Nie znam podobnego adresu w polskiej kulturze. Inżynierska to był fenomen – powiedziała PAP Anna Walewska, autorka książki "Koleżanki i koledzy. Inżynierska 3". Dodała, że wszystko, co się tam działo, miało charakter oddolnych działań, które wynikały z potrzeby wspólnego i niezależnego tworzenia.
Polska Agencja Prasowa: Co znajdowało się na ul. Inżynierskiej 3 przed 1994 rokiem?
Anna Walewska: Był tam kompleks czterech budynków powstałych dla Towarzystwa Akcyjnego Przechowywania i Transportowania Mebli i Towarów A. Wróblewski i Spółka. Budynki, nazywane w książce kamienicami, stworzono z myślą nie o ludziach, ale o meblach. Od lat 80. kompleks jest zabytkiem stanowiącym przykład reprezentatywnej architektury przemysłowej początku XX wieku. Ocalał wojnę, natomiast przedsiębiorstwo, które się w nim znajdowało, nie. Przez chwilę były tam magazyny m.in. Mody Polskiej i Jubilera. W połowie lat 90. do tych pomieszczeń wprowadzili się artystki i artyści.
PAP: A w roku 1994 nastąpił przełom.
A.W.: Pojawił się fotograf Piotr Antonow, pierwszy lokator, który działał tam do 2013 r. Zaczynał wraz z kolegami, Jarkiem Sadkowskim i Piotrem Molskim. Chwilę później w tym samym budynku znalazł się projektant Michał Płoski, który jest tam do dzisiaj, a także projektantka kapeluszy Joanna Denier.
Pomieszczenia trzeba było odpowiednio zaadaptować, aby móc w nich pracować. Ten wątek dotyczy wszystkich, niezależnie od obszaru sztuki ani czasu, w którym zaczynali. Artystki i artyści, którym bardzo zależało na posiadaniu pracowni, sami dostosowywali przestrzenie i własnoręcznie je remontowali.
Kiedy drugi budynek zaczął się wypełniać pracowniami, w pierwszym pojawiły się Katarzyna Kozyra i Katarzyna Górna wraz z Waldemarem Mazurkiem, Grzegorzem Matusikiem (ps. Górnik) i Pawłem Althamerem ze słynnej pracowni profesora Grzegorza Kowalskiego – tzw. Kowalni - na warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych. Co rozpoczęło kolejny rozdział w historii tego miejsca, gdzie równocześnie działało kilka biznesów w stylu lat 90.
"Praga kumulowała przedstawicieli różnych wyznań. W promieniu jednego kilometra w bezpośrednim sąsiedztwie znajdywały się katedra, cerkiew oraz synagoga. Celem >>Sąsiadów<< było podkreślenie trzech relacji istotnych w okolicy - między osobami artystycznymi, które znalazły się przy Inżynierskiej; między tym środowiskiem a mieszkańcami Pragi oraz między Pragą a Warszawą po drugiej stronie Wisły. "
A.W.: To był fenomen w dosłownym znaczeniu. Lata 90. to specyficzny czas, okres wszechobecnych zmian, które pozostawiały luki na różne działania. Bardzo ważnym elementem jest także Praga-Północ oraz kwestie ekonomiczne - na Pradze znajdowały się tanie przestrzenie do wynajęcia. Inżynierska zaczęła kiełkować, ponieważ oferowała interesujące pomieszczenia na pracownie artystyczne. Była dobrze skomunikowana - wystarczyło przejść przez most, żeby znaleźć się w centrum miasta.
Zakładano tu studia fotograficzne, na które zapotrzebowanie wtedy było ogromne. Powstało tu słynne Studio Melon, czyli jedna z pierwszych profesjonalnych agencji fotograficznych w Polsce. Wszystko się nawarstwia: projektanci, różokrzyżowcy, a także Zbigniew Grzeszczuk, biznesmen prowadzący firmę Hossa-plex w czwartej kamienicy, jeden z pierwszych mecenasów polskiej sztuki, który przekazał Romanowi Woźniakowi całe piętro trzeciej kamienicy na potrzeby Teatru Academia. A więc dochodzi do tego jeszcze teatr, później kluby. Wszystko, co się tam działo, miało charakter oddolnych, bezinteresownych działań, które wynikały z dużej potrzeby wspólnego i niezależnego tworzenia.
Studentki i studenci profesora Kowalskiego zaczęli siać ferment, wzbudzali duże zainteresowanie. Przy Inżynierskiej otwierali wystawy. Od 2002 r. niezależnie przyszły tam artystki i artyści z nowego pokolenia, tym razem głównie z Wydziału Malarstwa, m.in.: Karol Radziszewski, Piotr Kopik, Ivo Nikić, Janek Mioduszewski, Piotr Wysocki, Janek Dziaczkowski, Kasia Korzeniecka czy Olga Mokrzycka.
Nie znam podobnej sytuacji, podobnego adresu, w polskiej kulturze.
PAP: Jak to miejsce promieniowało na Pragę?
A.W.: Można to nazwać wzajemnym obwąchiwaniem się mieszkańców Pragi ze środowiskiem artystycznym, które zagościło w tej dzielnicy. Wybija się inicjatywa "Sąsiedzi dla sąsiadów" Romana Woźniaka, związanego z Galerią Repassage asystenta prof. Grzegorza Kowalskiego. Pierwszą edycję wydarzenia zorganizował w 2002 r. na dziedzińcu kompleksu Wróblewskiego. Jednym z impulsów jego powstania były ślady żydowskie na Pradze, które są ważnym wątkiem w historii dzielnicy. Praga kumulowała przedstawicieli różnych wyznań. W promieniu jednego kilometra w bezpośrednim sąsiedztwie znajdywały się katedra, cerkiew oraz synagoga. Celem "Sąsiadów" było podkreślenie trzech relacji istotnych w okolicy - między osobami artystycznymi, które znalazły się przy Inżynierskiej; między tym środowiskiem a mieszkańcami Pragi oraz między Pragą a Warszawą po drugiej stronie Wisły. Wszyscy byli zaproszeni do udziału w przygotowanych wydarzeniach – koncertach, wystawach, wizytach w otwartych pracowniach.
Wymowne było działanie Janka Mioduszewskiego w 2003 r. Artysta, praktykujący malarz, zrobił swój pierwszy w życiu performans w ramach festiwalu Romana. Udawał kawałek ściany przy ul. Stalowej. Specjalnie pomalował kostium na wzór muru budynku. Wówczas interwencje artystyczne w przestrzeni publicznej nie były normą, budziły ogromne zainteresowanie. Janek wydobył naturalne i uczciwe reakcje z przechodniów – od miłych i sympatycznych komentarzy po kopanie i plucie.
"Sąsiedzi dla sąsiadów" były weryfikującym doświadczeniem. Odbyło się pięć edycji, które z roku na rok się rozrastały, ale traciły zainteresowanie mieszkańców. W pewnym momencie skala wydarzenia przerosła Romana, który się z tego wycofał.
PAP: Praga była nazywana "dzielnicą zmarnowanych szans". Dlaczego artystom z Inżynierskiej udało się wybić?
A.W.: Ciekawe jest to, że znaleźli się tam z powodu niepowodzenia – trudnej sytuacji ekonomicznej. Potem okazało się, że czas spędzony na Pradze dla wielu okazał się przełomowy w karierze. Dziś wiele z tych artystek i artystów to osoby zasłużone dla polskiej kultury.
PAP: Czy to znaczy, że niektórzy z nich znaleźli się w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie?
A.W.: Myślę, że decydująca była twórczość każdej z tych osób, determinacja i odrobina szczęścia konieczna do osiągnięcia sukcesu. Paweł Althamer jest związany z Galerią Foksal od początku jej powstania, czyli od 1997 r. Katarzyna Kozyra z Pragi pojechała reprezentować Polskę na Biennale w Wenecji, gdzie zdobyła honorowe wyróżnienie za "Łaźnię męską".
Jednym z tematów mojej książki jest naiwność, w pozytywnym ujęciu, i autentyczność postaw artystek i artystów, ich wypowiedzi, sukcesów i błędów. Historia zarówno Inżynierskiej, jak i związanych z nią osób jest autentyczna i organiczna. Myślę, że to było najważniejsze. Być może czas i miejsce sprzyjały tej naiwności.
PAP: Artystów związanych z Inżynierską nazywa się przedstawicielami nurtu sztuki krytycznej. Czy jest to pojęcie ukute, aby zaspokoić potrzebę podporządkowania wszystkiego, co w sztuce, jakiejś definicji, czy sami uznawali się za przedstawicieli sztuki krytycznej?
A.W.: Ma to swoje przełożenie na pierwsze pokolenie osób z ASP, które się tam spotkały. Niewątpliwie niektórzy mają potrzebę nazewnictwa, a inni przynależności. Istnieje wiele definicji sztuki krytycznej. Jedna z nich odnosi się do przedstawicielek i przedstawicieli pierwszego pokolenia, które wychodzi z murów ASP po 1989 r., z pracowni profesora Kowalskiego. Dla mnie jednak bliższe dla nich jest określenie "Kowalnia", czyli zjawisko będące wypadkową możliwości, nauk profesora i tego, że spotkały się akurat takie, a nie inne osoby. Prace Kozyry, Żmijewskiego, Górnej czy Althamera są różne, jednak znajdziemy w nich punkty wspólne, które moim zdaniem są wynikiem nauki w pracowni prof. Kowalskiego. Z czasem Kowalnia została utożsamiona ze sztuką krytyczną. Natomiast samo znaczenie sztuki krytycznej rozumiem szerzej, jako niezależną od czasu postawę krytyczną wobec rzeczywistości i wynikających z niej krytycznych wypowiedzi artystycznych.
"W pewnym momencie dzielnica, która wcale nie była zawsze przychylna artystycznym działaniom, zaczęła korzystać z obecności artystek i artystów, wydarzeń, które organizują. Wiele procesów gentryfikacyjnych rozpoczęło się wtedy na Pradze."
PAP: Choć nie wiedzieli wtedy, w jakim procesie uczestniczą, artyści byli istotnym graczem gentryfikacji Pragi.
A.W.: Hasło "gentryfikacja" było całkowicie nowym dla nich terminem. Nikt tego wcześniej nie doświadczył, nie rozmawiano o tym, nie nazywano tych procesów.
PAP: Czy Praga wyglądałaby dzisiaj inaczej, gdyby nie ich obecność?
A.W.: Bardzo możliwe. W pewnym momencie dzielnica, która wcale nie była zawsze przychylna artystycznym działaniom, zaczęła korzystać z obecności artystek i artystów, wydarzeń, które organizują. Wiele procesów gentryfikacyjnych rozpoczęło się wtedy na Pradze.
PAP: Czy pożar Inżynierskiej stanowi symboliczne wypalenie tego miejsca?
A.W.: Początek fenomenu, który starałam się opisać, zarysowuje się jeszcze poza murami Wróblewskiego w 1993 roku, a w 2013 r. moim zdaniem się wypala. Na Pradze powstaje metro, jedna z pierwszych osób związanych z Inżynierską - Piotr Antonów - ją opuściła, Zbigniew Grzeszczuk zamknął swój biznes oraz wybuchł pożar trzeciej kamienicy. To ostatnie wydarzenie usunęło całą drugą generację artystek i artystów z kompleksu Wróblewskiego. Pożar był wydarzeniem na niepodobną skalę. Nigdy nie spłonęło tyle pracowni sztuki co wtedy. Swój życiowy dorobek stracili m.in. Karol Radziszewski, Arek Karapuda, Michał Frydrych, Nicolas Grospierre, Olga Mokrzycka, Janek Mioduszewski. Świat zaczął inaczej wyglądać, tempo zmian przyspieszyło, ludzie się zestarzali.
Rok 2013 jest domknięciem Inżynierskiej jako adresu artystycznego w ujęciu, które ja przedstawiam. Dziś w tych historycznych murach w dalszym ciągu jest kilkoro bohaterek i bohaterów mojej książki, ale też zbierają się nowe osoby. Należy je zapytać, czy czują się kontynuacją tego, co było kiedyś, czy widzą się niezależnie od przeszłości tego miejsca.
PAP: Książka ma formę kolażową, szata graficzna i forma pisarsko-dziennikarska oddają klimat Inżynierskiej. Czy to było celowe działanie?
A.W.: To była świadoma decyzja wypracowana w wyniku procesu. Wyzwaniem było opisanie tak wielowątkowej historii. Uznałam, że celem książki powinna być próba oddania fenomenu opisanego na tle historii dzielnicy i nocnego życia Warszawy, uwzględniająca związane z nim postaci świata sztuk wizualnych, teatru i muzyki. Wydaje mi się, że forma kolażu sprawdziła się do opowiedzenia tej historii.
Rozmawiała: Zuzanna Piwek
Anna Walewska jest historyczką sztuki i promotorką kultury. W latach 2012-2018 była dyrektorką Fundacji Katarzyny Kozyry. Jest producentką i współkuratorką pierwszej solowej wystawy Katarzyny Kozyry w Chinach, w Three Shadows Photography Art Centre w Pekinie. Jest koordynatorką i współautorką badania na temat obecności kobiet na polskich uczelniach artystycznych, którego efektem jest raport "Marne szanse na awanse?…". Obecnie zajmuje się archiwami i zagadnieniami związanymi z biografizmem. Jest autorką wywiadów z ludźmi kultury, które ukazują się na łamach polskiej prasy.
Książka "Koleżanki i koledzy. Inżynierska 3" została wydana nakładem Wydawnictwa Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie przy wsparciu Domu Spotkań z Historią. (PAP)
zzp/ miś/