartalnika Historycznego” skierowała do najwybitniejszych polskich historyków, reprezentujących różne kierunki badań i wiele ośrodków, ankietę poświęconą kondycji polskiej historiografii. Zadaniem badaczy była odpowiedź na pytania dot. m.in. najbardziej inspirujących osiągnięć w historiografii ostatnich trzech dekad, przyszłych kierunków rozwoju nauk historycznych, zagrożeń dla tej dziedziny i potrzeb tworzenia syntez w publikacjach naukowych. „KH” otrzymał 76 odpowiedzi. To kolejna tego rodzaju próba zebrania głosów historyków. Poprzednie ankiety powstały w latach 1937 i 1988, a ich celem było uświetnienie półwiecza i stulecia „KH”. „Skąd więc ten pośpiech w zaproszeniu do naszej ankiety? Otóż niedługo po 1987 r. zaszła istotna zmiana politycznego kontekstu uprawiania historii w Polsce. Na pewno nie dla wszystkich tak samo ważna, ale dla środowiska historycznego w całości – na pewno nie bez znaczenia” – zauważa we wprowadzeniu do ankiety prof. Andrzej Nowak, redaktor naczelny „KH”.
Polska Agencja Prasowa: Wielu historyków odpowiadających na pytania postawione w ankiecie pisało o wykonywanej profesji jako „służbie społecznej”. Czy historyk powinien traktować swoją pracę w kategoriach „służby”? Czy takie nastawienie może zaburzać tradycyjny cel historii, którym jest dochodzenie do prawdy?
Prof. Maciej Janowski: Myślę, że stosunkowo łatwo, przynajmniej w zasadzie, pogodzić te dwie perspektywy. Służba społeczeństwu ze strony historyka polega na uczciwej pracy zawodowej. Tak uważał m.in. Władysław Konopczyński, który porównywał historyka do górnika-zwiadowcy, który zjeżdża do kopalni z urządzeniem, które wykrywa stężenie gazów trujących; ten górnik źle by się spisał, gdyby w trosce o dobre samopoczucie swoich kolegów zataił zdobyte informacje o zagrożeniu. W tym sensie owa służba historyka nie polega na mówieniu społeczeństwu wyłącznie rzeczy pozytywnych, ale również tego, co w sumieniu badacza jest prawdą historyczną. Jeśli służba nie jest udziałem w propagandzie, to nie widzę sprzeczności między służbą a profesjonalną uczciwością historyka.
Wydaje mi się, że pewien poziom wiedzy historycznej i świadomości historycznej daje jakąś umiejętność trójwymiarowego patrzenia na historię, dostrzegania głębszego tła współczesnych zjawisk. Prof. Tomasz Kizwalter z ironią napisał o przedstawicielach innych nauk społecznych, którzy współczesną Polskę badają, jak gdyby „zaczęła się wczoraj”, bez uwzględnienia wymiaru historycznego.
Napisałem w ankiecie, że historia ma znaczenie społeczne, ponieważ ludzie interesują się historią. Jeśli tak jest, to lepiej, aby opowieść o historii była im dostarczana najróżniejszymi metodami przez profesjonalistów, którzy badają historię. Jeśli już ludzie chcą czytać książki historyczne, to lepiej, żeby czytali dobre niż złe. Ale to nie wszystko; społeczna funkcja historii istnieje też jakoś głębiej, choć trudna jest do wyrażenia.
Wydaje mi się, że pewien poziom wiedzy historycznej i świadomości historycznej daje jakąś umiejętność trójwymiarowego patrzenia na historię, dostrzegania głębszego tła współczesnych zjawisk. Prof. Tomasz Kizwalter z ironią napisał o przedstawicielach innych nauk społecznych, którzy współczesną Polskę badają, jak gdyby „zaczęła się wczoraj”, bez uwzględnienia wymiaru historycznego.
Z drugiej strony zaś nie jestem pewien, czy historia zawsze powinna kierować ludzkimi zachowaniami. Istnieją sytuacje, w których konieczne wydaje się jej przezwyciężenie, a przynajmniej powstrzymanie się od przywoływania jej na każdym kroku, co oczywiście nie zmienia faktu, że nawet wówczas należy o niej pamiętać.
PAP: Wspomniał pan profesor o „dostarczaniu historii” przez profesjonalistów. W czasach Konopczyńskiego nie było wielu technicznych środków mówienia o historii. Jak daleko historyk może posunąć się w próbach traktowania historii w kategoriach sensacji, czemu sprzyjają takie środki, jak np. podcasty lub filmy w serwisie YouTube?
Czasem nie da się powiedzieć rzeczy jasno, bo sama materia jest skomplikowana i wtedy trzeba wybierać, czy być dogłębnym, czy klarownym. Jak pisał Norwid, „redakcja jest redukcją”.
Prof. Maciej Janowski: Każdy widzi historię inaczej i trudno powiedzieć, gdzie zaczyna się sensacyjność. Bez wątpienia sensacyjność jest irytująca, ale gorsze jest wprowadzanie w błąd. Jeśli sensacje są prawdziwe, to nie czynią tak wielkiej szkody, zwłaszcza że mogą skłaniać do głębszego zainteresowania historią. Mój młodszy syn, licealista, ciągle słucha podcastów historycznych po angielsku i są one podstawą jego całkiem niemałej, choć wybiórczej, wiedzy historycznej. Podobnie może być nawet z grami komputerowymi. Jak wspaniale szczegółowe są rekonstrukcje np. osiemnastowiecznego Paryża czy dziewiętnastowiecznego Londynu w „Assassin’s Creed”. Nie wszystkie tego typu formy muszą uprzywilejowywać sensacyjność. Myślę, że dawni historycy, mający umiejętność ciekawego opowiadania o historii, gdyby mieli dostęp do internetu, pewnie korzystaliby z tego narzędzia. Dowodem może być ich chęć wychodzenia ze swoimi dziełami poza środowisko historyczne.
Biografie nie mogą pomijać „sensacyjnych” wątków czyjegoś życia, ale nie mogą skupiać się wyłącznie na nich. To prowadzi nas do pytania: co jest ważne w biografiach znanych osób. Mój mistrz prof. Jerzy Jedlicki, po ukazaniu się dzienników Marii Dąbrowskiej, która zapisała kilka antysemickich uwag, stwierdził, że przecież pisarka nigdy nie wygłosiła ich publicznie. Kiedy zaś zabierała głos publicznie, zawsze wypowiadała się po stronie pokrzywdzonych Żydów. To, co napisała w dzienniku, jest jej prywatną sprawą. Miarodajne dla jej postawy są wypowiedzi publiczne. To jest kontrintuicyjne podejście, bo zwykle mówi się, że prywatne wypowiedzi są bardziej szczere od tych publicznych. Nie zawsze jednak intymność jest prawdziwym obrazem człowieka. W prywatnych tekstach ludzie bywają mniej refleksyjni, mniej pohamowani, ale to wcale nie znaczy, że są w nich bardziej „autentyczni”.
PAP: Niektórzy ankietowani historycy zwracali uwagę na potrzebę powrotu do komunikatywności w pisaniu o historii. Jeden z nich, w tym kontekście, przypomniał słowa Marca Blocha, który napisał, że „historia jest czymś fascynującym”. Czy historycy odeszli od jasnego przekazu na rzecz języka ściśle naukowego?
Prof. Maciej Janowski: Pamięta pan wierszyk Tadeusza Kotarbińskiego? „Do jasnych dążąc głębin - nie mógł trafić w sedno/ Śledź pewien, obdarzony naturą wybredną./ Dokądkolwiek wędrował, zawsze nadaremno: Tu jasno, ale płytko - tam głębia, lecz ciemno”. Ten utwór przedstawia bardzo istotny dylemat; czasem nie da się powiedzieć rzeczy jasno, bo sama materia jest skomplikowana i wtedy trzeba wybierać, czy być dogłębnym, czy klarownym. Jak pisał Norwid, „redakcja jest redukcją”.
Zbyt często historycy starają się unikać wszelkich osobistych sądów i opinii, choć z drugiej strony zdarza się też, że badacz zbyt mocno eksponuje swoją osobę. Takie postepowanie wydaje mi się są równie niewłaściwe – należy unikać sytuacji, kiedy autor przykrywa sobą bohaterów pracy.
Jeśli więc historyk używa trudnego języka, bo badany problem jest trudny do przedstawienia, to można zrozumieć hermetyczność przekazu. Częściej jednak problem jest inny. Każdy historyk, im dłużej zgłębia jakieś zagadnienie, tym silniej towarzyszy mu poczucie jego nieznajomości. Jeśli historyk myśli, że rozumie w pełni jakieś zjawisko, to jest duża szansa, że się myli – że po prostu nie zauważa niektórych uwarunkowań tych zjawisk, które bada. Gdy nadchodzi czas zawarcia wniosków z badań w artykule lub monografii, to wtedy często widzę wyraźnie, że część badanego zjawiska nie jest dla mnie jasna - i wtedy mam pokusę zakryć tę niewiedzę skomplikowanymi zdaniami.
Na ogół zaś jest po prostu tak, że historycy nie dbają o formę, właściwie nie wiem dlaczego. Jestem przekonany, że większość trudnych tekstów można napisać w prostszy, bardziej komunikatywny sposób. Potrafi to większość anglosaskich historyków, chociaż tam ta umiejętność zanika, obawiam się, w młodszym pokoleniu.
Zbyt często historycy starają się unikać wszelkich osobistych sądów i opinii, choć z drugiej strony zdarza się też, że badacz zbyt mocno eksponuje swoją osobę. Takie postepowanie wydaje mi się są równie niewłaściwe – należy unikać sytuacji, kiedy autor przykrywa sobą bohaterów pracy. Tak więc pułapki czyhają na historyka z wielu stron. Trzeba wypośrodkować, co nie jest łatwe.
Należy także pamiętać, że o chwytliwości książki historycznej decyduje nie tylko komunikatywność. Proszę zwrócić uwagę, jak wielką popularnością cieszyła się trudna w odbiorze książka Jana Sowy „Fantomowe ciało króla. Peryferyjne zmagania z nowoczesną formą”. Została napisana „socjologicznym slangiem” i jest pełna odniesień do niezliczonych dzieł humanistyki. Autor z góry zakłada, że czytelnik zna teorie socjologiczne. Historyk z reguły ich nie zna, bo czyta inne książki. A jednak książka, choć trudna, przez swoją tematykę i kontrowersyjne tezy wzbudziła zainteresowanie. A wracając do pana pytania – tak, oczywiście, Marc Bloch ma stuprocentową rację: historia jest niezwykle fascynująca.
Wielu historyków chce się utwierdzić w naukowości historii i używa nadmiernie profesjonalnego języka tam, gdzie nie jest konieczny. To nie jest potrzebne, bo historycy są inni od badaczy ze sfery nauk ścisłych.
PAP: Być może zły styl książek historycznych wynika z traktowania historii niemal jak nauki ścisłej. Ostrzega przed tym część ankietowanych historyków, którzy piszą o „parametryzacji” i „pogoni za punktami”.
Prof. Maciej Janowski: To dwie różne sprawy. Bez wątpienia humanistyka jest czymś zupełnie innym niż nauki ścisłe. To dostrzegano już w XIX wieku. W historii na pewno możemy dostrzec „element artystyczny”. Dwóch historyków mających dostęp do tego samego źródła na pewno nie napisze takiej samej książki. Pożytek czytelników polega na możliwości późniejszego spojrzenia z dwóch punków widzenia. Jednak wielu historyków chce się utwierdzić w naukowości historii i używa nadmiernie profesjonalnego języka tam, gdzie nie jest konieczny. To nie jest potrzebne, bo historycy są inni od badaczy ze sfery nauk ścisłych. Jeśli wolno mi znowu odwołać się do doświadczeń z życia rodzinnego. Mój starszy syn, który studiuje matematykę, zrozumie książkę historyczną, ale ja nie będę miał szans na zrozumienie szczegółowego sensu problemów, które on bada.
PAP: Matematyk zrozumie także dobrze napisaną syntezę historii, ale wielu historyków stwierdza, że w polskiej historiografii jest ich zbyt mało. Na egzamin z historii nowożytnej studenci wciąż czytają Władysława Konopczyńskiego. Być może wyjściem jest pisanie „syntez zbiorowych”, takich jak czterotomowe „Historie Polski w XIX wieku” wydane przez Muzeum Historii Polski, które dają wiele punktów widzenia.
Prof. Maciej Janowski: To była bardzo dobra inicjatywa (choć nie powinienem jej chwalić, bo sam jestem jednym ze współautorów), ale to raczej zbiór studiów, który nie zastąpi obrazu syntetycznego. Jego stworzenie jest niesamowicie trudne. Czasem myślę, jak wielką odwagę intelektualną mieli nasi dziewiętnastowieczni poprzednicy, którzy pisali syntezy dziejów Polski.
Nie wyobrażam sobie historii bez syntez, ale „syntezą” nie można nazywać kompilacji dziejów. Jej kształt musi być dokładnie przemyślany przez historyka. Dlatego dobrą syntezą może być też monografia – ale tylko taka, która ma ambicję mówienia o problemach bardziej ogólnych niż te, które opisuje.
PAP: Może mniej komplikowali…
Prof. Maciej Janowski: Mniej „komplikowali” i mieli mniej dostępnych prac szczegółowych, które „komplikują” obraz epoki. Ale bez wątpienia tacy badacze jak Michał Bobrzyński, Józef Szujski, obecnie Norman Davies, zaś jeśli chodzi o syntezy cząstkowe, poświęcone pewnym epokom, także np. Władysław Konopczyński czy Marian Kukiel, dali nam syntezy, które są „fajne” i dają do myślenia. Nie wyobrażam sobie historii bez syntez, ale „syntezą” nie można nazywać kompilacji dziejów. Jej kształt musi być dokładnie przemyślany przez historyka. Dlatego dobrą syntezą może być też monografia – ale tylko taka, która ma ambicję mówienia o problemach bardziej ogólnych niż te, które opisuje. Z klasycznych prac ten wymóg spełnia praca Marcelego Handelsmana o księciu Adamie Czartoryskim. Autor ukrywał się podczas wojny i wiedział, że może nie przeżyć, i dlatego wkładał w nią całą wiedzę o epoce. Podobną „syntetyczną monografią” jest praca Henryka Wereszyckiego „Pod berłem Habsburgów”. Historyk może mieć wiele zastrzeżeń co do metody badań autora „Prześnionej rewolucji” Andrzeja Ledera, ale bez wątpienia jest to książka, która na przykładzie krótkiego epizodu polskiej historii skłania do stawiania znacznie ogólniejszych pytań i zastanawiania się. Wydaje mi się, że „zastanawianie się” jest w historii ważne.
PAP: W historiografii pojawił się w ostatnich latach nurt „historii ludowej”, fascynacji dziejami chłopów przeciwstawionych tradycyjnej polskiej historiografii…
Prof. Maciej Janowski: Przyznam się – nie przeczytałem książek z tego nurtu, jedynie przejrzałem dość pobieżnie. Wstyd mi i wiem, że muszę nadrobić to zaniedbanie. Nie należy się wypowiadać o książkach, których się nie przeczytało, więc powiem tylko o jednej kwestii, niedotyczącej samych książek, lecz ich odbioru. Gdy czytam różne głosy prasowe, widzę, że recenzenci mają wrażenie, że autorzy tych książek poruszyli temat zupełnie nowy, niebadany dotąd w polskiej historiografii. To jest jak ponowne odkrywanie Ameryki. Przecież kwestia pańszczyzny jest jedną z najlepiej przebadanych w polskiej historiografii. Zajmowali się nią najlepsi historycy w ostatnich dwóch stuleciach, od czasów Lelewela, przez Karola Potkańskiego, Jana Rutkowskiego, Józefa Rafacza, po Kazimierza Tymienieckiego, Witolda Kulę czy Andrzeja Wyczańskiego – a to są jedynie przykładowe nazwiska... Być może nawet można byłoby postawić tezę, że chłopi nowożytni są „przebadani” lepiej niż szlachta z tego samego okresu, która jako „warstwa dominująca” rozpływa się w historiografii.
W historiografii profesjonalnej dotyczącej dawniejszych epok – w tym i „mojego” wieku dziewiętnastego – pokusy ideologizacji są o wiele mniejsze i istnieje spore pole do owocnej współpracy naukowej ponad podziałami politycznymi.
PAP: Środowisko historyków jest podzielone, m.in. politycznie. Czy wciąż możemy mówić o „jednej historiografii”?
Prof. Maciej Janowski: Napisałem w ankiecie, że mam poczucie istnienia czegoś takiego jak „polska tradycja historiograficzna”. Środowisko historyków jest oczywiście podzielone, tak jak całe społeczeństwo polskie, ale dyskusje naukowe nie toczą się na ogół – na szczęście – wokół spraw politycznych. Jest jasne, że publicystyka historyczna, a także historia najnowsza najbardziej poddane są presji spraw współczesnych. Jednak nawet w historii najnowszej nie można mówić o całkowitym pokrywaniu się podziałów politycznych i naukowych. Natomiast w historiografii profesjonalnej dotyczącej dawniejszych epok – w tym i „mojego” wieku dziewiętnastego – pokusy ideologizacji są o wiele mniejsze i istnieje spore pole do owocnej współpracy naukowej ponad podziałami politycznymi.
Rozmawiał: Michał Szukała (PAP)
Autor: Michał Szukała
szuk/ skp /