Wszystkie jego publikacje wyróżniały się błyskotliwością i prostym językiem. A przecież wszystkie omawiały poważne problemy. Jego cechą była niezwykła umiejętność pisania tekstów naukowych, które czytało się tak jak teksty popularyzatorskie. Posiadanie tej umiejętności jest zarezerwowane tylko dla największych historyków – mówi PAP prof. Michał Kopczyński z Wydziału Historii UW i Muzeum Historii Polski, w latach osiemdziesiątych uczestnik wykładów prof. Samsonowicza.
Polska Agencja Prasowa: Gdy rozpoczynał pan profesor studia w Instytucie Historycznym UW, prof. Henryk Samsonowicz był jedną z najbardziej szanowanych postaci tego środowiska. Jak postrzegali go studenci i pracownicy uniwersyteccy?
Ważną cechą jego sposobu opowiadania o historii była komunikatywność. Uczyłem się od niego tej umiejętności.
Prof. Michał Kopczyński: Prof. Henryka Samsonowicza znałem od początku studiów. Wspominać go mogę jedynie w sposób bardzo osobisty. Zaczynałem studia w specyficznym momencie – roku akademickim 1982/1983. Nie był to już okres obowiązywania stanu wojennego, ale wokół panowała szarość. Przypomnijmy, że dwa lata wcześniej, pod koniec 1980 r., Henryk Samsonowicz został wybrany na rektora UW. Były to absolutnie wolne wybory, więc został usunięty z tej funkcji po wprowadzeniu stanu wojennego. Mimo to wszyscy studenci i pracownicy zwracali się do niego „Panie Rektorze”. Cała społeczność uważała, że jest rektorem tytularnym lub honorowym.
PAP: W tym czasie prof. Samsonowicz był znany wszystkim pasjonatom historii. Dlaczego jego książki cieszyły się tak wielką popularnością?
Prof. Michał Kopczyński: Wszyscy studenci znali prof. Samsonowicza jeszcze przed rozpoczęciem studiów za pośrednictwem podręcznika historii Polski do 1795 r. Znałem również inne jego publikacje. Wszystkie jego prace wyróżniały się błyskotliwością i prostym językiem. A przecież wszystkie omawiały poważne problemy. Jego cechą była niezwykła umiejętność pisania tekstów naukowych, które czytało się tak jak teksty popularyzatorskie. Posiadanie tej umiejętności jest zarezerwowane tylko dla największych historyków. Podobnie było z posługiwaniem się przez niego słowem mówionym. Ważną cechą jego sposobu opowiadania o historii była komunikatywność. Uczyłem się od niego tej umiejętności.
W czasie gdy zaczynałem studia, prowadził chyba trzy serie wykładów. Chodziłem na wszystkie. Największa sala IH UW, słynna „siedemnastka”, wypełniała się tłumem studentów.
PAP: Studiujący w tym czasie wspominają, że jego wykłady cieszyły się wielkim zainteresowaniem.
Prof. Michał Kopczyński: W czasie gdy zaczynałem studia, prowadził chyba trzy serie wykładów. Chodziłem na wszystkie. Największa sala IH UW, słynna „siedemnastka”, wypełniała się tłumem studentów. Szczególnie dużym zainteresowaniem cieszyła się historia średniowiecznych Włoch. Wielu siedziało na podłodze lub stało na końcu sali. Nie byli to wyłącznie studenci historii, ale również innych kierunków.
PAP: Jego pasja do historii średniowiecza i ówczesnej sztuki nie pasowały do atmosfery lat osiemdziesiątych i przaśnego socjalizmu. Może to przyciągało studentów?
Prof. Michał Kopczyński: W czasie ponurej dyktatury wojskowej panującej w ówczesnej Polsce opowiadał nam o Rawennie [kompleksie bizantyńskich świątyń, baptysteriów i mauzoleów we włoskiej Rawennie – przyp. red.]. Mówił o świetle padającym na mozaikę przedstawiającą Justyniana i Teodorę. Podkreślał: „Gdy tam będziecie, to koniecznie odwiedźcie te miejsca”. Jego słowom towarzyszył śmiech studentów. Niewyobrażalne dla nas było wyrwanie się z rządzonego przez wojskowych PRL i grzanie się w słońcu Rawenny, które odbijało się od słynnej mozaiki sprzed półtora tysiąca lata. Później byłem w Rawennie, ale wówczas wydawało mi się to niemożliwe.
PAP: W tamtym czasie dystans między wykładowcami a studentami był większy niż obecnie. Prof. Samsonowicz chyba go nie zachowywał?
Było dla mnie niewyobrażalne, że wielki profesor, autor czytanych przeze mnie książek i „honorowy” rektor UW, rozmawia ze mną, studentem w pierwszym tygodniu zajęć. Wtedy pomyślałem, że to jest miejsce zaczarowane i muszę zrobić wszystko, żeby tam zostać.
Prof. Michał Kopczyński: W tym kontekście pamiętam pewną sytuację z pierwszego tygodnia studiów. Wszystkie wykłady odbywały się w środku tygodnia i o godzinach, w których cieszyły się największym zainteresowaniem, czyli wczesnym popołudniem. Ostatnia z serii wykładów miała trwać dwa lata i mieli je prowadzić czterej profesorowie. Wykład był poświęcony urbanizacji, a więc kojarzył się z historią gospodarczą, która nie przyciągała studentów. Odbywał się w piątki o 18.30. Oczywiście od pierwszego tygodnia studiów chodziłem również na ten wykład. Okazało się, że w sali 17 jestem tylko ja i profesor. W tej sytuacji nie mogłem uciec. Profesor zasiadł za biurkiem i wygłosił wykład. Na koniec podniosłem rękę i powiedziałem, że mam kilka pytań. Przez kolejne pół godziny profesor odpowiadał na nie. W końcu z Instytutu wyrzucił nas woźny.
Ta sytuacja była dla mnie jak uderzenie piorunem. Było dla mnie niewyobrażalne, że wielki profesor, autor czytanych przeze mnie książek i „honorowy” rektor UW, rozmawia ze mną, studentem w pierwszym tygodniu zajęć. Wtedy pomyślałem, że to jest miejsce zaczarowane i muszę zrobić wszystko, żeby tam zostać. To zasługa kilku profesorów, ale Henryk Samsonowicz jest na pierwszym miejscu. Obok niego są Antoni Mączak, Andrzej Wyrobisz i Juliusz Łukasiewicz. Wszyscy już niestety nie żyją, ale zostały mi po nich wspomnienia, które wynikają m.in. z tego, że swoim gestem prof. Samsonowicz zadecydował o kierunku mojego życia.
Rozmawiał Michał Szukała (PAP)
szuk / skp /