Przebieg wydarzeń na Woli z początku sierpnia 1944 r. z perspektywy mieszkańców dzielnicy prezentuje otwarta w czwartek w Muzeum Powstania Warszawskiego wystawa „Wola 1944: Wymazywanie. Ludobójstwo i sprawa Reinefartha”. Wystawa jest wspólnym przedsięwzięciem Instytutu Pileckiego i MPW.
Ekspozycja jest nową, znacznie rozszerzoną, wersją tej, która była prezentowana w ubiegłym roku. Składają się na nią eksponaty – rzeczy osobiste ofiar, a także świadectwa ocalonych wydobyte zarówno z telewizyjnych archiwów, jak i tworzonych współcześnie kolekcji historii mówionej. Korzystając ze zbioru ponad 100 fotografii, zgromadzonych w aktach śledztwa prowadzonego w sprawie Heinza Reinefartha przez prokuraturę we Flensburgu w latach 1961–67, wystawa opowiada historię postępowania, które ostatecznie zakończyło się umorzeniem, pozostawiając zbrodniarza na wolności.
Wicepremier, minister kultury i dziedzictwa narodowego Piotr Gliński mówiąc o zbrodni dokonanej przez Niemców w pierwszych dniach sierpnia 1944 r. wskazał, że "to był straszny czas i straszna rzecz".
"Potrójnie straszna. Po pierwsze, to była zbrodnia wojenna o znamionach ludobójstwa. Po drugie, to była zbrodnia nieukarana, ze wszystkimi implikacjami tego słowa. Bo to są kolejne zbrodnie, kolejne niesprawiedliwości. To jest rzecz, która wymaga krzyku, protestu, a często jest związana z bezradnością. Historia nieukarania zbrodniarzy tego ludobójstwa jest, trzeba powiedzieć, niesamowicie pouczająca - w sensie oczywiście negatywnym i pozytywnym. To jest dowód na to, że nieukarana zbrodnia powoduje kolejne zbrodnie, kolejne niesprawiedliwości" - powiedział.
"Trzecią rzeczą, która jest też w jakimś sensie tragiczna - ale tutaj już mamy pewne światełko w tunelu - to jest kwestia naszej niewiedzy o tej zbrodni. To jest jedna z wielu zbrodni II wojny światowej - tak jak chociażby zbrodnia Intelligenzaktion, gdzie mimo tylu lat i tylu instytucji, które się tym zajmowały, naukowców, badaczy, którzy zrobili bardzo wiele - wciąż niepoznana. Niepoznana do tego stopnia, że możemy znaleźć dane, że zamordowano od 15 do 60 tys. osób. Wiedza jest wciąż niepewna" - podkreślił minister kultury i dziedzictwa narodowego.
Jak mówił, "ta niewiedza to jest też coś, co jest spadkiem, który musimy nieść na naszych barkach, a jednocześnie musimy się temu przeciwstawiać". "Ta wystawa jest krokiem naprzód" - dodał.
Szef MKiDN podziękował instytucjom, które "walczą z tą niewiedzą, z tą bezradnością i z tymi skutkami zaniechań". "Były zbrodnie, było ludobójstwo, a potem całe lata zaniechań. Oby tak w przyszłości nie było" - podkreślił.
Dyrektor Instytutu Pileckiego Magdalena Gawin przypomniała, że Heinz Reinefarth, nazywany katem Warszawy "nigdy nie miał procesu, miał tylko śledztwa, która się ciągnęły od 1958 r. do roku 1964". "W wyniku tychże śledztw zgromadzono 39 tomów akt, 59 segregatorów biurowych, 110 segregatorów specjalnych, 2 tys. kart kartotecznych, przesłuchano 1135 świadków, 900 stron załączników po czym niemiecka prokuratura złożyła wniosek o umorzenie śledztwa. Dzisiaj te materiały dzięki wsparciu ministra kultury i dziedzictwa narodowego znalazły się w Polsce. Śledztwa, zdjęcia nigdy wcześniej niepublikowane i nigdy nieanalizowane, będą służyły nam i kolejnym pokoleniom" - podkreśliła.
Oceniła, że Reinefarth jest "symbolem nazistowskich zbrodni, matactw prawniczych powojennych Niemiec oraz jest przede wszystkim symbolem opuszczenia Polaków przez ówczesnych komunistyczny rząd".
Jan Ołdakowski, dyrektor Muzeum Powstania Warszawskiego, zwrócił uwagę, że mieszkańcy Woli "nie byli tylko zabijani, oni byli też w następnym kroku pozbawiani jakiejkolwiek tożsamości, ślad ich istnienia niknął, bo ich ciała były palone". "Po wojnie z Woli wywożono tylko prochy" - dodał.
"Ta wystawa jest też pamięci tych, którzy tu zginęli bezimiennie, bo mimo to, że Muzeum powstania Warszawskiego od 15 lat gromadzi dane o cywilnych ofiarach Powstania Warszawskiego - jak szacuje prof. Andrzej Kunert, to tych ofiar było ok. 140 tys. - do tej pory dotarliśmy i zidentyfikowaliśmy, dzięki współpracy z dziesiątkami instytucji ok. 50 tys. ofiar. Pozostałe 90 tys. pozostaje dalej bezimienne, dlatego że kierowana przez Himmlera instytucja pilnowała, żeby wszystkie podległe służby, zacierały wszelkie ślady, żeby pozbawiać tych ludzi nie tylko życia, ale żeby ślad po nich ginął" - podkreślił Ołdakowski.
Przygotowanie ekspozycji było możliwe dzięki programowi poszukiwań archiwalnych prowadzonemu przez oddział Instytutu Pileckiego w Berlinie. Badaczom udało się dotrzeć do akt śledztwa w sprawie Reinefartha, przechowywanych w Landesarchiv Schleswig-Holstein.
Ekspozycja została podzielona na dwie części. Pierwsza z nich dotyczy samej rzezi Woli. To właśnie ta część została mocno rozszerzona - dodano liczne relacje, a także eksponaty ze zbiorów Muzeum, tak aby ta ludobójcza zbrodnia mocno wybrzmiała w ramach tej ekspozycji.
Z kolei drugą część stanowią materiały, do których dotarł Instytut Pileckiego. Są to materiały ze śledztwa prowadzonego w latach 1961-67 w sprawie Reinefartha. Szczególną wartość ma kolekcja ponad 30 oryginalnych fotografii, które Hanns von Krannhals – niemiecki historyk Powstania Warszawskiego – wykonał w miejscach masowych egzekucji na Woli podczas wizji lokalnej w 1962 r. Niektóre z nich zawierają odręczne szkice, przedstawiające przebieg wydarzeń z sierpnia 1944 r.: usytuowanie stanowisk karabinów maszynowych i miejsca gromadzenia ciał ofiar, a także nieistniejące już w latach sześćdziesiątych elementy topografii miasta.
Narrację wystawy uzupełniają doniesienia i komentarze prasowe z lat 50. i 60., które ilustrują reakcje opinii publicznej na sprawę Reinefartha zarówno w komunistycznej Polsce, jak i w Niemczech zachodnich.
Wszystkie te materiały układają się w retrospektywną opowieść o dramatycznych losach mieszkańców Woli. Odsłaniają również kulisy działania powojennego niemieckiego wymiaru sprawiedliwości, który okazał się w tym wypadku nieskuteczny.
Wystawę kończy jedyny znany badaczom filmowy fragment rozmowy z Reinefarthem na ten temat. Odbyła się ona w telewizji zachodnioniemieckiej w 1964 r. W jej trakcie Reinefarth zaprzecza zbrodni twierdząc, że nic takiego się nie wydarzyło. A nawet jeżeli do jakichś zbrodni doszło, to on nic o tym nie wiedział albo popełniały je inne oddziały. Fragment tej rozmowy zostanie w Polsce pokazany po raz pierwszy.
Dla zwiedzających ekspozycja będzie dostępna od piątku. (PAP)
autor: Katarzyna Krzykowska
ksi/ pat/