50 lat temu, 17 grudnia 1974 r. w Himalajach zginął Stanisław Latałło. Operator filmowy, reżyser i scenarzysta. "Człowiek dużego formatu. Postać bardzo samodzielna i niezależna. Zapowiadał się na wybitnego artystę" – wspomina w rozmowie PAP Krzysztof Zanussi.
"Staszek uświadomił mi, co jest najważniejsze: mieć własny styl. Włączasz telewizor o drugiej w nocy, widzisz jedną przypadkową scenę i nawet jeśli nie znasz filmu, odgadujesz nazwisko autora: Kubrick, Fellini, Hitchcock... To jest jak sygnatura malarska. Jestem pewny, że Latałło należałby do takich artystów" – powiedział PAP podróżnik i himalaista Janusz Kalinowski. "Każdego potrafił zafascynować" – dodał.
Stanisław Latałło urodził się 30 stycznia 1945 r. w Białce Tatrzańskiej. Dorastał na warszawskim Mokotowie, gdzie ukończył miejscowe Liceum Ogólnokształcące im. Tadeusza Reytana. Nim poszedł do szkoły filmowej, studiował malarstwo na Akademii Sztuk Pięknych, tej samej, którą przed laty kończyła jego matka – malarka i reżyserka Katarzyna Latałło. Malarstwo miało w tej rodzinie długie tradycje. Zajmował się nim również jego pradziadek – Józef Buchbinder, także absolwent stołecznej ASP.
Szybko jednak okazało się, że Stanisława bardziej pociąga świat filmu. W 1964 r. podjął studia na wydziale operatorskim łódzkiej Filmówki. Zaraz po nich w 1970 r. rozpoczął pracę jako autor zdjęć do eksperymentalnych filmów swojej matki – "Sam sobie sterem" (1971) oraz "Kostium i maska" (1973). "Dla Staszka postrzeganie świata jako ciągu obrazów utrwalonych na płótnie, czy na filmowej kliszy, z ich specyficznym światłem, kolorem, kompozycją było zawsze oczywistością" – czytamy w książce "Portret niedokończony: o Stanisławie Latałło" pod red. Anny Leder.
W międzyczasie został jednym ze współpracowników operatorskich przy filmie Tadeusza Konwickiego "Jak daleko stąd, jak blisko" (1972). Co ciekawe, Konwicki dołączył do swojego filmu szkolną etiudę Latałły zatytułowaną "Święta rodzina". "Mnie ta nowela zachwyciła. Chciałem ją mieć. Chciałem ją mieć na zawsze, jak obraz. Wkleiłem ją więc do filmu" – wspominał reżyser.
"Należał on do tych, nie tak znowu licznych, filmowców, których wszelkiego rodzaju trudności i przeszkody warsztatowe nie tylko nie zniechęcały, lecz przeciwnie, mobilizowały do eksperymentowania i twórczego wysiłku. Jako twórca filmowy był profesjonalistą w każdym calu" – ocenił filmoznawca, prof. Marek Hendrykowski. "Z każdego zadania operatorskiego, reżyserskiego i inscenizacyjnego, które przed nim stanęło, potrafił wycisnąć maksimum tkwiących w nim kreatywnych możliwości, kierując się znaną od wieków zasadą, iż ograniczenia bywają inspirującym źródłem artystycznych odkryć" – czytamy w artykule "W cieniu mistrza. O etiudzie Stanisława Latałły +Święta rodzina+".
Rok później powstaje "Iluminacja" w reż. Krzysztofa Zanussiego. Film opowiada historię Franciszka Retmana, młodego intelektualisty, który poszukuje prawdy o świecie, o sensie ludzkiej egzystencji, ale również o samym sobie. W roli głównej reżyser obsadził Stanisława Latałłę. Było to, z uwagi na jego brak aktorskiego doświadczenia, posunięcie zaskakujące. "Mógł to udźwignąć, ponieważ fizycznie jest typem człowieka w nieokreślonym wieku. (…) próby wykazywały jego dużą odporność na sytuacje. Jego sposób bycia i zachowania nie ulegał zmianie zależnie od sytuacji – co stanowiło pewne, dosyć specyficzne kryterium doboru" – tłumaczył Zanussi w rozmowie z "Filmem" w 1973 r.
Latałło nie tylko udźwignął swoją rolę, ale stworzył postać, która stała się inspiracją i punktem odniesienia. "Jego Franek Retman symbolizował dla mojego pokolenia dramat egzystencjalny wynikający z konfliktu między zamiarem i spełnieniem, a właściwie niespełnieniem. Dążył bowiem do nieosiągalnego ideału, a przecież takie pragnienie nadaje sens naszym poczynaniom" – recenzował w 2009 r. na łamach "Kina" filmoznawca ks. Andrzej Luter.
"Doskonale pamiętam, że oglądając (...) dzieło Zanussiego, widziałem odwzorowanie moich ówczesnych wyborów i poszukiwań. Kościół nie był wówczas moją rzeczywistością, a o kapłaństwie nie myślałem wtedy nawet przez chwilę. Postać Franciszka stała się dla mnie najważniejszą figurą artystyczną tamtego czasu, przez którą patrzyłem na własne życie. Śmierć Latałły na Lhotse przeżyłem wręcz fizycznie. Nie znałem go przecież, a był mi kimś niezwykle bliskim" – wspominał Luter.
Aktorstwo nie pochłonęło Latałły tak, jak reżyseria. Nakręcił dwa filmy telewizyjne – "Listy naszych czytelników" (1973) z Tadeuszem Łomnickim w roli głównej oraz "Pozwólcie nam do woli fruwać nad ogrodem" (1974) z Janem Nowickim i Jerzym Bogajewiczem.
"Staszek był człowiekiem dużego formatu. Postacią bardzo samodzielną i niezależną. Zapowiadał się na wybitnego artystę, ale też na kogoś, kto odegra jakąś rolę w życiu publicznym. Miał bardzo jasne zasady, których starał się przestrzegać i które porządkowały świat wokół niego" – wspomina w rozmowie z PAP Zanussi.
Talenty te dostrzegł również Andrzej Wajda, który zaproponował artyście wejście do swojego Zespołu Filmowego "X". Wydawało się, że to dopiero początek jego sukcesów artysty, który jeszcze nie ukończył 30 roku życia. Wszystko jednak zmieniła wyprawa w Himalaje, gdzie wraz z grupą wspinaczy Latałło wybrał się na Lhotse. Efekt wyprawy stanowić miały jego zdjęcia w filmie dokumentalnym "Lhotse" w reż. Jerzego Surdela.
"Miał to być wyjazd jesienny, lecz z powodu wielu problemów podróż Jelczem 316 opóźniła się i stała się ekspedycją jesienno-zimową. Była to więc pionierska wyprawa, gdyż po raz pierwszy ludzie wspinali się zimą na ośmiotysięcznik. (…). Dźwigają ciężkie plecaki, które z jedzeniem i butlami z tlenem, ważą po 18 kg. Staszek niesie dodatkowo sprzęt filmowy i w konsekwencji ładuje na plecy 25 kg. Koledzy protestują, lecz on jest uparty: +Wy idziecie dalej, a ja będę odpoczywał w trójce+ - oznajmił" – czytamy na portalu wspinanie.pl.
Niestety słowa Latałły okazały się prorocze. Podczas zejścia z obozu trzeciego, na wysokości 7400 m. zmarł. Prawdopodobnie z wycieńczenia. Jego ciało spoczęło w szczelinie lodowca. Był pierwszym Polakiem, który na zawsze pozostał w Himalajach na ośmiotysięczniku. Osierocił syna - Marcina, który miał wówczas zaledwie siedem lat.
Marcin Latałło, podobnie jak jego ojciec związał się ze światem filmu. Został reżyserem. Współpracował z m. in. Andrzejem Wajdą, Agnieszką Holland i Krzysztofem Kieślowskim. W 1996 r. zrealizował film dokumentalny o swoim ojcu. "Dla mnie najważniejsze było zrobienie filmu o człowieku nietuzinkowym, a jednocześnie żyjącym problemami, które są ważne dla nas, jak niegdyś dla niego. O maksymaliście i idealiście, dla którego sztuka musiała być czysta, miłość piękna" – skomentował.
"Niewiele o ojcu wiedziałem. Miałem siedem lat, gdy odszedł. Decydujące były listy mojego ojca, te które on napisał do mnie z Nepalu, pokazałem je w filmie. Te listy przez wiele lat leżały w skrzynce. Sięgnąłem do nich, gdy sam zacząłem być dorosłym. Wówczas dopiero człowiek zaczyna się zastanawiać, skąd się wziął, co go ukształtowało. Listy są bardzo poetyckie, a nie można zapominać, że on je pisał do dziecka. Miał talent opowiadania ciekawych historii" – podsumował reżyser.
Stanisław Latałło nie był himalaistą, ale bez wahania zdecydował się wziąć udział w niebezpiecznej wyprawie. Nigdy nie zobaczył zdjęć, które udało mu się wówczas zrobić. "Mam nadzieje, że położyli Ciebie na plecach, abyś mógł patrzeć w gwiazdy. Ich światło do nas dociera, nawet jeżeli one już od dawna wygasły…" - napisał w liście do swojego ojca Marcin Latałło. (PAP)
Autor: Mateusz Wyderka
mwd/ aszw/ mhr/